"Mr. Nobody" - recenzja

Autor: Marcin Waincetel Redaktor: Motyl

Dodane: 14-11-2011 21:00 ()


Jest rok 2092. Nowoczesna medycyna pozwoliła zastopować ludzkości proces starzenia – odtąd każdy człowiek na planecie jest nieśmiertelny. Wyjątkiem jest sędziwy starzec o imieniu Nemo, ostatni z gatunku homo sapiens, któremu dane będzie umrzeć w zgodzie z niezmiennym prawem natury. Mężczyzna będący na łożu śmierci postanawia opowiedzieć historię swojego życia pewnemu młodemu dziennikarzowi. Mr. Nemo analizując wydarzenia z przeszłości stara się odnaleźć odpowiedzi na pytania związane ze sferą uczuć człowieka, życiem w zgodzie z własnym przeznaczeniem i rolą, jaką odgrywa w naszym życiu przypadek. Tak w wielkim skrócie jawi się nam główna oś fabuły filmu „Mr. Nobody”.

Reżyserem obrazu jest Jaco Van Dormael. Belgijski artysta zrealizował jedną z najgłośniejszych, a na pewno najdroższą produkcję w historii rodzimej mu kinematografii. „Mr. Nobody” osiągnął komercyjny sukces, jednak spotkał się z dosyć chłodnym przyjęciem krytyki. Co świadczy o sile, a co o słabości dzieła Van Dormaela?

Film zrealizowany w formule melodramatu przedstawia nam dosyć zawikłaną historię. Okazuje się, że opowieść starca jest połączeniem faktów i fikcyjnych wydarzeń. Podczas seansu obserwujemy retrospekcje ukazujące różne wcielenia z życia Nemo. W zależności od podjętego wyboru (np. odjazdu pociągiem z rodzimego miasta) jego życie zaczyna przybierać inne formy – raz jest głową rodziny i mężem kobiety z silną depresją, innym razem kosmicznym turystą, który pragnie rozsypać prochy ukochanej na Marsie. Alternatywne historie będące zarazem alternatywnymi ścieżkami życia są filmową rozprawą na temat ludzkiego bytu. Szkopuł w tym, że ta refleksja jest o tyle fascynująca, co w wielu momentach nieznośna i pretensjonalna.

Siłą dzieła Van Dormaela jest sam akt opowiadania historii. Mr. Nemo jawi się nam, jako mędrzec kultywujący tradycję ustnego przekazu. Jest w tym pewien zapomniany urok. Problem polega na tym, że treści wygłaszane przez głównego protagonistę są w swojej wymowie banalne. Wydaje się jednak, że taki był zamysł reżysera na film – wyniesienie codziennych czynności do rangi świętych rytuałów.

Opowieść sędziwego bohatera może urzekać. Jednak główną zasługę za taki stan rzeczy możemy przypisać bardzo atrakcyjnej warstwie audiowizualnej. Trzeba tu uwzględnić ścieżkę dźwiękową zawierającą przeboje Buddy’ego Holly’ego czy kompozycje Erika Satiego. Podobnie pozytywnie można odebrać pozostałe techniczne elementy filmu – począwszy od kostiumów i dekoracji wiernie oddających realia różnych dekad, a skończywszy na błyskotliwym montażu i widowiskowych efektach specjalnych.

Niestety ta spektakularna i znakomicie skrojona forma przysłania treść samej produkcji. Dzieje się tak, gdyż fabuła skonstruowana przez Jaco Van Dormaela jest splotem najprzeróżniejszych wydarzeń, niemających ze sobą wiele wspólnego. Wspomnienia protagonisty nie tworzą żadnej logicznej całości. Ten zarzut można oczywiście odeprzeć przez wspomnianą wizję reżysera, w której twórca zestawia ze sobą prozaiczne życiowe czynności, kreując z nich dzieło afirmujące ludzką egzystencję. Święte prawo twórcy. Dla części publiczności może być to jednak problem przejawiający się w przesadnym patosie i długości projekcji (dwu i półgodzinny seans może być męczący).

Aktorska gra obsady składającej się ze współczesnych gwiazd kina wypada bardzo przyzwoicie. Przekonujące kreacje tworzą tu trzy aktorki: Diane Kruger, Linh Dan Pham i Sarah Polley. Naturalnie największe owacje należą się Jaredowi Leto, który w filmie musiał się wcielić w postaci o różnej budowie wewnętrznej – osoby o najrozmaitszych charakterach, ambicjach, życiowych priorytetach. Emocjonalne zaangażowanie Leto jest pozytywem, który mimo wszystko nie przesłania pozostałych wad produkcji.

Jaco Van Dormael stworzył dzieło z ambicjami na kino artystyczne. To zadanie zasługujące na szacunek. Niestety jest to film, którego rozbuchana forma w znacznej mierze przerasta prozaiczną treść. Ciekawostką jest fakt, że ten belgijski reżyser tworząc swój najnowszy obraz zaproponował widzom w pewnym sensie powtórkę z własnej twórczości. Chodzi tu o film „Toto bohater”, wykorzystujący podobną formułę opowiadania historii swojego życia przez starego człowieka. Czyżby był to sygnał świadczący o braku pomysłów na świeżą i nowatorską fabułę? Interesująca, chociaż średnio udana próba. Oczekiwania z pewnością były większe.

 

Tytuł: "Mr. Nobody"

Reżyseria: Jaco Van Dormael

Scenariusz: Jaco Van Dormael

Obsada:

  • Jared Leto
  • Sarah Polley
  • Diane Kruger
  • Linh Dan Pham
  • Rhys Ifans
  • Natasha Little
  • Toby Regbo
  • Juno Temple
  • Clare Stone

Muzyka: Pierre Van Dormael

Zdjęcia: Christophe Beaucarne

Montaż: Susan Shipton, Matyas Veress

Scenografia: Regine Constant

Kostiumy: Ulla Gothe

Czas trwania: 141 minut


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...