"Elita zabójców" - recenzja

Autor: Maciek Poleszak Redaktor: Motyl

Dodane: 09-10-2011 20:48 ()


Od czasu do czasu po wyjściu z kina w głowie widza może pojawić się nie dająca spokoju myśl: "czy ja przypadkiem gdzieś już tego nie widziałem?". Zazwyczaj sytuacja taka ma miejsce z bardzo trywialnego powodu. Kręcąc kolejnego taśmowego akcyjniaka filmowcy nie starają się nawet sprawiać wrażenia korzystania z zupełnie oryginalnego scenariusza, tylko składają fabułę z klocków i klisz wałkowanych na ekranie już dziesiątki razy. Oczywiście czasami efekt nie jest wcale koszmarny, bo jakiś aktor fajnie wypadnie, bo któraś postać dostanie niezłe dialogi, albo po prostu widowiskowość przysłoni zdrowy rozsądek widza. "Elita zabójców" natomiast idzie o krok dalej - gdyby na końcu filmu nie wyświetliła się plansza oznajmująca, że za podstawę scenariusza posłużyła książka pod tytułem "The Feathermen", to można by uznać go... za remake.

Danny Bryce był najemnikiem, ale pewnego dnia coś w nim pękło i postanowił odejść na emeryturę. Jak to jednak w kinie akcji bywa, kiedy główny bohater ma już osiąść na stałe gdzieś na Antypodach, założyć rodzinę, posadzić drzewo, zbudować dom i tak dalej, niezwykle niespodziewany zwrot akcji zmusza go do odkurzenia odłożonej na bok broni oraz odnowienia sieci dawnych kontaktów. Okazuje się bowiem, że pewien arabski szejk składa Danny'emu propozycję nie do odrzucenia - albo ten odnajdzie i zabije morderców jego synów (którzy  podczas wojny domowej w Omanie na przełomie lat 60. i 70. znajdowali się po tej mniej szczęśliwej stronie konfliktu), albo jego mentor i wieloletni przyjaciel pożegna się z życiem w dosyć nagły sposób. Żeby jednak nie było zbyt różowo, morderstwa mają wyglądać na wypadki, a ofiary przed śmiercią mają przyznać się do winy. Jest jeszcze jeden szczegół - każdy z celów jest byłym członkiem brytyjskiego SAS-u i posiada pewne znajomości, dzięki którym główny bohater w pewnym momencie sam stanie się ścigany.

A teraz chwila przerwy na analizę dotychczasowych informacji. Co się stanie, jeśli odrzucimy prolog filmu i do cna czerstwy motyw ściągniętego z emerytury w komplecie z wyrzutami sumienia zawodowca? Zostają nam: będący motorem napędowym fabuły motyw zemsty, oddział głównego bohatera planujący kolejne zamachy, (byłych) agentów wrogiego wywiadu polujących na ten oddział, schemat samo nakręcającej się spirali agresji i dopisek "oparte na faktach". Teraz wystarczy zmienić już tylko kilka kosmetycznych z punktu widzenia scenariusza elementów, na stołku reżyserskim posadzić kogoś bardziej utalentowanego i voila! Mnie z tego przepisu wyszło wyśmienite pod każdym względem "Monachium" Stevena Spielberga.

Słówko "wyśmienity" przychodzi do głowy bardzo późno (o ile w ogóle) jeśli słyszy się hasło "Jason Statham w filmie akcji", ale przecież nie jest też tak, że skojarzenia uciekają od razu w zupełnie przeciwny koniec skali. Ktoś w takich filmach w końcu grać musi i lepiej, żeby to był facet z charyzmą i charakterystycznym, szorstkim głosem, niż jakiś wilkołak, którego od kilku części "Zmierzchu" nie stać na zakup koszuli. Wracając do tematu: nie mam żadnych wątpliwości, że "Elita zabójców" ma jakiekolwiek szanse w bezpośredniej konfrontacji z "Monachium", ale w gruncie rzeczy porównanie takie jest bezcelowe. "Killer Elite" nie stara się rozliczać z historycznymi wydarzeniami, a całą warstwę ideologiczno-moralizatorską zamyka w zdaniu "wojna kończy się dopiero wtedy, kiedy obie strony ogłoszą pokój". Nikt raczej nie będzie zaskoczony jeśli napiszę, że jest to film przede wszystkim rozrywkowy i cała jego siła opiera się nie na dywagacjach o naturze konfliktów zbrojnych, a na tworzeniu planów zamachów i przeprowadzaniu akcji. Jeśli do filmu podejść z tej strony to okazuje się, że potrafi być całkiem niegłupi, a niektóre patenty na eliminację kolejnych celów nawet pomysłowe.

Niestety, nawet doszukujący się wszędzie plusów optymista jak ja nie może nie zauważyć kilku większych zgrzytów. "Killer Elite" jest zwyczajnie za długi, tak po prostu. Bez straty dla nikogo dałoby się wyciąć kawałek prologu, skrócić kilka scen w środku i ograniczyć końcówkę, dzięki czemu film byłby bardziej zwarty i dynamiczny. Najbardziej boli jednak zupełna pomyłka obsadowa pod postacią Roberta De Niro, który gra podstarzałego mentora głównego bohatera. De Niro marnował się już w tym roku w "Jestem Bogiem", gdzie jego obecność sprowadzała się do użyczenia nazwiska do wykorzystania na plakacie. Obyło się jednak bez uszczerbku dla filmu. Tutaj natomiast już na pierwszy rzut oka widać, że od "Gorączki" minęło ładnych parę lat i ówczesny Neil McCauley zwyczajnie zapomniał jak trzymać broń, żeby nie wyglądać przy tym jak kompletny amator. Jeśli wystarczy dać aktorowi do potrzymania pistolet, żeby od razu wyglądał nieprzekonująco, może czas pomyśleć o emeryturze? To smutne, że aktor grający niegdyś Wściekłego Byka popełnia ten sam błąd co wielu najlepszych pięściarzy nie potrafiących powiedzieć "dość" i zejść z ringu z godnością. Jeśli nic się nie zmieni, tak jak oni będzie więc występował dopóki nie przeistoczy się w parodię samego siebie.

Nie sądzę, żeby ktokolwiek był pod wielkim wrażeniem tego filmu, ale po wyjściu z kina nie powinien też zgrzytać zębami. Kilka rzeczy jest w nim zwyczajnie słabych, a kilka po prostu fajnych - zabijający wyglądem prawie-jak-harleyowiec Dominic "Skazany na śmierć" Purcell, czy straszący szklanym okiem i wąsem w stylu "późne lata siedemdziesiąte" Clive Owen. Jeśli za pół roku będziemy ten film wspominać, to w pamięci pozostanie albo jako grubo ciosana podróbka "Monachium", albo jako "ten film, w którym Statham robi salto siedząc na krześle".

5/10

 

Tytuł:"Elita zabójców"

Reżyseria: Gary McKendry

Scenariusz: Gary McKendry, Matt Sherring

Na podstawie powieści Ranulpha Fiennesa "Elita zabójców"

Obsada:

  • Jason Statham
  • Clive Owen
  • Robert De Niro
  • Dominic Purcell
  • Aden Young
  • Yvonne Strahovski
  • Ben Mendelsohn
  • Adewale Akinnuoye-Agbaje

Muzyka: Reinhold Heil, Johnny Klimek

Zdjęcia: Simon Duggan, Alain Duplantier

Montaż: John Gilbert

Scenografia: Rolland Pike

Kostiumy: Aude Bronson-Howard, Katherine Milne

Czas trwania: 116 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...