"Jonah Hex" - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 25-12-2010 08:29 ()


Jonah Hex to bohater, który na kolorowych kadrach pojawił się na początku lat siedemdziesiątych, dokładnie w dziesiątym numerze magazynu „All-Star Western” (1972). Od tamtej pory bezkompromisowy łowca nagród regularnie gościł na stronach periodyku wydawanego przez DC Comics, z czasem otrzymując własny miesięcznik (1977). Do życia powołali go scenarzysta John Albano i rysownik Tony DeZuniga, najdłużej za kształt jego przygód odpowiadał Michael Fleisher. Po wieloletniej przerwie – w 2005 roku – Justin Gray i Jimmy Palmiotti rozpoczęli prace nad reaktywacją regularnie wydawanego tytułu poświęconego oszpeconemu rewolwerowcowi. W kategorii awanturniczego czytadła był to powrót udany, trwający zresztą po dziś dzień. Na tyle udany, że zapadła decyzja, by przenieść Jonaha Hexa na duży ekran. Bez powodzenia.

Główny bohater jest byłym żołnierzem wojsk konfederatów – przegranych wojny domowej kształtującej Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Jak dowiadujemy się w telegraficznym skrócie z fabuły filmu, prawy żołnierz sprzeciwił się swojemu dowódcy, kwestionując jego metody działania. Zabijając syna generała Turnbulla – swojego serdecznego przyjaciela – Jonah Hex wydał na swoją rodzinę wyrok śmierci, a siebie skazał na bezcelową tułaczkę po Dzikim Zachodzie, gdzie zajął się chwytaniem bandziorów.

Film nie traktuje jednak o chwytaniu przestępców, jakich na bezkresnych preriach było wielu. Zagrożenie, o jakim mowa, jest o wiele większe. Jonah Hex ma ocalić całą Amerykę (sic!) i jednocześnie powstrzymać swojego największego nieprzyjaciela, którego śmiało można określić mianem terrorysty. Niestety, fabuła jest do bólu sztampowa, bazuje na najbardziej ogranych motywach, bez polotu wykorzystując wątki znane z komiksów – mieszając je i zmieniając na potrzeby nieudolnie napisanego scenariusza, w którym swego rodzaju przecinkami są pojawiające się wybuchy.

Jakby tego było mało, ekranizacji brakuje zupełnie tempa. Prowadzoną narrację można określić kakofonią następujących po sobie zdarzeń, niby trzymających ciągłość fabularną, lecz zupełnie nietrzymających w napięciu czy wciągających widza w to, co dzieje się na ekranie. Najbardziej zmarnowanym potencjałem jest zdolność Jonaha Hexa do rozmawiania z trupami – element, którego próżno upatrywać w komiksie, a który dobrze wykorzystany mógł stanowić ciekawy wątek (vide serial „Gdzie pachną stokrotki”).

Dużą część widzów do obejrzenia filmu miała zachęcić ponętna Megan Fox – ten fakt nie podlega dyskusji. Tych szczególnie chciałbym ostrzec. Grana przez nią Leila to postać bez wyrazu, nieciekawa i tak naprawdę pojawiająca się epizodycznie. Cóż z tego, że aktorka miała okazję założyć przyciągające wzrok oraz eksponujące to i owo ciuszki, stylizowane na ubiór kobiet lekkich obyczajów drugiej połowy XIX wieku, kiedy w żaden sposób nie jest w stanie nimi uwodzić odbiorcy. O zdolnościach aktorskich młodej gwiazdeczki Hollywoodu lepiej nie wspominać.

„Jonah Hex” nie pojawił się w naszych kinach, ponieważ zaliczył klapę w amerykańskim box office. Podparty miarodajnymi wynikami sprzedaży wybór polskiego dystrybutora okazał się być jak najbardziej słuszny. Teraz western oparty na klasycznym komiksie pojawia się na DVD. Przestrzegam jednak, to strata czasu i pieniędzy. W kinie dochodziłby do tego jeszcze koszty popcornu, który prawdopodobnie wcale by nie smakował.

 

Tytuł: „Jonah Hex”

Reżyseria: Jimmy Hayward

Scenariusz: Mark Neveldine, Brian Taylor

Obsada:

  • Josh Brolin
  • Megan Fox
  • Will Arnett
  • John Malkovich
  • Michael Fassbender
  • Michael Shannon

Zdjęcia: Mitchell Amundsen

Muzyka: Marco Beltrami, Mastodon

Czas trwania: 81 minut

 

Tekst pierwotnie ukazał się w magazynie KZ.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...