"Wilkołak" - recenzja

Autor: Michał "Saladyn" Misztal Redaktor: Motyl

Dodane: 28-02-2010 12:37 ()


 

Porównując obrazy typu „Dog Soldiers”, „Van Helsing”, a także trzy części „Underworld”, uważam że nie powstał jeszcze żaden film, który dobrze przedstawiłby najsławniejszych pchlarzy fantastyki - Wilkołaki. W przypadku wampirów Francis Ford Coppola sięgnął do źródeł, a potem mieliśmy jeszcze „Wywiad z Wampirem” - lykantropy przedstawiono bardzo pobieżnie. Aż do teraz. „Wilkołak” w reżyserii Joe Johnstona to w zasadzie historia, o której każdy z nas już słyszał. Jednak udało się w dużym stopniu oczarować widza dobrą mieszanką klimatu i efektów specjalnych.

Pierwsze sceny "Wilkołaka" doskonale ilustrują, z jakiego rodzaju filmem mamy do czynienia. Wiele scen rozgrywa się w nocy, kiedy jedynym źródłem światła są księżyc w pełni, latarnie bądź pochodnie. Mroczne, zamglone lasy, stara posiadłość Talbotów, czy też wioska albo obóz cygański posiadają swój klimat - brawa za scenerię oraz zdjęcia.

Brat głównego bohatera przepada bez wieści (scena otwierająca pokazuje widzowi, co się stało). Narzeczona zaginionego (Emily Blunt) wykorzystując fakt, że Lawrence (Benicio Del Toro) - z zawodu aktor - występuje właśnie na deskach londyńskiego teatru - wysyła list z prośbą o pomoc. Powrót do domu jest dla niego niezbyt miłym przeżyciem - wraz z rozwojem fabuły dowiemy się, dlaczego. Spotkanie z morderczą bestią kończy się dla Lawrence’a ciężką raną, która, o dziwo, goi się kompletnie w przeciągu kilku dni. Klątwa lykantropii została przekazana dalej. Niektórzy będą chcieli mu pomóc, inni uznają za wariata, jeszcze inni postanowią schwytać i zabić narzędzie szatana. Natomiast ojciec głównego bohatera (w tej roli Anthony Hopkins) ma jeszcze inne plany wobec swego syna. Śledzenie wspomnianych wątków to prawdziwa przyjemność - tym bardziej, że często wykorzystano oklepane motywy, które jednak nie drażnią (klasyczne sceny z bohaterem tropiącym bestie, kiedy to przelatujący ptak albo nietoperz napędzają jemu i widzowi stracha). Obraz posiada kilka scen, przy których można podskoczyć w fotelu albo mocniej chwycić oparcie (nagła zmiana muzyki robi swoje... nie ma mocnych). W filmie znalazły się też sceny, przy których można się uśmiechnąć, ale jest ich niewiele i nie wpływają ujemnie na klimat. Naprawdę bardzo przyjemne widowisko. 

Wisienką na torcie jest sam wilkołak - prawdopodobnie najlepiej pokazana transformacja człowieka w potwora, wykorzystano wszystkie atrybuty jakimi może się pochwalić Loup Garou. Niestety, im więcej zbliżeń pokazujących przez dłuższą chwilę bestię, tym gorzej. O ile sceny, w których Talbot biega na czterech łapach robią wrażenie (zwłaszcza sprint po dachach londyńskich domów, kiedy dokładnie widać jaką prędkość rozwija taka góra mięśni, a odgłosy uderzania czterech łap o dachówki tylko podkreślają jak masywna to bestia), o tyle te z końcówki sugerują raczej, że oglądamy film o gorylu. To samo mogę powiedzieć o skowycie - brzmiącym świetnie "z oddali" i jakoś nienaturalnie, gdy kamera pokazuje wilkołaka.

Moim zdaniem jest to jeden z niewielu filmów, w których dobrze wyważono klimat oraz krwawe sceny. Wilkołak to zabójca doskonały, a biorąc pod uwagę siłę jego mięśni oraz dwie łapy zakończone długimi szponami, nie dziwi ilość rozszarpanych ludzi. Tak - pokazano urwane kończyny, wnętrzności oraz różnego rodzaju rany cięte na twarzach czy torsach mieszkańców Darkmoor i Londynu – niektórych widzów mogą one brzydzić. Nie jest to jednak obraz, w którym dekapitowanie w zasadzie bezbronnych ofiar nakręca fabułę. Chodzi tu raczej o dobrze znany motyw człowieka przeklętego, który w czasie pełni zostaje uwięziony w ciele potwora, którego prawie nic nie zatrzyma.

Niestety, im bliżej końca tym bardziej fabuła wpada w koleiny standardowych rozwiązań oraz trywialnych akcji. Dobrze zbudowany klimat powoli zanika, co ciekawsze wątki zostają rozwiązane w dość oczywisty sposób lub też za wcześnie. Po seansie pozostaje spory niedosyt - czy to wina pośpiechu twórców, braku pomysłów? Czasem bardziej drażni zaprzepaszczenie takiej szansy niż oglądanie miernego filmu.

Na „Wilkołaka” warto pójść do kina, ale oglądany na małym ekranie też niewiele straci. Muszę przyznać, że miałem trochę większe oczekiwania wobec tej produkcji, ale gdy widz spodziewa się arcydzieła, a dostaje "jedynie" dobry film, nie jest jeszcze tak źle. Wielbiciele wilkołaków nie będą zaskoczeni ani umiejętnościami Talbota, ani rozwojem fabuły. Jest to swego rodzaju trybut dla starych filmów o tej tematyce. Na uwagę zasługuje rola Hugo Weavinga - detektyw Abberline w jego wykonaniu to naprawdę ciekawe indywiduum.

5/10

Tytuł: "Wilkołak"

Reżyseria: Joe Johnston

Scenariusz: Andrew Kevin Walker, David Self

Obsada:

  • Anthony Hopkins
  • Benicio Del Toro
  • Hugo Weaving
  • Emily Blunt
  • Geraldine Chaplin
  • Art Malik
  • Olga Fedori

Muzyka: Paul Haslinger, Danny Elfman

Zdjęcia: Shelly Johnson    

Montaż: Walter Murch, Dennis Virkler

Kostiumy: Milena Canonero     

Czas trwania: 102 minuty


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...