"Dziedzictwo": "Sojusz" - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 17-08-2009 19:15 ()


Niemal osiem lat temu admirał Gar Stazi wraz ze zdziesiątkowaną flotą Sojuszu Galaktycznego ledwie umknął z imperialnej pułapki nad planetą Caamas. Teraz ma szansę odwrócić losy wojny i zemścić się na Imperium i jego sithańskim władcy, Darthu Kraycie. Spróbuje zawładnąć najnowszym i najpotężniejszym okrętem wroga. Ale stawka jest wysoka – aby osiągnąć cel, Stazi musi narazić wszystkie jednostki swej wyczerpanej bojem armady i mieć nadzieję, że zemsta Imperium nie dosięgnie jego bezbronnych sprzymierzeńców z planety Kalamar. Plan jest śmiały, ale czy można przypuszczać, że mający ze Stazim stare porachunki imperialny admirał Dru Valan nie spodziewa się ataku?

 

Po niezbyt przekonywującym starcie mini-serią „Złamany”, cykl komiksowy „Star Wars": "Dziedzictwo” odetchnął nieco od swoich głównych postaci – Cade’a Skywalkera i spółki – by w „Kawałkach” zaprezentować parę interesujących wątków politycznych oraz najważniejszych galaktycznych graczy. Zabieg ten był ze wszech miar logiczny i można powiedzieć, że przyniósł pożądany rezultat – fani nie tylko nie odwrócili się od serii, lecz jeszcze bardziej w nią zagłębili. Podobna sytuacja ma miejsce teraz. O ile „Smocze Szpony” były poświęcone w głównej mierze losom Cade’a i Dartha Krayta, tak „Sojusz”, czyli czwarty tom „Dziedzictwa”, ponownie wprowadza nas w świat wielkich bitew i wydarzeń na skalę galaktyczną. No, przynajmniej w swojej pierwszej części, jako że wydanie to składa się z trzech opowieści: liczącego w oryginale dwa zeszyty „Nieustraszonego” oraz „Gniewu smoka” i „Do jądra”. Chociaż każda z historii różni się od siebie, ostatnia wręcz diametralnie, łączy je jeden wspólny element: mnóstwo dobrej, żywej akcji. Czy komiks ten ma jednak do zaproponowania coś więcej? Sprawdźmy to.

Na pierwszy ogień idzie „Nieustraszony” – dosłownie i w przenośni, ponieważ tytuł tego odcinka „Dziedzictwa” jest zarazem nazwą okrętu flagowego Gara Staziego, który w komiksie otrzymał sporo turbolaserowych ciosów ze strony imperialnej armady. Mimo iż ogólny zarys opowieści nie zalicza się do najoryginalniejszych (fani mogą pamiętać parę prób wykradzenia potężnych okrętów choćby z książkowej serii X-wingi), poprowadzono ją dość inteligentnie, z wyczuciem, pewnym dramatyzmem i bez zabójczej dawki patosu. Za niewątpliwy minus należy jednak uznać poboczny wątek, mający na celu pokazanie „nowej wersji” starej i lubianej Eskadry Łotrów. W rzeczywistości pokazuje niewiele, a pojawiające się weń nowe twarze szybko znikają i specjalnie nie odchodzą od schematu „bohaterskich, acz szalonych pilotów”, jaki przed ponad dekadą stworzył Michael A. Stackpole na użytek wspomnianych już X-wingów. W zasadzie wszystkie nawiązania do czasów Nowej Republiki i starego Imperium pozostawiają złe wrażenie. Można jeszcze przeboleć tę Eskadrę Łotrów, ale czy naprawdę musieliśmy w komiksie zobaczyć kolejne wydanie ksenofobii w Imperialnej Marynarce, czy takie antyki jak blaster DL-44, czy lekki frachtowiec YT-2400?

Skoro już zahaczyłem o kwestię oglądania czegokolwiek... Za szatę graficzną w „Nieustraszonym” odpowiada gwiezdno-wojenny debiutant, Omar Francia. Chociaż artysta ten otrzymał do zobrazowania sporo scen akcji, paradoksalnie są one jego piętą achillesową. Brakuje w nich dynamiki, dominują natomiast chaos i niejasne plansze. Widać to najlepiej na paru ujęciach z pojedynkami myśliwskimi w roli głównej. Można się także doczepić niewielkiej liczby szczegółów w tle, czy szwankującej od czasu do czasu perspektywy, niemniej w ogólnym rozrachunku rysownik wypada na plus. Postacie są ładnie zarysowane, twarze wyrażają pełne spektrum emocji, a różne pojawiające się w komiksie maszyny wypadają wyśmienicie. Szkoda tylko, że „Imperious”, ów okręt, który Stazi chce przejąć, tak nieznacznie różni się wyglądem od zwykłych Niszczycieli Gwiezdnych typu Pellaeon. Podsumowując całość – Nieustraszony to kawał dobrej, wojennej historii, utrzymanej w mocno wyczuwalnym klimacie Star Wars. Nie jest to nic wybitnego, ani szczególnie pięknie oprawionego, jednak myślę, że ta część „Dziedzictwa” powinna się spodobać fanom. Zwłaszcza tym, oczekującym od Gwiezdnych wojen mniej „gwiezdnych”, a więcej „wojen”.

Kolejną historią w „Sojuszu” jest „Gniew smoka”, ukazujący na pierwszych kilku planszach konsekwencje wydarzeń z „Nieustraszonego”. Fakt, że wielki militarny sukces Sojuszu Galaktycznego nie kończy się happy endem, nadaje całemu Dziedzictwu” nieco więcej realizmu – pokazuje też, że ryzyko walki z totalitarnym tworem nie ogranicza się tylko do możliwości utraty paru okrętów czy żołnierzy. Szkoda jedynie, że nie wykorzystano do końca tego dramatycznego potencjału „Gniewu smoka”, koncentrując się w dalszych stronicach na efektownych walkach i eksplozjach. Być może oczekuję zbyt wiele, ale myślę, że naprawdę byłoby ciekawie zobaczyć gwiezdno-wojenną wersję Holokaustu. Na dokładkę sporo z poważnego charakteru tej opowieści zabiera rysownik Alan Robinson, który swą prostą – by nie rzec dosadniej: prostacką – kreską karykaturyzuje większość postaci i ich emocje. Czasem odnoszę wrażenie, że oglądam komiks-parodię w stylu Taga i Binka, co w sytuacji, gdy widzimy rozcinane na kawałki ciała szturmowców, krew i latające na wszystkie strony oderwane głowy, wcale nie jest uczuciem pozytywnym. Stąd też w sensie ogólnym „Gniew smoka” prezentuje się bardzo średnio; jest w miarę poprawnym epilogiem dla „Nieustraszonego” i dobrym prologiem dla kolejnej opowieści z udziałem Gara Staziego – ale nic poza tym.

Na koniec pozostawiono nam epilog innego typu – swego rodzaju wyjaśnienie losów Sithów, pokonanych w poprzednim tomie „Dziedzictwa” przez Cade’a i przyjaciół, a do tego kolejny mały epizod dotyczący walki Krayta z nieuchronnie zbliżającą się śmiercią. Głównym bohaterem „Do jądra” jest Darth Wyyrlok III, najinteligentniejszy ze wszystkich Sithów, który wybiera się na planetę Prakith, by poznać sekret nieśmiertelności starożytnego Dartha Andeddu. Historia ta posiada niesamowity, mroczny klimat, zaskakujący punkt zwrotny, i co najważniejsze, łączy teraźniejszość z odległą przeszłością, znaną ze starych komiksów z cyklu „Tales of the Jedi”. Tu także wyjaśnia się wreszcie tajemnica holokronu Dartha Andeddu, który to artefakt był swego czasu w posiadaniu hrabiego Dooku i fascynował wielu fanów Star Wars. Miło jest widzieć, że scenarzyści serii, Jan Duursema i John Ostrander, po raz kolejny nawiązują do wydarzeń i bohaterów pierwszego Imperium Sithów, utrzymując tym samym ciągłość Expanded Universe. Za kreskę „Do jądra” odpowiada ponownie Omar Francia, jednak tym razem mam mu niewiele do zarzucenia; najwyraźniej ów artysta lepiej się czuje w cięższych, ciemniejszych klimatach. W każdym razie dzięki jego staraniom, niegłupim pomyśle na fabułę i dynamice zdarzeń „Do jądra” czyta się bardzo dobrze. W zasadzie jest to najlepsza z trzech opowieści wschodzących w skład „Sojuszu”.

Nie jest łatwo ocenić czwarty tom „Dziedzictwa” jako całość, jednakże tym razem, w przeciwieństwie do „Kawałków”, nie jest to niemożliwe. Poszczególne części mają ze sobą wspólną albo fabułę, albo rysownika – nie mówiąc już o scenarzystach – dzięki czemu wszystko jako tako trzyma się kupy. Jest to spory plus „Sojuszu”, w którym udało się także zgrabnie połączyć wątki polityczne z masą scen bitewnych. Odpowiadając więc na pytanie zadane we wstępnie: komiks ma do zaproponowania więcej niż tylko akcję, ale nie należy się spodziewać niczego powalającego. To, co znajduje się poza turbolaserowymi salwami i wywijaniem mieczem świetlnym, poprowadzono wprawdzie według utartych schematów, lecz okraszone charakterystyczną gwiezdno-wojenną atmosferą, jest nader przyjemne w odbiorze. Ocena tej pozycji niewątpliwie byłaby wyższa, gdyby nie koszmarne rysunki z „Gniewu smoka”, które nie przystają do znośnej, a w „Do jądra” nawet bardzo dobrej twórczości Omara Francii. Krótko mówiąc: polecam „Sojusz”, ale z zastrzeżeniem, by nie oczekiwać niewiadomo czego.

  • Ogólna ocena: 7/10
  • "Nieustraszony": 7/10
  • "Gniew smoka": 5/10
  • "Do jądra": 8/10

 

Tytuł: "Dziedzictwo": "Sojusz"

Scenariusz: John Ostrander

Rysunki: Omar Francia; Alan Robinson

Przekład: Jacek Drewnowski

Wydawca: Egmont

Data wydania: 10 sierpnia 2009 r.

Oprawa: miękka

Objętość: 104 strony

Format: 228 x 150 mm

Cena: 39 zł

 

Zobacz także:

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...