"Bitwa o Coruscant" - opowiadanie

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Shonsu

Dodane: 16-03-2009 13:18 ()


 

Gwiezdne Wojny

Bitwa o Coruscant

 

19 lat przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci

Oparte na wątkach z filmu Zemsta Sithów

 

 

 

**********

 

Bitwa się rozpoczęła.

Przynajmniej jej decydujący etap. Błyskawiczny szturm flotylli Separatystów i następująca po nim inwazja armii robotów były jedynie przykrywką dla zdradzieckiego ataku Generała Grievousa. Szturm zakończył się porwaniem Wielkiego Kanclerza Palpatine’a i rozpoczęciem oblężenia Coruscant, stolicy Republiki Galaktycznej. Oblężenia, które wraz z przybyciem odsieczy, właśnie dobiegło kresu.

Dwie gigantyczne floty stanęły naprzeciw siebie niczym para drapieżników szykujących się do finałowej walki, której wynik mógł zadecydować o losach całej Znanej Galaktyki. Ponad błyszczącą kopułą Perły Galaktyki, miasta-planety Coruscant, grosy potężnych okrętów wojennych Konfederacji Niezależnych Systemów i Republiki Galaktycznej uderzyły w siebie z potworną siłą.

Niszczyciele Gwiezdne klasy Venator, wraz z setkami pomniejszych maszyn i tysiącami myśliwców, momentalnie wgryzły się w sam środek flotylli ciężkich krążowników wroga, nie pozostawiając ni miejsca, ni czasu na jakiekolwiek rozmyślania. Armada Separatystów natychmiast odpowiedziała burzą karmazynowych błyskawic, a naprzeciw czerwono-srebrnych myśliwców typu ARC-170, asekurowanych przez smukłe V-wingi, ruszyły niezliczone skrzydła automatycznych droidów-myśliwców typu Sęp i Tri. Republikańskie pojazdy, prowadzone przez zwinne i szybkie maszyny rycerzy Zakonu Jedi, runęły z całą siłą na pozbawione tarcz, bezzałogowe myśliwce. W przeciągu chwili olbrzymia nawałnica pomarańczowych eksplozji zabrała ze sobą szczątki dziesiątek maszyn obu walczących stron. Kiedy pojazdy przeciwników wymieszały się, na polu bitwy zapanował totalny chaos. Walka bardzo szybko zamieniła się w niezliczone serie niekontrolowanych pojedynków „jeden na jeden”.

W całym tym zamieszaniu było jednak kilku, którzy doskonale wiedzieli jak wykorzystać tę sytuację… Przynajmniej zdawali się wiedzieć.

Nadiru Radena gwałtownie szarpnął drążkiem sterowniczym i warknął ze złością do komunikatora:

— Nie mogę go zgubić!

— Już go mamy, sir — odparł beznamiętnie jeden z klonów. Radena rzecz jasna nie wiedział który, gdyż wszystkie klony miały zupełnie identyczny głos. A w momentach takich jak ten wprost doprowadzało go to do szału.

Goniący go Tri-Fighter kilkakrotnie bluznął ogniem, który minimalnie minął rufę jego Ety-2. Mistrz Jedi znowu nie wytrzymał.

— Moglibyście się pospieszyć.

— Tak jest, sir.

Jeden unik w lewo, wiraż w prawo i dwa krótkie zwody zakończone gwałtowną śrubą nad poszyciem krążownika typu Acclamator II — i nic! Blaszak nadal siedział mu na ogonie, a klonów z jego eskadry nigdzie nie było.

Zdenerwowany tym faktem Jedi głośno przeklął niesprawiedliwość Galaktyki i zdecydował się sięgnąć po działania ostateczne. Z całej siły przyciągnął do siebie manetkę akceleratora. Rycerza Jedi  rzuciło w pasach tak, że serce omal nie podskoczyło mu do gardła, a przed oczami pojawiły się na moment mroczki. Zdezorientowany myśliwiec Separatystów nieporadnie wyminął pojazd Jedi i równie niezgrabnie rozpoczął manewr zawracania.

Rozpoczął, lecz nie zakończył.

Nadiru Radena przeleciał obok gasnącego rozbłysku eksplozji i z pełną prędkością skierował się w stronę największego skupiska tytanicznych okrętów wojennych, niejako kompletując po drodze swoją jednostkę w postaci jedenastu ARC-170. W jednej chwili, wraz z dowodzoną przezeń eskadrą nazwaną Omikron, znalazł się w samym środku największej zawieruchy.

Szafirowe strugi energii z potężnych turbolaserów Niszczycieli Gwiezdnych Venator raz po raz wstrząsały wielkimi cielskami krążowników Konfederacji. Choć te nie pozostawały im dłużne, zdecydowaną przewagę ognia miała Republika. Ponurą ofiarą tego stanu rzeczy stał się jeden z okrągłych, trzykilometrowych frachtowców wojennych Federacji Handlowej, który rozbłysnął w gigantycznej kuli ognia i rozpadł się na kilka mniejszych części. Chmary bezzałogowych myśliwców ruszyły, aby zrewanżować się za zadany Konfederacji cios, lecz na drodze błyskawicznie stanęło im kilka tuzinów sześcioskrzydłowych ARC-170, strzelając do automatów ze wszystkiego, co miały.

Radena bezzwłocznie pośpieszył, żeby do nich dołączyć, gdy nagle jego uwagę przyciągnęło coś w bocznym iluminatorze kokpitu. Widok nie przypadł mu do gustu - dwa myśliwce Jedi były właśnie ścigane przez kilkanaście wyjątkowo zawziętych Sępów, które strzelały ze wszystkich swoich działek.

Mistrz Jedi nie wahał się nawet sekundy i z pełną prędkością pognał za rojem automatów Federacji Handlowej, zostawiwszy za sobą własną eskadrę. Ku swemu zdumieniu zorientował się, iż dwa myśliwce typu Eta-2 — jeden błękitny, drugi złoty — bez trudu omijały każdy wystrzelony doń pocisk pomimo faktu, że były dosłownie zasypywane strumieniami plazmy. Radena jednak bardzo szybko przekwalifikował swój punkt widzenia. Musiał się przecież liczyć z tym, że dobra passa dwóch rycerzy Jedi prędko może się skończyć, tak więc nawet na chwilę nie pomyślał o przerwaniu pogoni.

Tym bardziej, że sekundę później celownik jego maszyny zapłonął krwistą czerwienią.

Grad szmaragdowych promieni przeszył formację wroga niczym zabójcze promieniowanie kosmiczne. Trzech przeciwników zostało obróconych w nicość, nim pozostali w ogóle zorientowali się w grożącym im niebezpieczeństwie. Kolejne dwa Sępy zakończyły swoje nędzne istnienie w pożodze eksplozji i w końcu, kiedy zniszczeniu uległ szósty automat, eskadra wroga rozproszyła się w nieładzie.

Para Et-2 niespodziewanie odzyskała wolność.

— Dziękuję za pomoc mistrzu Radena, ale zdaniem Anakina była ona zbędna. — Znajomy sarkazm jego rozmówcy zamienił się w udręczone westchnienie. — Jak zwykle zresztą.

Nadiru Radena uśmiechnął się lekko i rzekł:

— Cieszę się, że mogłem pomóc, Obi-Wanie. Do zobaczenia na dole!

Rycerz Jedi zgrabnie zawrócił myśliwiec i błyskawicznie popędził w kierunku swojej eskadry, uwikłanej w małą potyczkę z Tri-Fighterami w okolicach jednego z Acclamatorów drugiej generacji.

Natychmiast na powitanie odezwał się jakiś klon:

— Sir, kapitan Pellaeon ze „Zdobyczy” wzywa pomocy na kanale Zeta-6.

Radena błyskawicznie przełączył komunikator i po chwili usłyszał cichy trzask.

— Tu mistrz Jedi Nadiru Radena. Jaka jest pańska sytuacja, kapitanie?

— No wreszcie! — mruknął gniewnie oficer. — Jesteśmy właśnie atakowani przez dwóch gwiezdnych krążowników Klanu Bankowego i całą chmarę robotów. Nasze tarcze w 50% padły i straciliśmy większość osłony myśliwskiej. Jeżeli ktoś zaraz tu nie przyleci, Republika będzie miała o jeden okręt wojenny mniej!

— Zrozumiałem — rzucił krótko zignorowawszy mało przyjazny ton głosu oficera. Szybko przełączył komunikator i powiedział: — Słyszeliście, Omikron. Ustawić się w formacji delta.

Za pomocą komputera taktycznego prędko odnalazł „Zdobywcę”, Niszczyciel Gwiezdny klasy Venator, i ruszył w jego kierunku. Po kilkunastu sekundach lotu i dwóch krótkich potyczkach z automatami Federacji Handlowej, na własne oczy zobaczył potężną sylwetkę trójkątnego okrętu, otoczonego błękitnymi rozbłyskami celnych strzałów wroga przechwyconych przez tarcze ochronne. Po obu stronach klina Niszczyciela Gwiezdnego, niczym dwa cienie, widniały uzbrojone po zęby brązowo-szare krążowniki Separatystów, strzelające doń ze wszystkich swoich dział. Nieliczne ARC-170 i V-wingi, nękane przez dziesiątki Tri-Fighterów, rozpaczliwie broniły okrętu Republiki, ale ich los wisiał na włosku.

Mistrz Jedi podkręcił moc przednich tarcz i polecił swoim klonom rozproszyć się. Dwiema seriami rozpylił na atomy cały klucz droidów przeciwnika, po czym przeleciał nad nadbudówką statku, prując z działek do kilku następnych wrogów. Tym razem jednak Tri-Fightery nie dały się tak łatwo trafić.

— Omikron Cztery i Sześć — rzekł Radena nie spuszczając celownika z wrogich maszyn. — Przydałoby się wsparcie.

— Tak jest, dowódco.

Trzech trójpłatowych myśliwców niespodziewanie oderwało się od szwadronu ostrzeliwanych Separatystów i wykonało ostry nawrót. Nadiru Radena w ułamku sekundy z łowcy zamienił się w zwierzynę, co zmusiło go do przestawienia tarcz ochronnych na rufę. Pilot wykręcił dwie gładkie beczki, nieomal zahaczając o kadłub Venatora i raptownie zdusił moc silników prawie do zera, powtarzając manewr sprzed paru minut. Dwa Tri-Fightery dały się nabrać. Trzeci niestety nie.

Maszyną mistrza Jedi potężnie zatrzęsło, lecz osłony zdołały wytrzymać przeciążenie. Wywołało to uśmiech zadowolenia na twarzy właściciela statku. Po chwili bezruchu rycerz Jedi przyspieszył i ze zdumieniem zorientował się, że wokoło krążą tylko jednostki Republiki. Niesamowite, co potrafi zdziałać jedna eskadra doskonale wyszkolonych klonów-pilotów... Mistrz dopiero po kilku sekundach zorientował się, że nie byli jedynym oddziałem, który przyleciał na pomoc „Zdobyczy” — na odsiecz przybyły także dwa tuziny V-wingów.

— Dziękujemy za waszą asystę — powiedział kapitan Pellaeon. — Z pomocą kilku lecących do nas fregat, na pewno poradzimy sobie z tymi krążownikami.

— Cała przyjemność po mojej stronie, kapitanie – odparł nie do końca zgodnie z prawdą Radena, ścierając pot z czoła. — Zdaje się, że mamy już wystarczającą przewagę, by pokusić się o atak na okręt flagowy Separatystów...

— Na „Niewidzialną Dłoń”? — przerwał oficer. — To nie byłby najlepszy pomysł, mistrzu Jedi.

— Dlaczego? — Radena zmarszczył brwi, wykręcając łagodną śrubę tuż obok mostka „Zdobyczy”.

— Nie wie pan? — Pellaeon wyraźnie się zdziwił. — To stamtąd dochodzi sygnał od naszego Kanclerza. Poza tym kapitan Needa i jego oddział już się tym zajęli.

Nadiru Radna westchnął cicho i mocniej chwycił stery w dłonie.

— W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak rozwalić parę myśliwców. Bez odbioru, kapitanie.

Bitwa o Coruscant weszła w decydującą fazę. Obie armady zreorganizowały swe szyki, by rozpocząć finałową walkę o ostateczne zwycięstwo. Przewaga Separatystów z początku walki powoli zanikała, by w końcu kilka potężnych ataków ze strony Venatorów zupełnie ją odebrało. Podłużne krążowniki Konfederacji rzuciły się do zmasowanego kontrataku, zmiatając z miejsca dwa Niszczyciele Gwiezdne, lecz błyskawiczna odpowiedź Republiki z obu skrzydeł stępiła impet uderzenia, który momentalnie zwrócił się przeciwko Separatystom. Olbrzymie krążowniki gwiezdne, nagle pozbawione swych osłon myśliwskich, nie zdążyły odpowiednio szybko zareagować, za co wiele z nich zapłaciło najwyższą cenę. Dopiero wkroczenie powolnych okrętów Federacji Handlowej i kilku statków Unii Technokratycznej, wspieranych przez kilkanaście skrzydeł myśliwców przechwytujących Unii, wyrównało siły w tym sektorze.

Dowódcy Republiki wiedzieli jednak, że jest to szansa, której nie mogą zmarnować.

Wbrew logice i mimo niekorzystnego rozkładu statków, flotylla Republiki Galaktycznej ruszyła do kolejnego potężnego szturmu. Nagle grupa kilkunastu Venatorów i Acclamatorów wbiła klin w bok wrogiej armady, a wspomagające je szwadrony republikańskich myśliwców rozbiły w pył większość broniących się automatycznych pilotów. Kwiaty niszczycielskiej energii wybrzuszyły pancerze kilku najbliższych krążowników gwiezdnych, w ciągu paru sekund rozrywając parę z nich na drobne strzępy — szansa na przerwanie szyku Separatystów nie mogła być zmarnowana. Trafione dziesiątkami — jeżeli nie setkami — torped protonowych, tarcze okrętów wojennych Federacji Handlowej, Unii Technokratycznej, Sojuszu Korporacyjnego, InterGalaktycznej Gildii Handlowej oraz Gildii Kupieckiej gasły jedne po drugich, pozostawiając nadwerężone pancerze na pastwę potężnych eksplozji. Powstałej w ten sposób gigantycznej wyrwy nie udało się już załatać żadnymi siłami. Tym bardziej, że skoncentrowany ogień turbolaserów pięciu Niszczycieli Gwiezdnych momentalnie pochłonął największy okręt Konfederacji Niezależnych Systemów, krążownik „Upomnienie”.

Republika Galaktyczna stała teraz na prostej drodze prowadzącej do zwycięstwa.

W czasie wielkiego szturmu Nadiru Radena i jego szwadron zdołali unicestwić pełne skrzydło myśliwskie wroga i zadać poważne obrażenia jednemu z frachtowców wojennych Federacji. Okręt ten wisiał właśnie w kawałkach, gdy eskadrą Omikron nagle zainteresował się całkiem nowy wróg.

Nadiru Radena rozszerzył oczy ze zdumienia i w chwilę później opanowała go trwoga. W błyszczących na niebiesko punkcikach rozpoznał roborakiety, samonaprowadzające się pociski, praktycznie nie do trafienia, o mocy wybuchu większej niż u torpedy protonowej. Mocy wystarczającej do unicestwienia każdego myśliwca.

Każdego.

W przeciągu paru chwil dwie trzecie eskadry mistrza Radeny dosłownie wyparowało, zamieniwszy się w nadcoruskański gwiezdny pył. Tylko szczęśliwy splot wydarzeń uratował z pogromu dwa ARC-170 i samotny myśliwiec typu Eta-2.

Mistrz Jedi gwałtownie szarpnął drążkiem sterowniczym, by zgubić jedną z roborakiet, lecz, ku jego rozpaczy, druga właśnie zainteresowała się jego statkiem. Głośno przeklinając nagłą utratę sojuszników, jak i całą bitwę, Nadiru Radena spostrzegł dogorywający wrak frachtowca, do którego sam minutę temu wystrzelił dwie torpedy protonowe. Nagle do głowy przyszedł mu szaleńczy pomysł... aby po chwili jego umysł zorientował się, że wrak jest za daleko.

Mistrz zebrał się w sobie i przełączył moc działek, a także — po krótkim wahaniu — całą energię z osłon na podwójny silnik jonowy maszyny. Moment później gigantyczne przyspieszenie dosłownie wgniotło rycerza w fotel.

Roborakieta uparcie za nim podążała, lecz Radena już się nią nie przejmował, bowiem wszystkie jego myśli osiadły wokół ryzykownego planu, który ułożył sobie w głowie.

Planu, który właśnie zaczął wdrażać w życie.

Z przeraźliwym rykiem silników, słyszalnym tylko przez Radenę, Eta-2 wpadł do niespokojnie wirującego wnętrza gigantycznego ramienia frachtowca Federacji. Od tej chwili nie było czasu na myślenie, liczył się tylko doskonały refleks. Błyskawiczne ruchy drążkiem wyprowadziły go ze śruby do raptownej beczki, a z niej do szybkiego wirażu w lewo i równie raptownego odbicia w prawo, co skończyło się zdarciem lakieru o odstający fragment zniszczonego kadłuba. Kiedy została mu do pokonania tylko jedna przeszkoda, mistrz Mocy z całej siły przyciągnął do siebie ster.

Nie zdążył.

Uderzenie było tak potężne, że na chwilę stracił przytomność. Pulpit sterowniczy rozjarzył się jaskrawą feerią czerwonego światła, pulsując w jego głowie w rytm kilku natrętnych alarmów i odgłosu świszczącego powietrza. Mistrz Jedi poczuł nagle rozdzierający ból w okolicy skroni, ale prędko zagłuszyło go nieporównywalnie bardziej przerażające uczucie bezwładu w obu nogach. Uświadomił sobie, że nie czuje lewej dłoni, a z czoła ścieka mu krew. Resztkami sił sięgnął prawą ręką pod fotel i zacisnął palce na niewielkiej dźwigni katapulty.

Przed oczami mistrza zawirowały mroczki, ale zdołał utrzymać świadomość na tyle, by jeszcze usłyszeć trzy krótkie, ale jakże znaczące słowa:

— ... Kanclerz uratowany! Wygraliśmy...!

Nadiru Radena uśmiechnął się triumfująco i pociągnął za dźwignię.

Dla niego ta bitwa już się zakończyła.

 

 

Korekta: Aspazja

 

Zobacz też inne teksty Jedi Nadiru Radeny:

"Bitwa o Collę IV" 

"Pamięć"

"Zatracenie"

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...