„Thor” tom 1: „Gromowładna” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 07-04-2018 22:04 ()


Jakkolwiek pompatycznie by to nie zabrzmiało, inwazja ponowoczesności trwa w najlepsze i sięga swoimi mackami także komiksowego medium. Nie od dziś zresztą i nie od wczoraj, czemu z lubością dawali upust w swoich utworach niektórzy spośród przedstawicieli tzw. brytyjskiego desantu. Tym razem jednak, miast tytułów teoretycznie przeznaczonych dla nieco bardziej dojrzałego czytelnika vide „The Saga of the Swamp Thing” czy „Animal Man vol.1”, tresowanie nie zawsze przygotowanych na tę okoliczność umysłów podjęto w tytułach głównonurtowych, z udziałem ikonicznych osobowości uniwersum Marvela.

Tak się sprawy miały w przypadku takich serii, jak „Ultimate Comics Spider-Man”, „Captain America: Sam Wilson” oraz „Invincible Iron Man vol.2”, na których kartach dobrze znanych i lubianych herosów zastąpiły ich zmodyfikowane według prawideł forsowanej do znudzenia ideologii poprawności politycznej „osobowości zastępcze”. Ta tendencja nie ominęła również cyklu z udziałem skandynawskiego bóstwa gromów. Jak bowiem zapewne pamiętają czytelnicy „Ostatnich dni Midgardu” w efekcie interwencji Nicka Fury’ego nieodłączny atrybut Thora, jego wykuty z wydobytych z wnętrza gwiazd pierwiastków młot Mjolnir, przywarł do powierzchni Księżyca, a rzeczony mieszkaniec Asgardu żadnym sposobem nie jest władny znowu go dzierżyć. Wszystko zatem wskazuje, że historia zatoczyła koło i tak jak niegdyś syn Odyna nie był godzien dysponowania tym przepotężnym, wzbudzającym uzasadniony respekt u mieszkańców dziewięciu znanych światów orężem, tak znowu utracił on ów pożądany m.in. przez swego problematycznego brata przywilej.  

Tymczasem różnej maści licha nie tylko nie śpią, ale wręcz intensyfikują realizację swoich megalomańskich zamierzeń. Znać to po poczynaniach zarówno wyswobodzonego nie tak znowu dawno temu Malekitha Przeklętego, władcy mrocznych elfów (zob. „Przeklęty”), jak również zdolnego do transmutacji w znanego z helleńskich tradycji mitycznych Minotaura w osobie Dario Aggera, prezesa wpływowej megakorporacji Roxxon. Do tego Midgard staje się celem najazdu lodowych olbrzymów usiłujących odzyskać czaszkę przewodzącego im niegdyś Laufeya (notabene biologicznego ojca Lokiego), której posiadaczem stał się nie kto inny jak wspominany chwilę temu Agger. Wszystko wskazuje, że po drodze po ów artefakt minionej chwały giganci splądrują cały Midgard, kładąc trupem wszystkich jego mieszkańców. Co więcej, jest to tym bardziej prawdopodobne, że najwięksi herosi matecznika ludzkości zostali przez najeźdźców skutecznie zneutralizowani. Jedynie Thor byłby na tyle mocny, by stawić czoła narastającej fali zagrożenia. Sęk w tym, że bez swojej sławnej broni może być to utrudnione. Jak się jednak okazuje, w miejscu zmagań z błękitnoskórymi gigantami zjawia się Thor, tyle że jest „on”… kobietą… Szok wywołany tą okolicznością jest niemały i jak się niebawem okazuje, nie wolna od jego efektu jest również owa skrywająca swoje oblicze pod stalowym hełmem niewiasta. Równocześnie nie omieszkuje ona podjąć wyzwania agresantów z równoległej rzeczywistości, a w nieco dalszej perspektywie tradycyjnego sparingpartnera Thora w osobie Absorbing Mana.

Komedia jednego pomysłu? Suflowanie treści zgodnych z quasi-dogmatyką politpoprawności? Po części oba zjawiska faktycznie są w tym utworze łatwo uchwytne i mogą co poniektórych potencjalnych odbiorców przynajmniej częściowo irytować. Fortunnie Jason Aaron pomimo szybkiego tempa realizacji coraz to nowych projektów i ich znacznego rozrzutu tematycznego (by wspomnieć zaledwie trzy: „Skalp”, „Przeklętego” oraz najnowszą inkarnację komiksowych „Star Wars”) wciąż pozostaje twórcą jeszcze nie wyeksploatowanym (a przynajmniej nie w tym stopniu co również swego czasu zaangażowany przy projektach w ramach „Marvel Now!” Brian Michael Bendis), a do tego z ambicjami odciśnięcia, nawet jeśli nie trwałego to przynajmniej przez jakiś czas aktualnego piętna na tej części uniwersum Domu Pomysłów, przy którym zdecydowano się go zaangażować. Stąd  powiedzmy sobie szczerze – drastyczna „renowacja” mitologii Thora, która dokonała się wraz z przejściem od serii „Thor Gromowładny” do cyklu zatytułowanego po prostu „Thor”. Wydawać się mogło, że mamy do czynienia z płynną kontynuacją tej pierwszej; zastajemy bowiem syna Odyna w niemal tej samej sytuacji co na kartach „Ostatnich dni Midgardu”, a jego adwersarze, z którymi, ujmując rzecz kolokwialnie, brał się nie tak dawno za łby, nie składają broni, a nawet wierzgają z jeszcze większą zaciekłością. Istotnym novum jest natomiast wkroczenie na komiksową scenę niewiasty, która najwyraźniej prześcignęła Thora w prawie do dysponowania Mjolnirem. Ta sytuacja, choć niegrzesząca przesadną oryginalnością (motyw żeńskiego Thora zaprezentowano w dość już zamierzchłej przeszłości na kartach miesięcznika „What If…? vol.1” – konkretnie numeru dziesiątego z sierpnia 1978 r.) jest niewątpliwie z gatunku ciekawie rokujących. Oczywiście Aaron jako typowy, współczesny „atleta popkultury” z brodziszczem przystrzyżonym na tzw. bezglutenowego drwala i standardowym zestawem obciachowych dziar, nie oparł się pokusie, by nie zaserwować czytelnikom odrobinę szyderstw pod adresem osobników kontestujących, określmy to umownie, projekt antropologiczny sformatowany według kryteriów wspominanej w początkach tego akapitu doktryny społecznej (m.in. konstatacje Absorbing Mana). Nie jest to zresztą w wykonaniu tego autora przypadek odosobniony, o czym przekonać się można podczas lektury kolejnej współtworzonej przezeń serii pt. „Bękarty z Południa”, w której z niemal perwersyjną zajadłością pastwi się on nad tzw. j…….nymi białasami, w jego interpretacji niemal sedna zła wszelakiego w ziemskiej sferze egzystencjalnej.

Przymrużając jednak oko na ów zideologizowany pokost, od którego najwyraźniej trudno Aaronowi się „odkleić” (czy może raczej tak najwyraźniej został on ukształtowany i nie przeskoczy samego siebie) otrzymujemy wartki, choć może nienadmiernie odkrywczy zaczyn pod nowe otwarcie dziejów nordyckiego bóstwa gromów. Wiadomo, że Thor, choć odmieniony choćby przez zadane mu okaleczenie oraz pozbawienie Mjolnira, pozostanie w ramach uniwersum Marvela postacią aktywną (zob. „Avengers: Czas się kończy”). Jego dotychczasowe obowiązki pełnić jednak będzie zagadkowa „Torzyca”, tak jak swego czasu czynił to Beta Ray Bill i Erik Masterson. Jej przybliżone w niniejszym albumie wyczyny pozwalają żywić nadzieję na fabuły o zacięciu przygodowym, w ramach których będzie okazja przyjrzeć się reakcjom rzeczonej na zupełnie nowe z jej perspektywy wyzwania. Zwłaszcza że nie wszyscy mieszkańcy Grodu Asów wykazują aprobatę dla odmienionego stanu rzeczy…  

Zespół fachowców od wizualizacji pomysłów Aarona – w tym przede wszystkim Russell Dauterman - z dużym prawdopodobieństwem nie zapisze się w annałach komiksowego medium jako twórcy przełomowi, redefiniujący metody ujmowania w kadr superbohaterskiej konwencji. Trzeba jednak przyznać, że ze swoich obowiązków wywiązują się nienagannie, oferując czytelnikom tej serii eksplozywną, tętniącą feerią barw rozwałkę nieubliżającą poczuciu dobrego smaku czytelników. W stylistyce wspomnianego plastyka znać wpływy współczesnej animacji co przynajmniej przez część odbiorców ma szansę zostać odebrane w kategorii znaczącego waloru. Ponadto umiejętnie pogłębia on dynamikę sekwencji konfrontacyjnych za sprawą różnicowania układu kadrów w ramach planszy, a jego projekty lodowych olbrzymów, z którymi „Torzyca” zmuszona jest się zmagać, sprawiają wrażenie stosownie przekonujących. Spoglądając jednak na kompozycję zdobiące część alternatywnych okładek wydania zeszytowego w wykonaniu Esada Ribica, trudno nie zatęsknić za pełnowymiarowymi popisami tego twórcy z kart m.in. „Bogobójcy” i „Bożej bomby”.

Na etapie niniejszego tomu faktyczne personalia kobiety skrywającej się pod tożsamością „nowego” Thora pozostają zagadką. Tytuł oraz ilustracja zdobiąca okładkę kolejnego wydania zbiorczego wprost sugeruje, że owa tajemnica być może doczeka się rozwikłania. W równym stopniu zastanawiające jest na jak bardzo Jasonowi Aaronowi, twórcy ukształtowanemu na modłę współczesnych trendów, uda się wyzwolić z tych uwarunkowań i miast brać udział w promowaniu gimbo-feminizmu w ramach komiksowego medium skoncentruje się on na porywających czytelnika fabułach oraz rozwoju mitologii marvelowskiego Asgardu. Niewykluczone, że przekonamy się o tym nie później niż latem tego roku.

 

Tytuł: „Thor” tom 1: „Gromowładna”

  • Tytuł oryginału: „Thor: The Godness of Thunder”
  • Scenariusz: Jason Aaron
  • Szkic i tusz: Russell Dauterman, Jorge Molina
  • Kolory: Matthew Wilson, Jorge Molina
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marceli Szpak
  • Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 9 lutego 2016 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 28 marca 2018 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 16,5 x 25,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  •  Liczba stron: 120
  •  Cena: 39,99 zł

 Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Thor vol.1” nr 1-5 (listopad 2014-kwiecień 2015).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus