„Batman/Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 08-01-2018 15:51 ()


Tradycja opowieści typu crossover pomiędzy bohaterami różnych wydawnictw do nowych nie należy. Sięga bowiem co najmniej roku 1976, tj. pierwszego spotkania pomiędzy Supermanem i Spider-Manem. Na jedną z najbardziej udanych tego typu realizacji trzeba było jednak poczekać do lat 90. minionego wieku, kiedy to doszło do kilku spotkań Mrocznego Rycerza z Joe Dreddem, bezkompromisowym sędzią z post-apokaliptycznej metropolii znanej jako Mega-City One. Co prawda na co dzień obaj panowie zwykli wymierzać tęgie razy swoim adwersarzom w alternatywnych względem siebie rzeczywistościach; żadna to jednak bariera dla wyobraźni wybitnych scenarzystów. Za takich zaś z pełnym przekonaniem wypada uznać Alana Granta i Johna Wagnera.

Im to bowiem przyszło rozpisywać swoistą kronikę nierzadko niełatwej kooperacji Batmana i flagowej osobowości tygodnika „2000 AD”, a być może brytyjskiego komiksu w ogóle. Co więcej, trudno o lepszy dobór autorów fabuł z udziałem Sędziego Dredda, tym bardziej że to właśnie John Wagner jest pomysłodawcą „Prawo to ja!” (do spółki z Carlosem Ezquerrą), a jego wspomniany chwilę temu kolega po piórze (a przy okazji także i po szklance) nie raz i nie trzy miał sposobność twórczo poszerzać realia zbrutalizowanego świata po nuklearnej katastrofie. Ponadto o wkładzie Alana Granta w mitologię Obrońcy Gotham nikomu choćby symbolicznie rozeznanemu w publikowanym przez TM-Semic przedrukach perypetii Batmana przypominać nie trzeba. Stąd uprzedzając nieco końcową ocenę albumu zbierającego wszystkie spotkania obu silnych osobowości anglosaskiego komiksu, już w tym momencie śmiało można stwierdzić, że na ówczesnym etapie trudno było o bardziej trafny dobór autorów fabuł tych przedsięwzięć. Nie inaczej rzecz się miała w przypadku zespołu plastyków, którym zlecono zilustrowanie skryptów Granta i Wagnera. O tym jednak za chwilę.

Przynajmniej od czasów rozpoczęcia kariery superbohatera przez Alana Scotta (przypomnijmy, że to właśnie jemu dane było pełnić funkcje Green Lanterna na tzw. Ziemi-2 w dobie Złotej Ery uniwersum DC) Gotham, oględnie rzecz definiując, nie należało do szczególnie bezpiecznych miejsc. O podtrzymanie wątpliwej renomy tego ośrodka miejskiego skwapliwie dbały indywidua tego sortu co Sportsmaster, Solomon Grundy, Knodar, a w nieco dalszej perspektywie doskonale znani czytelnikom tytułów „batmanicznych” stali bywalcy pokojów bez klamek w Azylu Arkham. Jak się jednak okazuje w początkowych partiach „Sądu nad Gotham” (bo to właśnie ów album otwiera niniejsze wydanie zbiorcze) pojawia się kolejny chętny, by siać we wspomnianym mieście mord i zniszczenie. Jest nim nie kto inny jak „dobry znajomy” Joe Dredda, Sędzia Śmierć, krwiożercza istota z odmiennej płaszczyzny egzystencjalnej hołdująca osobliwemu przekonaniu, w myśl którego wszelkie występki to pochodna aktywności istot żywych, a zatem już tylko samo życie jest zbrodnią. Zarówno rzeczony przybysz, jak i jego kamraci – Pomór, Strach i Pożoga – gorliwie starają się „naprawić” ten błąd, eliminując ze świata żywych każdego, kto nawinie im się na szpony. Oczywiście trudno oczekiwać od Batmana, aby biernie przyglądał się temu procederowi (a przy okazji również wspólnikowi Śmierci, Wrednej Maszynie, który również przedostał się do „naszego” wymiaru). Efekt jest taki, że po chwilowym „międzylądowaniu” w Mega-City One i umiarkowanie entuzjastycznym powitaniu ze strony Dredda, wraz z uzdolnioną telepatycznie Sędziną Anderson Bruce powraca do rodzinnego miasta, by tam stawić czoła zarówno Śmierci, jak i kolaborującemu z nim Strachem na Wróble. Jak przystało na historie z udziałem zabójczego Sędziego, także i ta przebiega w obłędnym wręcz pędzie i z autentyczną krwawą jatką jako jej głównym motorem napędowym.

Ogólnie udane pierwsze spotkanie Dredda i Batmana, bohaterów o skłonnościach do radykalnych i bezkompromisowych rozwiązań trawiących ich rodzinne metropolie, nie zyskałoby aż takiego poklasku, gdyby nie zjawiskowa szata plastyczna tego tytułu. To właśnie za jej sprawą „Sąd na Gotham” na trwałe zapisał się w świadomości licznych wielbicieli superbohaterskiej konwencji. Dodajmy, że także w Polsce, pomimo finansowego fiaska naszej edycji tego tytułu opublikowanej w grudniu 1993 r., przyczyniając się do przełamania stereotypu komiksu jako nośnika artystycznej ekspresji pośledniej względem m.in. malarstwa sztalugowego. Dość wspomnieć, że nieszczędzący przykrych słów wobec tego medium Franciszek Starowieyski dosłownie zbaraniał na widok plansz „Sądu…”. Natomiast w jednym w liceów plastycznych w Polsce południowo-wschodniej kilku przedstawicieli tzw. ciała pedagogicznego nie bez z trudem kamuflowanej przykrości (a przy tym zdawkowo) przyznało, że w przypadku tego utworu faktycznie mamy do czynienia z pochodną działalności wybitnego plastyka. Ta sytuacja o tyle nie zaskakuje, że ów wyczyn był wynikiem dokonań Simona Bisleya, wielbiciela twórczości Franka Frazetty, wówczas pełnego zapału (by nie rzec, że wręcz artystycznego szału) i w najlepszym okresie swojej aktywności. Znać to w powodzi pełnych głębi i różnorodnych odcieni barw oraz ekspresywnych, odkształconych formach (których być może nie powstydziłby się sam Jerzy Duda-Gracz), warsztatowej perfekcji wzbogaconej rzadko spotykanym talentem.

Całkowicie zasadny, entuzjastyczny odbiór tego tytułu w sposób zdecydowany przyczynił się do przekonania „mocy sprawczych” DC Comics (a przy okazji ówczesnego dysponenta praw do Sędziego Dredda, tj. koncernu Fleetway) na rzecz podejmowania kolejnych tego typu inicjatyw. Efektem tego były nie tylko dwie, publikowane równolegle serie z myślą o przede wszystkim amerykańskim odbiorcy – „Judge Dredd” oraz „Judge Dredd: Legends of the Law” – ale też zamysł kolejnego spotkania tej postaci z Batmanem. Stąd po dwóch latach od pamiętnego „Sądu nad Gotham” Joe Dredd raz jeszcze przedostał się do Gotham, by – tak się przynajmniej mogłoby wydawać – osądzić i ukarać Mrocznego Rycerza za całokształt jego „występków”. Zarówno w tym, jak i we wszystkich kolejnych spotkaniach (a było ich jeszcze dwa: w 1995 i 1998 r.) nie mogło zabraknąć kolejnych po Strachu na Wróble adwersarzy Batmana (m.in. Brzuchomówcy – notabene pomyślanego pierwotnie jako przeciwnik Sędziego Dredda – i oczywiście Jokera). Przy każdej z tych okazji starannie dobierano współpracujących z Grantem i Wagnerem plastyków, dzięki czemu czytelnicy mieli (i mają nadal) możliwość podziwiać efekt wysiłków takich wirtuozów kreski i plamy jak Cam Kennedy („Star Wars: Mroczne Imperium”, „A Gotham Tale” w „Batman” nr 3/1994), Glenn Fabry („Sláine: Król”, „Sandman: Noce Nieskończone”), Dermont Power („Sláine: Skarby Brytanii”, realizowany na zamówienie Marvel UK „Digitek”). 

Wszystko to (a przy okazji wyraźnie ustępujące pozostałym opowieściom spotkanie Dredda z Ostatnim Czarnianinem) odnajdziemy w niniejszej, liczącej przeszło trzysta stron księdze, którą czyta się wręcz błyskawicznie. Co bardziej wymagający (a może po prostu: marudzący) koneserzy obrazkowych narracji być może nie odpuszczą sobie okazji do sarkania z domniemanego efekciarstwa wspomnianych plastyków, osobliwej i przesadnej „barokizacji”, w której chętnie celowali komiksowi twórcy ostatniej dekady XX w., a także pozornej prostoty scenariuszy Granta i Wagnera (w rzeczywistości precyzyjnie skonstruowanych). Tymczasem nie sposób odmówić realizatorom tych przedsięwzięć fachowości i owej iskry bożej, która z wprawnych rzemieślników czyni wyróżniających się wirtuozów pędzla i ołówka. O ile można mieć pod tym względem uzasadnione wątpliwości w przypadku Vala Semeiksa (to właśnie on zilustrował przypadkową współpracę Lobo z Joe Dreddem), o tyle ocena możliwości Simona Bisleya czy Dermonta Powera nie przedstawia raczej większego kłopotu.

„Batman/Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania” konkluduje linię wydawniczą „DC Deluxe” w roku 2017. Co prawda uboższego pod względem liczby tytułów zaprezentowanych w trakcie jego trwania (cztery albumy wobec sześciu w roku 2016 i dziesięciu w 2015 roku), ale na pewno nie pod względem ich wysokiej jakości. Wedle zapowiedzi przedstawiciela polskiej filii Egmontu w bieżącym roku możemy spodziewać się zwiększenia oferty o dwa tytuły, wśród których doczekamy się kontynuacji perypetii obrotnej panny Kyle, Amazonki Diany według pomysłów Grega Rucki, a nawet długo wyczekiwanego „Kryzysu Nieskończoności”. Ponadto w zapowiedziach figuruje już „Batman: Świt mrocznego Księżyca”, czyli kolejny po „Trójcy” wkład Matta Wagnera w mitologię Mrocznego Rycerza.

                                                                                                                                                          

Tytuł: „Batman/Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania” 

  • Tytuł oryginału: „The Batman/Judge Dredd Collection”
  • Scenariusz: Alan Grant, John Wagner  
  • Rysunki: Simon Bisley, Cam Kennedy, Carl Critchlow, Dermont Power, Val Semeiks, John Dell, Glen, Fabry, Jim Murray, Jashon Brashill
  • Kolory: Digital Chameleon, Gloria Vasquez
  • Kompozycja na okładce: Mike Mignola
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Tomasz Sidorkiewicz 
  • Posłowie: Kamil Śmiałkowski 
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics/Rebelion
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 21 listopada 2012 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 7 grudnia 2017 r.
  • Oprawa: twarda  
  • Format: 18,5 x 28 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 304
  • Cena: 99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie jako „Batman/Judge Dredd: Judge Dredd: Judgment on Gotham” (22 października 1991), „Batman/Judge Dredd: Vedetta in Gotham” (16 listopada 1993), „Batman/Judge Dredd: The Ultimate Riddle” (4 lipca 1995), „Batman/Judge Dredd: Die Laughing” nr 1 (7 października 1998) - 2 (18 listopada 1998), „Lobo/Judge Dredd: Psycho-Bikers vs. The Mutants from Hell” (14 listopada 1995).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus