„Mrok: Egzorcyści” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 09-01-2015 15:19 ()


Świat wyraźnie ma się ku końcowi. Przejawia się to nie tylko w ogólnym spodleniu gatunku ludzkiego, ale też sennych wizjach policjantki Sary. Piekielne moce coraz śmielej przedzierają się ku ziemskiej sferze rzeczywistości, co nie pozostaje niezauważone również przez agendy Watykanu. Stąd do akcji wyruszają skrupulatnie wytypowani egzorcyści. 

Pytanie tylko czy poradzą sobie z demonem zamierzającym zdobyć serca Geglasa. Bo to za sprawą tegoż „artefaktu” zamierza on sprowadzić na świat wszelkiej maści potępieńców. Zagłada może zatem odbyć się w wyjątkowo bolesnej dla ludzkości formule. Za przedsmak rychło nadciągających zmian można śmiało uznać masakrę w katolickiej świątyni wzniesionej w miejscu, gdzie przeszło tysiąc lat wcześniej grupie śmiałków udało się wyeliminować ówczesnego posiadacza serca Geglasa (zob. „Mrok: Krwawe żniwo”). Sugerując się przesłaniem swoich snów (a przy okazji coraz liczniej notowanymi przypadkami nadnaturalnych zjawisk), Sara - przy wsparciu kolegów po fachu - podejmuje próbę powstrzymania złowrogiej istoty. Jak łatwo się jednak domyślić w starciu z nadprzyrodzonym konwencjonalne środki militarne okazują się co najwyżej śmiechu warte. Wsparcie ze strony emisariuszy Nieba (jak dotąd zaskakująco biernych) wydaje się zatem nieodzowne.

W kontynuacji „Mroku” odnajdujemy wszystkie elementy nie tylko wcześniejszych odsłon tej serii, ale również co najmniej kilku innych utworów opublikowanych pod szyldem „Strefy Komiksu” (m.in. nowelki „Tripe & Guts: Kara boska” w „Antologii Komiksu Polskiego” czy „Childebrandt” w monograficznym albumie „Maciej Łoś”). A zatem świat kreowany tej serii daleki jest od idealizacji rodem z wysokonakładowych, kolorowych czasopism. Stąd jeżeli coś ma pójść nie tak to niemal na pewno – niczym w filmach Wojciecha Smarzowskiego - tak się właśnie stanie. Nawet jeśli światem włada przypadek to i tak zwykle ukierunkowuje się na niekorzyść większości udzielających się tu postaci. Stąd pocisk wystrzelony na polowaniu ześlizgnie się z czaszki dzika, po czym trafi w przelatujący nad lasem śmigłowiec. Z kolei podczas konsumpcji kebabu można „naciąć” się na obfite próbki nasienia sprzedawcy tej wykwintnej potrawy. Chciałoby się zatem powtórzyć za autorem graffiti w drugiej części tej serii: „Syf jest wszędzie”. Szczęście, o ile w ogóle występuje w tej rzeczywistości, sprzyja co najwyżej złodziejom czatującym pod miejskimi urzędami pracy na zmeliorowanych życiowo bezrobotnych. Przewijający się duchowni standardowo zostają ukazani jako zdeprawowani wykolejeńcy lubujący się w okrucieństwie i wyuzdaniu. Nie zabrakło również mało optymistycznych obrazków z życia mieszkańców wielkomiejskiej dżungli (opowiastka z udziałem pechowej amatorki bazarowego hazardu), a i przedstawiciele lokalnego półświatka również nie dają o sobie zapomnieć. Czy warto zatem toczyć zacięty bój o dalsze prawo do egzystencji tej kloaki i jej popadających w degenerację mieszkańców? Sara i jej koledzy po fachu nie mają co do tego wątpliwości i tylko dzięki ich determinacji jest jeszcze cień szansy na przetrwanie. Dodajmy, że szansa niewielka, jako że powodzenie szatańskiej ofensywy zdaje się niemal pewne.

Podobnie jak miało to miejsce przy okazji drugiego tomu tegoż cyklu również w tym przypadku zilustrowania scenariusza podjęło się kilku plastyków. Z pewnym prawdopodobieństwem można pokusić się o przypuszczenie, że dla co poniektórych czytelników ów zabieg okaże się trudnym do przyswojenia rozwiązaniem. Trzeba jednak przyznać, że scenariusz został tak rozdzielony, aby każdy z zaangażowanych twórców zajął się wizualizacją względnie zamkniętych, zwartych partii materiału.

Niniejszą odsłonę tego cyklu otwiera sekwencja kolejnego koszmaru. Tym razem Sara staje się bierną obserwatorką rozprzestrzeniającej się apokalipsy. Nic zatem dziwnego, że owa wizja do szczególnie optymistycznych nie należy. Przeważają w niej odniesienia do motywów obecnych w malarstwie Hieronima Boscha i Williama Blake’a oraz symboliki przypisanej apokaliptyce zoomorficznej. Ów fragment zilustrował Zygmunt Similak, czołowy twórca „Strefy Komiksu”, który w swoim dorobku ma m.in. trylogię „Triumwirat” i historyczny fresk „Smert’ Lachom”. O ile autor dał się poznać jako władny do trafnego ujęcia makabreski o tyle w tym przypadku groteskowy styl raczej nie w pełni się tu sprawdził. Chociaż tło, na którym umieszczono nieregularnie rozplanowane kadry, prezentuje się odpowiednio posępnie.

W komiksie przeważają ilustracje Patryka Cabały, który również wcześniej miał okazję udzielać się w publikacjach „Strefy Komiksu” („Tod Robot”). Wyraźnie skłania się on ku manierze realistycznej, ale efekt jego pracy znamionuje realizacyjny pośpiech. Daje się to zauważyć m.in. w częstokroć zachwianej perspektywie linearnej, efekcie tzw. walącej się architektury (m.in. w pierwszym kadrze na planszy 11) oraz sztywnym nakreślaniu niektórych postaci. Tak jakby autorowi zabrakło czasu na pełne dopracowanie powierzonych mu partii scenariusza. Przy czym po raz kolejny daje się zauważyć zamiłowanie młodszego Cabały do rozrysowywania makabreski.

Tak jak we wzmiankowanym tomie drugim, tak również w tym przypadku swój udział zaakcentował Tomasz Kleszcz. W konwencji sensacyjnej (bo takie w dużej mierze przypadły mu sceny) tradycyjnie pławi się niczym przysłowiowy pączek w maśle. Ta część albumu jest tym bardziej interesująca, że potencjalny czytelnik zyskuje okazję do przyjrzenia się trzem zróżnicowanym metodom nakładania tuszu na szkic wspomnianego twórcy. Plansze 36-ą (oraz 45-46) sfinalizował osobiście według standardu zbliżonego w opublikowanym jesienią 2014 r. komiksie „Umarłem na Gibraltarze”. Stąd nakreślone przezeń sylwetki i obiekty wypełniają nieregularne, ekspresyjne plamy. Dla odmiany na stronnicach 37-40 Kamil Karpiński zdecydował się na linearną klarowność. Z kolei Hubert Ronek („Jestem Bogiem” – s. 41-44) nadał pracom Kleszcza miłą oku zamaszystość i wrażeniowość jakby nieco pokrewną czarno-białym pracom Rafała Szłapy („Bler: Lepsza wersja życia”).

Szkoda, że tym razem zabrakło udziału Artura Chochowskiego i Nikodema Cabały. Nie można jednak mieć wszystkiego. Tym bardziej, że zróżnicowanie stylistyczne poszczególnych fragmentów tej opowieści i tak jest dość znaczne. Według zapowiedzi wydawcy przed nami finałowa odsłona tej serii. Prawdopodobnie również rozrysuje ją kilku plastyków. Równocześnie można mniemać, że zasadniczy, skrajnie pesymistyczny (czy jak kto woli – wyzbyty złudzeń) nastrój „Mroku” zostanie w dużej mierze zachowany. Zwłaszcza, że tytuł ostatniego tomu tej serii brzmi „Apokalipsa”.

 

 

Tytuł: „Mrok: Egzorcyści”

  • Scenariusz: Robert Zaręba 
  • Rysunki: Zygmunt Similak (s. 3-7), Jacek Brodnicki (s. 3-6), Patryka Cabała (s. 8-35), Tomasz Kleszcz (s. 36-46)
  • Tusz: Kamil Karpiński (s. 37-40), Hubert Ronek (s. 41-44)
  • Okładka: strona 1 – projekt: Katarzyna Żelechowska, wykonanie: Patryk Cabała; strona 4 – Tomasz Kleszcz
  • Wydawca: Wydawnictwo Roberta Zaręby
  • Oprawa: miękka 
  • Format: 21,5 x 29 cm
  • Papier: offset 
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron:  48
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Roberta Zaręby za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

 


comments powered by Disqus