"Star Wars": "Wektor" tom 2 - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 15-02-2011 09:44 ()


Minęło dwadzieścia lat odkąd Jedi Celeste Morne została porzucona przez Dartha Vadera na odludnym księżycu. Przez cały ten czas Vader utrzymywał w tajemnicy istnienie zarówno jej, jak i sithańskiego artefaktu, który posiada kobieta. Teraz jednak, gdy Rebelia rośnie w siłę, myśli Vadera powróciły do Celeste.

Choć sam nie potrafi przejąć kontroli nad artefaktem, nadal może to być skuteczna broń przeciwko rebeliantom. Luke Skywalker i księżniczka Leia wpadną w pułapkę, a dawna porażka Vadera przeobrazi się w zwycięstwo.

Co łączy crossover „Wektor”, serial „The Clone Wars” i projekt „The Force Unleashed I”? Wszystkie są zaliczane do najważniejszych starwarsowych wydarzeń 2008 roku, wszystkie powstały we współpracy dziesiątek, jeśli nie setek ludzi – i wszystkie padły w Polsce ofiarą mniej lub bardziej zmasowanej krytyki fanów. Na ile wynika to z rzeczywistej słabości fabuł i środków wykorzystanych, by je zobrazować, a na ile z faktu, że ich twórcy na każdą wzmiankę o swojej pracy wpadali w ekstazę, trudno orzec. Ogromne oczekiwania w końcu zawsze podnoszą poprzeczkę. Ja zaliczam się do osób, którym TFU przypadło do gustu, TCW w ogóle nie przeszkadza (zwłaszcza teraz, gdy w TV leci całkiem niezły sezon trzeci), a „Wektor”... O, właśnie. Pierwszy tom oceniłem na solidną ósemkę w skali od jednego do dziesięciu, co kładzie początek tej opowieści na półkę z pozycjami zaklasyfikowanymi jako „dobre, miejscami bardzo dobre”. Zaczynając lekturę drugiej i zarazem ostatniej części (składającej się z czwartego tomu niewydawanej u nas serii „Rebelia” i szóstej odsłony „Dziedzictwa”) crossovera oczywiście miałem nadzieję na dzieło o podobnej jakości i wartości.

Największą obawę miałem w stosunku do charakteru pierwszej połówki „Wektora #2”. Cykl „Rebelia” charakteryzował się bowiem wysokim „stężeniem” obecności Wielkiej Trójki tj. Luke’a, Leii i Hana w swoich komiksach, co z konieczności sprowadzało każdą historyjkę z ich udziałem do nic nieznaczącego, piekielnie schematycznego epizodu. Autorzy „Wektora” nie najlepiej wybrnęli z tego problemu, ale na szczęście siła komiksu leży w jego szczegółach. Jest coś, co w „rebelianckim Wektorze” bardzo mi się podoba: inteligentne wykorzystanie reminiscencji oraz zwięzła, trzecioosobowa narracja skupiona w danym momencie na jednej postaci, na tym co myśli, przeżywa i czuje. Dzięki temu bohaterowie mają swoją głębię, a ich cechy charakteru są lepiej uwypuklone. Widać to najlepiej na przykładach Luke'a Skywalkera oraz Celeste Morne. Czarnowłosa kobieta otrzymuje tu szczególnie wiele miejsca, i aż żałuję, że dopiero teraz autorzy „Wektora” przyłożyli się do konstrukcji tej postaci. Tak jak w poprzedniej części crossovera poznaliśmy jej zewnętrzne piękno, tak teraz trochę odkrywamy jej wnętrze. W każdym razie łatwiej nam zrozumieć, czemu podejmuje takie, a nie inne decyzje.

Dustin Weaver. Kiedy w moich recenzjach pojawia się imię i nazwisko tego rysownika, zawsze występuję ono w konotacji z wyrazami takimi jak „najlepszy”, „świetny”, czy „perfekcyjny”. Mam słabość do prac tego artysty, ale trudno jej nie mieć: jak w innych swych dziełach, Weaver stworzył w „Wektorze #2” plansze nasycone detalami, pełne estetycznych kształtów, wspaniałych statków gwiezdnych oraz realistycznie wyglądających postaci. Słowem: piękne. Wprawdzie tu i ówdzie przydarza mu się „machnąć” zbyt kanciastą twarz Luke'owi albo dziwaczną minę Lei, lecz efekt końcowy skłania do owacji na stojąco. Ponownie w oko wpadają wszelkie kadry z Celeste Morne w roli głównej. W sposobie przedstawienia jej szaleństwa, gniewu i „ciemnostronności”, Weaver przebija nawet Douglasa Wheatleya, innego wspaniałego rysownika komiksów Star Wars, co samo w sobie świadczy o niesamowitym kunszcie artysty.

Na zakończenie tego komiksu i całego crossovera przypadł szósty tom „Dziedzictwa”. I tak jak dotąd pani Morne i „jej” talizman odegrali marginalną rolę w galaktycznych zdarzeniach trzech poprzednich epok historycznych, tak w ostatniej przyszło im stanąć w samym środku długo oczekiwanego pojedynku Cade’a Skywalkera z Darthem Kraytem. „Wektor” można więc oceniać pod dwoma kątami – crossovera i kluczowej odsłony „Dziedzictwa”. W obu przypadkach mamy mnóstwo rzucania błyskawicami Mocy i cięcia mieczami świetlnymi, a nieco mniej treści, która z tego względu jest tylko przedłużeniem wszystkich wcześniej ukazanych wątków. Gdzieś w tle przemykają spięcia między poszczególnymi bohaterami, różne niesnaski pośród sojuszników zbierających się do zabicia Dartha Krayta, ale dla mnie sprawiają one wrażenie pisanych na siłę wypełniaczy, które w oryginalnym zamierzeniu miały chyba opóźnić wielki finał o zeszyt lub dwa. Żeby on chociaż był wielki... Ostateczny los jednego z największych zagrożeń galaktyki i decydujące starcie Jedi z Sithami odbywa się na opustoszałej planecie, bez świadków, wybuchów i stosownej atmosfery – i nie, nie mówię tu o patosie, którego, niestety, jest w bród. Mówię o deficycie epickości. Za brak stosownego zakończenia dwóch potężnych historii, które planowały całe rzesze ludzi, będę miał zdecydowanie największy żal do „Wektora #2”.

Żal ów osłodzi mi jedynie widok tegoż „Wektora #2”. O rysunkach Weavera już mówiłem, ale grafiki Jan Duursemy z szóstego tomu „Dziedzictwa” są wcale nie gorsze i wywołują podobny zachwyt. Fani gwiezdnowojennych komiksów momentalnie rozpoznają jej charakterystyczną kreskę i jeśli zaliczają się do jej miłośników (mało kto nie jest i autor tej recenzji nie zalicza się do wyjątków), to podczas lektury będą w siódmym niebie. Wielokrotnie przeze mnie wymieniane zalety stylu rysowniczki – bogactwo detali, dbałość o aparycję postaci i klimat – są oczywiście także obecne w drugim „Wektorze”, nie brakuje również klasycznych wad artystki, takich jak choćby kuriozalne sceny akcji. Tylko jedna rzecz odstaje od normy jakości ustanowionej przez Duursemę, mianowicie nieco niekonsekwentny wygląd twarzy bohaterów w momencie, gdy są oni przedstawiani z profilu. Ale to naprawdę drobnostka.  

Pierwszy „Wektor” odebrał ode mnie ósemkę, i drugiemu też przyznaję ósemkę, ale już nie tak solidną, jak tamtą. Brzydko narysowani „Rycerze Starej Republiki” otworzyli crossover olśniewającym humorem i zaprezentowali nam całkiem fajny kawałek historii, który potem co prawda został wyśmienicie zilustrowany wysiłkiem najlepszych artystów komiksowych parających się Star Wars (Wheatley, Weaver i Duursema), ale fabularnie nigdy nie wzbił się ponad przeciętność i zakończył się... cóż, brutalnie mówiąc, nijako. Mało? Bynajmniej, bo w moim odczuciu ta ósemka w zupełności wystarcza mi na uczciwe polecenie „Wektora” wszystkim fanom Star Wars. A co z „Dziedzictwem” i finiszem jego głównego, kraytowsko-cade’owskiego wątku? Z dużej chmury mały deszcz. Ale ponieważ historia tego całego cyklu jest daleka od zakończenia, spodziewam się, że ów deszcz jeszcze może spaść. Nic, tylko czekać na kolejne „Dziedzictwa”.

  • Ogólna ocena: 8/10
  • Fabuła czwartego tomu "Rebelii": 7/10
  • Rysunki czwartego tomu "Rebelii": 10/10
  • Fabuła szóstego tomu "Dziedzictwa": 6/10
  • Rysunki szóstego tomu "Dziedzictwa": 9/10

Zobacz także recenzję pierwszego tomu "Wektora"

 

Tytuł: "Star Wars": "Wektor" tom 2

  • Scenariusz: Rob Williams, John Ostrander
  • Rysunki:Dustin Weaver, Jan Duursema
  • Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 07.02.2011 r.
  • Oprawa: miękka
  • Liczba stron: 144
  • Format: 155x230 mm
  • Cena: 39,90 zł

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...