absurD
Dodane: 25-06-2007 15:29 ()
I
Dwie i pół godziny skrobał piórem nasączonym atramentem po żółtym jak piasek papierze. Gdy prowadził dłoń, kreśląc ostatnie symbole i Ferlo potrącił go łokciem, zarzygał się aż z wściekłości, zamazując przy tym z połowę pergaminu.
- Ty nędzny, nic nie warty, karłowaty psi podrobie!
- Wybacz Jerunie...
- Jorunie!
- No tak...
- Klnę się na bogów, że kiedyś urwę ci wszystko, co tylko można, a nawet to, czego się nie da i...
- Klniesz tak od wtorku.
- I będę to robić dalej, jeśli będzie trzeba. A zapewniam, że będzie.
Jorun spontanicznie ukrył twarz w dłoniach zaciskając pięści i rwąc sobie z głowy ostatnie pasma bujnej niegdyś czupryny. Niegdyś.
- Czy ja kiedykolwiek skończę coś jak trzeba, pracując nie dalej jak metr od ciebie? - parsknął - Albo nie spartolę czegoś pod sam koniec, bo nie umiesz oporządzić wieprza nie machając przy tym łapami jak jakaś kuropatwa? - zaskomlał, niby przez łzy, niby przez wściekłość. I wytoczył pianę z ust. A śmierdziała niemiłosiernie.
- Czy...
- Nie sądzę, Jerunie.
- Jo...
- No.
II
Na zanadto ciasnym chłopskim wozie, nawet siedząc samemu, byłoby niemiłosiernie tłoczno. Jorun łechtał za uchem włochate prosię (bardzo, bardzo włochate), które, choć martwe, dość lekko i wygodnie spoczywało na kolanach Ferla, gdy ten skrajnie ciężko siedział, czy raczej usiłował siedzieć (powiedzmy, że przebywał), pod jego grzbietem.
Trzeba tu podkreślić, że narysowanie prostej linii, a nie podwójnie falowanej, zwężonej na krótszym końcu, wygiętej nieco z prawej ku dołowi, w takich warunkach nie jest łatwą czynnością. Sprawia nie lada problemy, nie mówiąc już o delikatnej sztuce kaligrafii.
-...Dlatego też wybaczę ci to szturchnięcie - westchnął Jorun przeżuwając coś w suchych jak pustynia ustach.
- Wiesz, gdybym umiał pisać... - odpowiedział Ferlo.
- To trącałbym cię łokciem, aż połamałbym sobie łapę.
III
Koła wozu z trudem przetaczały się przez przydrożne otoczaki, menhiry, pola warzywne, bagienka, rzeki, nieużytki, przewrócone drzewa, urwiska, błotne pustkowia i niektóre lepianki, a wszystko przez to, że woźnica wlał w siebie więcej miodu niż ważył. Bo sama droga była prosta jak strzała. Tyle, że bez grotu i piórek.
- Względnie trudno w nią nie trafić - skwitował Jorun.
- Względnie - przytaknął Ferlo grzebiąc w sakiewce i wywalając jęzor coraz to bardziej w prawo.
- Hm...- ciągnął w zamyśleniu - Mamy mniej więcej cztery miedziane kręgi...
- Mniej czy więcej?
- Konkretnie to dwa.
- Znając życie wystarczy to na kawał sera z dziurą niewiele mniejszą niż on sam i ćwierć szklanki wody trzeciej czystości. Oczywiście jak dobrze pójdzie.
- Zawsze może być gorzej - odrzekł błyskotliwie Ferlo, drapiąc się pod pachą.
- Jak trafi się czwartej!?
IV
Woźnica spadł z wozu twarzą w błoto mniej więcej milę przed miasteczkiem. Takie rzeczy się zdarzają, szczególnie w sytuacjach, gdy alkohol wypala układ trawienny.
- Jakby nie mógł kipnąć trochę dalej - cynicznie zamamrotał Jorun.
Pośpiesznie zeszli z wozu, biorąc prosiaka na plecy. Łapy dyndały mu w rytm „Kiss me baby one more time", z tym, że trochę żwawiej.
V
- Patrz Jorunie, oferty pracy - wykrzyknął z podnieceniem Ferlo, zatrzymując wzrok ma pergaminie wywieszonym na wierzejach ratusza. Zarumienił się przy tym na policzkach, połechtał prosiaka i, nie wiedzieć czemu, rozpiął trzy guziki brudnej koszuli.
- Po czym wnioskujesz?
- Narysowali łopatę w nagłówku.
- Jest nawet data pogrzebu - pokiwał głową Jorun.
- Hm...
VI
Pieczone prosię skwierczało jak mielony wrzucony na odpowiednio rozgrzaną patelnię, najlepiej teflonową. I koniecznie z czarną rączką. Jorun skosztował pierwszy.
Bo był ważniejszy od Ferla.
-Toć ba.
Ferlo poszedł w jego ślady, wgryzając się w soczyste ucho wieprza, przegryzając chrząstki, bębenek, młoteczek, trąbkę, gitarę basową i kawałek spalonej skóry. Tylko włosie wchodziło między zęby.
VII
Ferlo lubił spać odkryty. Pfe.
VIII
Dnia następnego, gdy słońce, jak to miało w zwyczaju, obiegło nieboskłon mniej więcej o sto osiemdziesiąt stopni w prawo (raz spróbowało w lewo), Jorun rozpoczął przygotowania do tworzenia nowego zwoju.
- Może machać i nogami, nie sięgnie.
Ferlo leżał dość daleko. Bo Jorun nienawidził pół dystansu. W przeciwieństwie do Tysona.
Dwie godziny po tym jak kura zapiała, pergamin ukazał się przed nim w całej swojej okazałości, ale troszkę mniej okazałej, niż było to zamierzone.
- Cmokut - cmoknął z zachwytu, nanosząc ostatecznie poprawki. A było ich dość sporo. Niemniej jednak cała złość wymierzona przeciw Ferlowi umknęła momentalnie. Zniknął też kompleks grubego brzucha.
IX
- Mamy umówioną wizytę z burmistrzem - obwieścił z powagą Jorun, unosząc brew, najpierw lewą, potem prawą, a potem na zmianę, prostując plecy, podnosząc głowę, ruszając uchem, machając prawicą i skręcając jelita. Ferlo bacznie obserwował żołnierzy pilnujących drzwi.
- Yyyyyh! - jęknął jeden ze strażników.
- Kolega mówi, że należą się dwa srebrne kręgi - odparł drugi gwardzista.
- DWA SREBRNE KRĘGI??? - oburzył się Jorun.
- Yyyh!!! Pryyyh!!!
- Kolega pyta się, czy chce pan wisienkę.
- Dam miedziaka.
- Yyyyh???!!!!
- Za wisienkę?
- Nie za wisienkę, za wejście.
- Hrmpf!!!! Yyyyyph!!!!
- To może śliweczkę?
- Nie!
- Yyyypf!!! Musphhf!!!
- Jabłuszko? Cukinię?
- Daj pan tę śliweczkę - wtrącił się Ferlo i wyjąwszy miedziany krąg wręczył go gwardzistom, którzy swoją drogą byli handlarzami odpustów, a którzy tak naprawdę handlowali zieleniną. A było to dziwne.
X
Światło dochodzące z głównej sali ratusza raziło w oczy. Dawało równo. Jorun przekroczył dość wysoki próg, zasłaniając wzrok dłonią. W drugiej trzymał zwój. Trochę go zapocił. Bo miał mocny uścisk. Ferlo postąpił tuż za nim. Zachowując oczywiście należyty dystans. Weszło mu to w krew, z pewnością ku czyjejś uciesze.
- Zgodnie z umową przynoszę pergamin. - rzekł Jorun.
- Ocieka lekko - odpowiedział spod oka burmistrz. Miał prawo tak odpowiedzieć. - Nie wiem czy...
- On tak sam z siebie - znacząco zaprzeczył zarzutom Jorun, kiwając głową. - Poci się od rana.
- Tak?
- Tak.
- To już drugi w tym tygodniu.
XI
- Jeden, dwa... Dwa...
- Trzy - Jorun celnie rozwiał wątpliwości Ferla liczącego zapłatę, wgryzając się w świńską racicę w zasmażce.
- Trzy. Razem cztery srebrne kręgi. - kontynuował Ferlo. Do czterech policzył tylko raz w życiu, na czwarte urodziny. A takie rzeczy łatwo się zapomina, pod warunkiem, że się ich nie używa. Bo czwarte urodziny miał jedne, chociaż bardzo chciałby mieć drugie, dla systematyzacji wiedzy. Tak na wszelki wypadek.
- Sporo - dorzucił krótko.
- Ale moje - odrzekł błyskawicznie Jorun, przeżuwając kawał wieprza.
XII
Krótko rzecz ujmując, cztery srebrne kręgi spoczywały w sakwie Joruna przez jakieś piętnaście minut. Bo palce Ferla były zwinne, nogi szybkie, a piwo drogie. Ten zaś ostatkiem sił podźwignął bezwładną już niemalże ręką siedemnasty kufel i postawił go na krawędzi stołu, rzecz jasna po paru nieudanych podejściach. Chociaż starał się bardzo. Wytarł ślinę w rękaw koszuli, z trudem wynajdując ostatnie suche miejsce i wstał, z wolna zsuwając się po dębowych schodach tawerny.
XIII
Dochodzący z odmętów nocy metalicznie zimny, przenikliwy, psychopatyczny, zawodzący, paniczny i obrzydliwie głośny jęk irytacji obiegł szybkim truchtem podmurówkę karczmy, a jej spróchniałe i zeżarte przez wymiociny drzwi w mgnieniu oka przeleciały przez wnętrze, bijąc rekord świata na setkę. Tuż za nimi poszybowała metrowa siekiera i jak masło wbiła się w ścianę jakiś cal od szyi człowieczka stojącego u podnóża schodów. Rozległ się miarowy tupot stóp mężczyzny pędzącego ze sztywno wyciągniętymi przed siebie rękoma. Ferlo próbował błyskawicznie połapać się w sytuacji i na wszelki wypadek przeanalizować ostatnie dwadzieścia minut życia zachowując jakąś prawdopodobną chronologię. ‘Draput' - wskazujący palec mozolnie przesunął się po skroni. Okazało się, że jego pamięć wyszła z psem gdzieś przy czwartym jasnym pełnym.
XIV
Śmierdząca piana z rozdziawionych ust Ferla pozostawiła na podłodze całkiem ładny wzór w czterech odcieniach błękitu dokładnie w chwili, gdy maniakalnie drżące łapska Joruna zręcznie oplatały jego szyję. Oczy zaś przypominały niedostrojony telewizor. Naoczni świadkowie zajścia twierdzili, że mężczyźni nawiązali pasjonującą rozmowę opartą stricte na sile argumentu...
-AAAAAAAAAA!
-Ghhh....
...lub też na argumencie siły. W tych stronach oba te pojęcia są systematycznie ze sobą mylone, dlatego też tę niedostrzegalną różnicę w znaczeniu z czasem uznano za w gruncie rzeczy nieistotną.
Cdn.
Korekta: Krzyś-Miś
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...