„Nazywam się Khan” - recenzja
Dodane: 03-06-2014 10:37 ()
Bollywood kojarzy nam się z tańcem i kolorami, z niezbyt wymagającą fabułą. Jednak historie miłosne ze śpiewem i tańcem w tle nie są jedyną odsłoną tego kina. Jest tam też wiele dobrych dramatów traktujących, chociażby o koegzystencji Muzułmanów i Hindusów. „Nazywam się Khan” jest świetnym przykładem, że są to dobre filmy. W żadnym stopniu nie odstaje on od zachodnich dramatów, przy czym utrzymując tematykę bliską Indyjskiemu środowisku.
Rizvan Khan (Shah Rukh Khan), cierpiący na syndrom Aspergera, muzułmanin wyjeżdża z Indii do Ameryki, do swojego brata, który za oceanem robi karierę biznesową. Rizvan dostaje u niego pracę, staje się sprzedawcą kosmetyków i właśnie dzięki temu poznaje Mandira'e (Kajol). Mimo jego szczególnego zachowania ona też się w nim zakochuje. Od tego momentu wszystko w jego życiu zaczyna się układać: zaprzyjaźnia się w końcu z jej synem, z poprzedniego małżeństwa, zakłada dom, ma świetne życie. Tych dwoje dzieli tylko (albo aż) religia. Tu zawarty jest pewien problem wymieniony wcześniej: koegzystencja Muzułmanów i Hindusów. Bo jak wychowywać dziecko w dwóch wiarach jednocześnie? Udaje się im jednak pokonać tę barierę, a przynajmniej tak im się wydaje. 11 września 2001 – atak na World Trade Center.
Po tym dniu już nic nie wyglądało tak samo. Nagle Muzułmanie stają się terrorystami. Pomimo że Rizvan nie miał z nimi nic wspólnego, wszyscy patrzą na niego, jakby to, co się stało, było jego winą. Kiedy gniew ludzi dosięga syna Mandiry, uznaje ona, że muszą to skończyć. Ze złości każe swojemu mężowi dotrzeć do prezydenta USA i powiedzieć mu, że nie jest terrorystą. Film naprawdę wciąga. Nie brakuje w nich też drastycznych scen, pokazujących sposób traktowania Muzułmanów w USA. Najbardziej zapada w pamięć scena na lotnisku. Kiedy Rizvan stoi w kolejce do odprawy i zaczyna się modlić po arabsku. To wystarczający powód, dla pracowników lotniska do uznania go za terrorystę. Zabierają go na szczegółową kontrolę. Wyciągają wszystko z jego bagażu, a w na jego ciele przeszukują każdy centymetr. Jest to naprawdę okropne, że tak nie wiele potrzeba, żeby uznać kogoś za terrorystę. Film ten jest, moim zdaniem, bardzo ważny dla emigrantów i ogólnie Muzułmanów. Obejrzeć go powinni głównie ludzie, którzy mają uprzedzenia rasowe. Film ten udowadnia, że każdy jest takim samym człowiekiem. Muzułmanin nie równa się terrorysta.
Oczywiście nie ma filmów bez wad, w tym filmie też jest ich trochę, ale nie przekreślają one całego filmu. W obrazie mamy dwóch prezydentów. Na początku jest on biały (co wszystkim od razu kojarzy się z George'em Bushem), jednak na końcu widzimy ciemnoskórego prezydenta (chyba nie muszę mówić, z kim powinien się kojarzyć). Ma to oczywiście drugie dno, jeśli chodzi o równouprawnienie różnych ras. Ciemnoskóry prezydent pokazuje, że świat się zmienia. W samej fabule też jest kilka błędów, jednakże nie chce ich uwypuklać, abyście mogli obejrzeć ten film, patrząc na ogół nie na szczegół.
Ocena: 8/10
Tytuł: „Nazywam się Khan”
Reżyseria: Karan Johar
Scenariusz: Shibani Bathija
Obsada:
- Shah Rukh Khan
- Kajol
- Katie A. Keane
- Kenton Duty
- Benny Nieves
- Christopher B. Duncan
- Jimmy Sheirgill
Muzyka: Shankar Mahadevan, Loy Mendonsa, Ehsaan Noorani
Zdjęcia: Ravi K. Chandran
Montaż: Deepa Bhatia
Scenografia: Priya Ahluwalia
Czas trwania: 165 minut
comments powered by Disqus