„Żelazna Dama” - recenzja

Autor: Katarzyna Zawadzka Redaktor: Motyl

Dodane: 08-05-2014 15:28 ()


 

Muszę przyznać, że „Żelazna Dama” to jedno z moich wielkich rozczarowań filmowych. Mówię to z wielką przykrością, bo był w nim wielki potencjał. Przygotowywałam się na pokaz wspaniałej historii Margaret Thatcher, jej zwycięstw i porażek, wielkich zmian, jakie wprowadziła, jej porywających mów. Przygotowałam się, że to będzie hołd dla pierwszej kobiety premier Wielkiej Brytanii. Szczególnie że tak właśnie zapowiadano to w mediach. Jednak dostałam coś zupełnie innego.

„Żelazna Dama” to film, który skupił się znacznie bardziej na starej i schorowanej Margaret, niż na jej wcześniejszych, wielkich sukcesach, które przewijają się jedynie w krótkich scenkach. Widzimy, jak Margaret nie może znaleźć sobie miejsca w nowym, dla niej, pozbawionym polityki świecie. Patrzymy, jak nie może się pogodzić ze stratą męża, jak widzi go w swoich nawracających halucynacjach. Taki obraz niegdyś wielkiej i potężnej kobiety wzbudził we mnie współczucie, ale brakuje mi tu wyjaśnienia, dlaczego skończyła tak, a nie inaczej.

Z drugiej strony, w krótkich wstawkach ze wspomnień, widzimy, jak zaczynała swoją karierę. Widzimy, jak wkracza w rejony, które wcześniej były otwarte jedynie dla mężczyzn. Pokazuje się nam, jak walczy ona ze swoim piskliwym głosem i jak już wtedy działali ludzie od PR. Przedstawiają nam zamykanie kopalń, walkę o Falklandy, ale nie tłumaczą dlaczego. Nie dowiemy się z tego filmu, jak działała wtedy polityka „od kuchni”. Przez cały film nie byłam w stanie wczuć się ani dokładnie poznać głównej bohaterki, a to przecież bardzo ważne.

Rozumiem, że scenarzystka (Abi Morgan) miała dobre intencje, chcąc, abyśmy mieli przyczynę przebieg i skutek, każdej decyzji podjętej przez nią, ale coś jednak się nie udało. Dla mnie było to dość niezrozumiałe i może dlatego też jestem zupełnie przeciwna tego typu zabiegom. Wszystko wyszło dość pła. Niepotrzebnie do tego wszystkiego starano się wrzucić tę dzisiejszą, starszą Margaret, która przeszkadzała w odbiorze tych krótkich wstawek z jej przeszłości, bo kiedy już wciągałam się w jakiś krok Margaret, nagle przenosiłam się do jej domu i pakowałam rzeczy po zmarłym mężu. Wystarczyłoby pokazać ją na samym końcu.

Co by jednak nie mówić rola, którą zagrała Meryl Streep, zasłużyła w pełni na Oscara. Szczególnie dlatego, że była naprawdę wymagająca. W pełni oddała ona tę pewność i chęć stawiania na swoim w każdym wypadku, mimo tak nieciekawego scenariusza. Miałam wrażenie, że ta rola została napisana specjalnie dla niej. Na szczególne gratulacje zasłużyli też charakteryzatorzy, którzy sprawili, że wyglądała prawie identycznie do oryginału. Oni również zostali uhonorowani Oscarem. Jednak w ten sposób zupełnie przeciętny film zdobył, aż dwie statuetki... W mojej ocenie całość wypada bardzo blado. Nie jest to ani hołd, ani nawet laurka, nie mówiąc już o lekcji historii. Tak naprawdę podczas tego biograficznego filmu nie dowiedziałam się o niej nic, poza to, co sama wiedziałam. Stanowczo spaprano sprawę...

5/10

Tytuł: „Żelazna Dama”   

Reżyseria: Phyllida Lloyd

Scenariusz: Abi Morgan

Obsada:

  • Meryl Streep
  • Jim Broadbent
  • Olivia Colman
  • Roger Allam
  • Susan Brown
  • Nicholas Farrell
  • Harry Lloyd
  • Alexandra Roach

Muzyka: Thomas Newman

Zdjęcia: Montaż: Justine Wright

Scenografia: Simon Elliott

Kostiumy: Consolata Boyle

Czas trwania: 102 minuty


comments powered by Disqus