„Hotel Ruanda” - recenzja
Dodane: 28-02-2014 07:19 ()
6 kwietnia 1994 roku – dzień, w którym zaczęła się najbardziej krwawa wojna domowa w Ruandzie. Wojna, która pochłonęła około miliona osób (głównie z plemienia Tutsi) w ciągu 100 dni, na oczach całego Zachodu, przy obecności wojsk ONZ. Konflikt, u którego podstaw Europejczycy położyli swój kamień, osiągnął szczyt zaraz po zestrzeleniu prezydenckiego samolotu. Przyznam, że Hotel Ruanda to jeden z najbardziej refleksyjnych filmów, jakie widziałam. Jest to oparta na faktach opowieść o mężczyźnie, który poświęcił wszystko, żeby ratować życie swojej rodziny, przyjaciół i wielu obcych Hutu i Tutsi. Jest to jednak opowieść również o nas, wygodnych Europejczykach, których ogarnia niemoc i znieczulica. Paul Rusesabagina (Don Cheadle) to zwykły mężczyzna, który pracował jako menadżer luksusowego hotelu. To zwykły, niezwykły bohater. Sam należał do plemienia Hutu i choć nie czuł się bezpieczny, żył na dobrym poziomie. Jednak manifestacje w kraju zaczęły przybierać na sile, a on wchodził w coraz większe układy ze wszystkimi, którzy znaczyli coś w Ruandzie. Kiedy usłyszał w radiu: „Pora ściąć wysokie drzewa” (co było hasłem do rozpoczęcia czystki etnicznej) poświęcił całe swe oszczędności i wszystko, co miał, by ocalić niewinnych. Szybko okazało się, że jedynym bezpiecznym miejscem jest hotel de Mille Collines, w którym pracuje.
Hotel Ruanda to świetna ekranizacja 100 dni masakry, jaka rozegrała się w tym małym państewku. Bardzo ciężko jest napisać coś o tym filmie, nie rozwodząc się długo nad istotą konfliktu, szczególnie że jest on bardzo interesujący. To, co trzeba wiedzieć przed obejrzeniem go, to na pewno to, że nie wiadomo kto zestrzelił prezydencki samolot, od którego to wszystko się zaczęło. W filmie, z radia propagandowego słychać, że zrobili to Tutsi, ale to nie jest potwierdzona informacja i nie należy w nią wierzyć.
Tak jak pisałam na początku, to nie jest jedynie opowieść o tej tragedii, jest to też pokazanie naszego braku zaangażowania, naszego jako Europejczyków. Tak naprawdę to my jesteśmy winni wielu konfliktom w Afryce i na świecie. Dobitnie pokazują to te słowa: „Według belgijskich kolonistów, Tutsi są wyżsi, przystojniejsi. To Belgowie stworzyli ten podział. Wybierali ludzi z węższymi nosami, jaśniejszą skórą". Widać jak bardzo podział ten jest bezsensowny, ale bezlitośnie pokazuje to, jak bardzo jesteśmy odpowiedzialni za ten problem. Nasz brak zainteresowania Ruandą dobitnie widać, kiedy jeden z dziennikarzy pokazuje zdjęcia z ciałami rozrzuconymi na ulicy. Paul był zachwycony tym, że pokażą to w głównym wydaniu wiadomości, był przekonany, że to coś zmieni. Wtedy dziennikarz tłumaczy mu, że tak naprawdę to prawdopodobnie nikt się tym nie przejmie.
Jednak najbardziej dobitnie pokazana jest utopia, w jaką wierzą właściwie wszyscy: ONZ. W trakcie tej 100-dniowej masakry na miejscu ciągle stacjonują wojska ONZ. Jednak jak się dowiadujemy, nie mogą oni nic zrobić, nawet strzelać. ONZ tak naprawdę w ogóle nie zainteresowało się tym konfliktem, nie zrobiło nic, żeby uratować Ruandczyków. Garstka żołnierzy, która została w Ruandzie, stanowiła tylko przykrywkę i choć ich dowódca — pułkownik Oliver (w tej roli Nick Nolte) - starał się jak mógł, tak naprawdę nie mógł nic zrobić.
Moim zdaniem powinno nas to skłaniać do przemyśleń. Przestać myśleć: „Nic na to nie poradzę”, „To nie moja sprawa”, bo wszystko nas dotyczy. Powinniśmy spojrzeć dalej niż czubek naszego nosa! Na Europie nie kończy się świat. A konflikty są wszędzie, nie tylko w Ruandzie. W mojej opinii to jeden z najlepszych filmów, jakie ostatnio widziałam i polecam wszystkim, bo warto!
Tytuł: „Hotel Ruanda”
Reżyseria: Terry George
Scenariusz: Terry George, Keir Pearson
Obsada:
- Don Cheadle
- Xolani Mali
- Desmond Dube
- Hakeem Kae-Kazim
- Tony Kgoroge
- Rosie Motene
- Neil McCarthy
Muzyka: Rupert Gregson-Williams
Zdjęcia: Robert Fraisse
Montaż: Naomi Geraghty
Scenografia: Flo Ballack
Kostiumy: Ruy Filipe
Czas trwania: 121 minuty
comments powered by Disqus