„Rada Jedi. Działania wojenne” - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 03-07-2011 14:32 ()


Star Wars Komiks Wydanie Specjalne nr 2/2011: „Rada Jedi. Działania wojenne”

 

Władza Senatu Galaktycznego nie jest żadną gwarancją pokoju. Kiedy nadciąga konflikt, problem jego rozwiązania i ochronny niewinnych ofiar wojny spada na rycerzy Jedi pod przewodnictwem Rady Jedi. Tak dzieje się też w momencie, gdy wojowniczo nastawieni Yinchorri nagle uderzają na jedną z planet Republiki, a następnie samych Jedi. Oddział uderzeniowy strażników pokoju pod dowództwem Mace’a Windu rusza do systemu Yinchorri, by zażegnać kryzysowi, lecz wkrótce okazuje się, że misja wcale nie jest tak prosta, jak to się wydaje...

Po wejściu na ekrany kin, „Mrocznemu widmu” zaczęło przybywać fabularnych towarzyszy pod postacią całej nawały książek, gier i komiksów. „Maska kłamstw”, „Darth Maul”, „Racer” i inne, otworzyły podwoje Expanded Universe na kompletnie nową, dotychczas zakazaną erę schyłku Republiki. Erę, w której od tysiąca lat panował pokój i... Moment. Pokój? „Gwiezdne wojny”, jak sama nazwa wskazuje, raczej nie nadają się na opowieść pozbawioną konfliktów zbrojnych. Ponieważ jednak nie musi to być jakiś wielki konflikt, a epoka pierwszego epizodu gwiezdnej sagi aż prosi się o kilka efektownych wybuchów, twórcy gwiezdno-wojennych dzieł postanowili wymyślić jedną taką wojenkę. Później doszła jeszcze kolejna, którą niedawno poznaliśmy w wydanej przez Egmont „Wojnie w nadprzestrzeni”, ale serię mini-konfliktów „ery pokoju” otworzył komiks o nazwie „Jedi Council: Acts of War”. W Polsce trafił on pod strzechy fanów jako drugi numer Wydania Specjalnego magazynu Star Wars Komiks na rok 2011, noszący dobrze przetłumaczony tytuł „Rada Jedi: Działania wojenne”. I choć bardzo cieszy, że trafił, zacznę recenzję od pewnego zgrzytu.

Bardzo niefortunnie się złożyło, że w dwóch następujących po sobie Wydaniach Specjalnych SWK otrzymaliśmy „Wojnę w nadprzestrzeni” i „Radę Jedi: Działania wojenne”. Raz, że w obu komiksach poczęstowano nas rysunkami tego samego grafika, a dwa, że historie zawarte w nich są, oględnie mówiąc, porażająco podobne. Republika stoi przed pewnym kryzysem, widmem niewielkiego konfliktu, w odpowiedź na co Zakon Jedi wysyła kilkunastu rycerzy i mistrzów, wielu z nich znanych i sławnych. Chociaż „Rada...” była pierwsza, premierę otrzymała latem 2000 roku, i porównanie wypada delikatnie na jej niekorzyść, Egmont moim zdaniem wyjątkowo się nie popisał.

W samym komiksie na pierwszy plan wybija się zręcznie napisana interakcja między postaciami, co skutkuje dobrymi dialogami, które są w stosownych momentach humorystyczne i nieprzesycone patosem, jakże typowym dla Jedi. Łatwo się domyślić, że dzięki temu postacie, szczególnie te nowe, jak mistrz Giiett, nabrały przysłowiowych kolorów i mogą się podobać. Ale największym plusem „Rady Jedi...” jest ukazanie rycerzy Zakonu jako zabójczo skutecznych, niepowstrzymanych, a kiedy wymaga tego potrzeba, błyskawicznie działających istot. Są tu tym, kim powinni być – w odróżnieniu od późniejszych dzieł EU, a także „Ataku klonów” i „Zemsty Sithów”, gdzie Jedi często służą za przykład nieudolności i skrajnej nieskuteczności, wywołanej zazwyczaj brakiem zgrania.

W „Radzie...” to i owo może przypaść do gustu, ale są też elementy, które niespecjalnie mają sens albo są zwyczajnie słabe. I tak, główny wątek, choć intrygująco się zaczyna, gdzieś w połowie zupełnie się sypie. Akcja zamienia się w serię strzelanin i walk wręcz, które też same w sobie nie powodują u czytelnika przyspieszonego bicia serca. Ciężką, bardzo ciężką wadą, przez którą komiks może się zdać komuś niepoważny, są natomiast Yinchorri. Jako gatunek rzekomo śmiertelnie groźnych dla całej galaktyki wojowników i pozbawionych skrupułów morderców, wypadają niezamierzenie komicznie. To właściwie zarzut bardziej w kierunku rysownika, niż scenarzysty Randy’ego Stradleya, ale i on ma na koncie grzeszek pokazania tych barczystych, gadzinowatych osobników jako kompletnych idiotów, stereotypowych tępych osiłków.  

W czasach, gdy George Lucas dopiero zabierał się za kręcenie „Ataku klonów”, w „Radzie Jedi...” otrzymaliśmy leciutki przedsmak bitwy z Areny Geonosis: olśniewającą scenę z kilkunastoma Jedi z włączonymi mieczami świetlnymi, stojącymi w oczekiwaniu na walkę. Za ten jeden moment można koło nosa puścić niezliczone gafy i uproszczenia, jakich się dopuszcza Davidé Fabbri, rzeczony rysownik, ten sam, który później (w Polsce: wcześniej) zilustrował „Wojnę w nadprzestrzeni”. Artysta to mocno nierówny. Postaci negatywne, które powinny nam się kojarzyć z okrucieństwem, krwiożerczością i szeroko pojętym Złem, zostały przez tego pana całkowicie popsute. Począwszy od Dartha Sidiousa, zaliczającego występ gościnny, a na Yinchorri kończąc - przychodzi nam kręcić głowami nad karykaturalnym wyglądem wszystkich antybohaterów i ich śmiesznymi, ponownie stereotypowo pokrzywionymi gębami. I naszym dzielnym Jedi dostaje się od rysownika, raz to wyłupiastymi oczami, a raz przeraźliwie grubymi klingami mieczy świetlnych, ale tutaj jest już troszkę lepiej. Jeśli Fabbri w czymkolwiek, mówiąc kolokwialnie, „dał radę”, to ładną próbą oddania atmosfery nowej trylogii „Star Wars” oraz masą detali w tle. Jest jeszcze jedna rzecz, która niesamowicie mi się spodobała w „Radzie...”: dużo, dużo kolorów mieczy świetlnych. W przeciwieństwie do filmowej bitwy o Geonosis, widzimy tu u Jedi i żółte, i pomarańczowe, i czerwone ostrza, co więcej, wiele z nich w różnych odcieniach. Żeby tak powtórzono to w filmach, byłoby wspaniale, prawda?

Gromada potężnych Jedi młócących mieczami świetlnymi, tak jak to Moc nakazała, niezłe dialogi, budujące stosowny klimat, i powietrze gęste od wyładowań blasterowych błyskawic. Tyle ma w zanadrzu „Rada Jedi: Działania wojenne”, co zresztą sugeruje sam tytuł. Sęk w tym, że... tylko tyle. Pomysły na fabułę kończą się w połowie komiksu; nie uświadczymy nawet jednego podskoku ciśnienia w wyniku niespodziewanego zwrotu akcji, bo takowego szukać tu ze świecą. Oprawa graficzna także nie wywoła u nas żadnych „ochów i achów”, już prędzej śmiech w momentach, które raczej śmieszne nie są. Charakteryzację postaci innych, niż Jedi, tak obrazkową, jak i dialogową, skomentuję jedynie wymownym milczeniem. Ogółem nazwałbym „Radę...” komiksem średnim, klasycznie i do bólu średnim w obu warstwach, fabularnej i rysunkowej. Nieliczne interesujące wątki, inteligentne wymiany zdań, oko do szczegółów rysownika, są właśnie takie: nieliczne. Czy warto tę produkcję kupić? Jeśli wcześniej zaopatrzyliście się w „Wojnę w nadprzestrzeni”, definitywnie nie. Warto kupić co najwyżej tylko jeden z tych komiksów, oba – w żadnym wypadku.

 

  • Ogólna ocena: 5/10
  • Fabuła: 5/10
  • Klimat: 7/10
  • Rysunki: 5/10
  • Kolory: 7/10

 

Tytuł: „Rada Jedi. Działania wojenne”

  • Scenariusz: Randy Stradley
  • Rysunki: Davide Fabbri
  • Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
  • Wydawca: Egmont
  • Data wydania: 02.06.2011r.
  • Oprawa: miękka
  • Objętość: 96 stron
  • Format: 170x260 mm
  • Druk: kolor
  • Cena: 9,99 zł

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...