„Menu” - recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 03-12-2022 14:14 ()


Menu, tak jak większość filmów ostatnio, jest hybrydą gatunków. Z jednej strony to parodia programów kulinarnych, gdzie przygotowywanie potraw oraz ich prezentowanie przypomina pokaz najnowszych wyrobów z Victoria’s Secret – wprost nie można oderwać wzroku od poczucia spektaklu, jak i formy czy (jak o tym wspomina charyzmatyczny szef kuchni psychopata w filmie) spójności tego, co widzimy. Z drugiej to komedia z mocnym akcentem satyry, gdyż jest kpiną z przemysłu gastronomicznego i jego pobocznych wytworów: snobistycznych krytyków kulinarnych, celebrytów cwaniactwem dochodzących do sławy i prestiżu czy też klasowo zamożnych ludzi, którzy do znudzenia chadzają do jednej i tej samej knajpy, bo tak im wygodniej a też trzeba zachowywać pozory statusu.

Wreszcie Menu to horror wysublimowany z elementami dreszczowca. Chodzi w nim o to, że crème de la crème świata kulinarnego, filmowego i biznesowego znającego szefa kuchni zostaje zaproszone do jego ekskluzywnej, jedynej w swoim rodzaju restauracji odciętej od cywilizacji na stosunkowo małej wysepce. Ci wszyscy uczestnicy sądzą, że będą częścią narodzin nowej mody kulinarnej albo chociaż doznają nowego, oświecającego doświadczenia poprzez swe kubki smakowe. W rzeczywistości szef kuchni, spektakularnie odegrany przez wybitnego Ralpha Fiennesa, zaprasza ich do spektaklu, w którym wyjdą na jaw wszelkie pozory – ich obłuda, hipokryzja oraz przemoc towarzysząca pięciu się na szczyt drabiny sukcesu w branży. Performance kosztujący niektórych uczestników dosłownie życie.

Film Marka Myloda ma dość kameralną atmosferą podyktowaną zapewne cięciami kosztów w branży filmowej z powodu komplikacji covidowych. Zaprasza nas do obserwowania wirtuozerskiej gry sprawdzonych i lubianych aktorów. Szczególne brawa należą się tutaj dyrektorom castingu, Bretowi Howe oraz Mary Vernieu. To oni są odpowiedzialni za doskonałe dobranie poszczególnych odtwórców ról z konkretnymi portretami psychologicznymi. 

Nicholas Hoult olśniewa jako ślepy wyznawca doskonałości szefa kuchni, który o gotowaniu co prawda wie wszystko, ale gdy trzeba samemu zrobić danie, to wychodzi z tego jedna, wielka farsa. Janet McTeer małymi akcentami oddaje próżność snobów kuchennych rozmaitości. Jako prasowa ekspertka jest wyrafinowana i wszechstronnie wykształcona, ale pod powłoką wyedukowanej intelektualistki znajduje się narcystyczna osobowość, czerpiąca przyjemność z niszczenia kucharzom życia – ludziom, którzy niekiedy postawili wszystko na jedną kartę, by robić to, co kochają. No i mamy w końcu szefa kuchni odgrywanego przez Ralpha Fiennesa, który przemieszcza się po scenie humoreski niczym demoniczny bóg gustu, rozkoszy i zemsty. Perfekcjonista, który przez racjonalizację godną nazisty i maskarady zawodowe przestał odczuwać satysfakcje z tego, co robi. W głębi duszy jest smutnym człowiekiem z patologicznej rodziny, który stracił pasję i postanawia z tego względu zniszczyć parkiet, na którym odgrywał swoją rolę społeczną.

W tym aktorskim i realizacyjnym majstersztyku trzeba również pochwalić role aktorów latynoamerykańskich, ukazujących fałsz świata rozrywki i ciągłe dopominanie się o miłość, której wciąż brak. Film, jak większość produkcji ostatnio, wpisuje się w nurt rewizji współczesnego, późnego kapitalizmu, który albo trzeba zmienić, albo wręcz należy się pogodzić z nieuchronną apokalipsą. Nie jest on jednak moralizujący ani pouczający. Chodzi o wytknięcie ironii losu, paradoksów rzeczywistości a nade wszystko, aby się pośmiać. Zadrwić choćby z tego, że aby dojść do czegoś we współczesnym świecie, trzeba się przemienić w socjopatę podobnego do kucharza według Fiennesa.

Reżyser celnie wytyka ułomności świata po pandemii wraz z wszelkimi niesprawiedliwościami. Zdarza się jednak w drugim akcie, że tak mocno stawia na anturaż satyry, że w pewnym momencie trudno odbierać sytuacje graniczne przedstawione w filmie jako naturalne i wiarygodne. Choć otrzymujemy burzę emocji i zostajemy pozostawieni w poczuciu przemyślenia naszych zwyczajów związanych z jedzeniem, a nawet tego, jak podchodzimy do naszej pracy w trywialnej codzienności, to już w trzeci akcie odczuwalna jest próba przechytrzenia twórców przez samych siebie. Zakończenie pozostawia wiele do życzenia, w pewnych kwestiach fabularnych idzie na skróty, a jego wymowa jest dosyć trywialna. Zwłaszcza jeżeli ktoś oglądał film zdobywcy tegorocznej Złotej Palmy, czyli W trójkącie (Triangle of Sadness).

Pomimo braku pomysłu w finale i przeszarżowania formuły to Menu bez wątpienia z powodu tzw. production value jest jednym z najlepszych filmów tego roku. I jeżeli ktoś chce się pozytywnie zaskoczyć, pośmiać z groteski przedstawionej grozy oraz zobaczyć wyraziste postaci to powinien czym prędzej pójść do kina. Solidna rozrywka utrzymana w dobrym poczuciu smaku. Wyrafinowanym, choć nie idealnym.

Ocena: 7/10

Tytuł: Menu

Reżyseria: Mark Mylod

Scenariusz: Seth Reiss, Will Tracy

Obsada:

  • Ralph Fiennes
  • Anya Taylor-Joy
  • Nicholas Hoult
  • Hong Chau
  • Janet McTeer
  • Paul Adelstein
  • John Leguizamo
  • Aimee Carrero
  • Reed Birney

Muzyka: Colin Stetson

Zdjęcia: Peter Deming

Montaż: Christopher Tellefsen

Scenografia: Gretchen Gattuso

Kostiumy: Amy Westcott

Czas trwania: 107 minut

 Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji. 


comments powered by Disqus