„Scenariusze do komiksów piszę trochę instynktownie” - rozmowa z Danielem Koziarskim

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 23-03-2020 15:24 ()


Daniel Koziarski to autor z pogranicza co najmniej dwóch aktywności twórczych. A to z tego względu, że wielbicielom beletrystyki dał się on poznać za sprawą powieści takich jak m.in. „Mój prywatny Sąd Ostateczny” oraz „Klub niewiernych”. Natomiast fani komiksowego medium mają sposobność zapoznawać się z kolejnymi odsłonami współtworzonej przezeń z Arturem Ruduchą serii „Kapitan Szpic”. Na tym zresztą nie koniec aktywności rzeczonego, o czym więcej w poniższej rozmowie.

 

Paradoks: Z miejsca wypada nadmienić, że Twoja twórczość ma co najmniej podwójny wymiar. Po pierwsze jesteś autorem scenariusza do serii „Kapitan Szpic” realizowanej wspólnie z Arturem Ruduchą. Po drugie współprowadzisz popularny profil „Kultowe Komiksy z czasów PRL-u” na wszystkim dobrze znanym portalu społecznościowym. Pamiętasz okoliczności podjęcia obu tych przedsięwzięć?

Daniel Koziarski: Jeśli mówimy o wielu sferach działalności twórczej – to bardziej niż scenarzystą komiksowym, z racji dorobku i doświadczenia, czuję się autorem powieści i opowiadań (nie lubię słowa „pisarz” – wydaje mi się zbyt doniosłe z jednej strony, zbyt nadużywane z drugiej). Zacznijmy od profilu „Kultowe komiksy z czasów PRL-u”, bo ten pomysł pojawił się przed Szpicem. Otóż w sieci aktywnych jest wielu komiksowych pasjonatów, którzy przyglądają się m.in. komiksowi doby PRL-u, żeby wspomnieć na przykład znakomity specjalistyczny blog „Na plasterki!!!” czy działalność Wojciecha Jamy, orędownika słusznej idei muzeum komiksu, ale brakowało mi osobiście miejsca, które skupiałoby fanów starszych komiksów, dlatego zdecydowałem się podjąć inicjatywę związaną z powołaniem do życia „Kultowych komiksów z czasów PRL-u”. Zaznaczę tylko, że to czysto amatorskie przedsięwzięcie bez specjalistycznych pretensji, współtworzone przez wąskie grono osób, nie było stworzone z myślą o takiej skali zainteresowania, jaką się obecnie cieszy – po prostu nigdy nie zakładałem czy może raczej nie śmiałem marzyć, że zyska taką popularność i stanie się platformą nie tylko dla fanów, ale i samych twórców oraz wydawców, że gdzieś tam dołożymy swoją cegiełkę do tego, że komiksy z czasów PRL-u będą nie tylko przypominane, ale i wznawiane, a ich twórcy zasłużenie wrócą do łask. Co do „Kapitana Szpica” i współpracy z Arturem – myślę, że szybko zrozumieliśmy z Arturem, że nadajemy na tych samych falach, jesteśmy fanami tego samego humoru (m.in. reprezentowanego przez komiksy Tadeusza Baranowskiego) i postanowiliśmy zanurzyć się w legendzie Żbika poprzez parodystyczny hołd, który dał nam zarazem możliwości stworzenia własnego uniwersum i własnego języka opowieści. „Parodystyczny hołd” brzmi jak oksymoron, prawda? Jednak tak odbieram właśnie postać Szpica i tę inicjatywę.

Paradoks: Proponujemy mały powrót do przeszłości. Czy pamiętasz, w jakich okolicznościach i kiedy doszło do Twojego zainteresowania tym medium?

Daniel Koziarski: Urodziłem się w 1979 roku, więc jeszcze się załapałem na dzieciństwo w PRL-u. Nie pamiętam, kto podsunął mi pierwszy komiks, ale szybko się wkręciłem nie tylko w ich czytanie (ogólnie dość szybko zacząłem czytać), ale i kolekcjonowanie. W każdym razie w mieście, w którym dorastałem, była taka księgarnia – antykwariat, w którym pojawiały się wszystkie najważniejsze polskie komiksy – były zatem Żbiki, Tytusy, „Relaxy”, „Ekspedycja” (zaraz ktoś się doczepi, że seria nazywała się inaczej ;)), „Pilot śmigłowca”, „Kapitan Kloss”, sensacyjne komiksy Wróblewskiego, komiksy Tadeusza Baranowskiego, Szarloty Pawel, Janusza Christy itd. itp. i rywalizowaliśmy z o rok starszym kuzynem, kto upoluje więcej skarbów. Oczywiście wypatrywało się też na bieżąco komiksowych nowości czy wznowień. Do tego dochodził „Świat Młodych”, który namiętnie kupowałem przede wszystkim dla zamieszczanych tam komiksów, tak samo z „Wieczorem Wybrzeża”, w którym pojawiały się kolejne wyczekiwane paski Christy. Zatem moja historia nie jest zbyt oryginalna, ale widać w niej jakiś pokoleniowy łącznik.

Paradoks: Przy okazji – jak to było u Ciebie? Czy przerabiałeś częsty u fanów komiksu odwrót od tej formy rozrywki ku – nazwijmy to umownie - „dorosłym” zagadnieniom, czy też zainteresowanie opowieściami obrazkowymi miało (i ma) u Ciebie charakter ciągły?

Daniel Koziarski: Tak, i mnie dotknął ten schemat. W pewnym momencie powiedzmy na etapie studiów, na jakieś dziesięć lat z okładem, komiksy zeszły na dalszy plan, właściwie przestałem się nimi szczególnie interesować, chociaż zdarzało mi się i wówczas sięgnąć po jakiegoś klasyka i wówczas sentymenty szybko odżywały. Wiesz, powiedzmy banalnie – proza życia. Z czasem jednak potrzeba wejścia ponownie w ten świat odżyła na tyle poważnie, że zacząłem przypominać sobie starsze tytuły metodycznie, nadrabiać zaległości, aktualizować i poszerzać wiedzę, nawiązywać kontakty z innymi pasjonatami tematu.

Paradoks: Których twórców komiksu wskazałbyś jako swoich zarówno po prostu ulubionych, jak i swoistych nauczycieli warsztatu scenopisarskiego?

Daniel Koziarski: Jeśli chodzi o ulubionych twórców komiksu, to nie usłyszysz ode mnie nic oryginalnego – to twórcy, którzy ukształtowali moje dzieciństwo – przede wszystkim Baranowski, Wróblewski, Polch, Christa, Rosiński, Chmielewski, Pawel, Skrzydlewski, Wiśniewski, Nowakowski, Raczkiewicz. Zwykle kogoś przy takiej wyliczance się zapomina i mnie się to pewnie właśnie przytrafiło. W każdym razie bez znaczenia przy tym jest dla mnie, którzy z nich bronią się i dzisiaj, a którym zarzuca się, że wypadają anachronicznie. Jeśli chodzi o – jak to określiłeś – nauczycieli warsztatu scenopisarskiego, to trudno o takich mówić, bo scenariusze do komiksów piszę trochę instynktownie, ale gdyby już trzeba było się nieśmiało powołać na czyjś warsztat – to przywołałbym Baranowskiego z jego absurdalnym humorem, purnonsensowymi wstawkami i fabularną jazdą bez trzymanki.

Paradoks: Jak (i kiedy mniej więcej) doszło do zawiązania przez Ciebie współpracy z Arturem Ruduchą? Dlaczego akurat trawestacja Żbika miast np. najwyraźniej bliskich Twojemu poczuciu humoru utworów Tadeusza Baranowskiego?

Daniel Koziarski: Artura poznałem dzięki „Kultowym komiksom z czasów PRL-u”. Coś tam sobie wspólnie z nim kombinowaliśmy jeszcze przed powstaniem Szpica – takie komiksowe żarciki. Wreszcie uznaliśmy, że może wypadałoby przenieść tę współpracę na wyższy poziom i spróbować stworzyć coś integralnego. Dlaczego Żbik? Bo od zawsze miałem ogromny sentyment do tej serii, ale zarazem, mając świadomość jej historycznej specyfiki i zawartego w niej dydaktyzmu, czułem również potrzebę jej sparodiowania – trochę w duchu filmów w rodzaju „Nagiej broni”. Jeśli chodzi o Baranowskiego – Artur oddał mu naprawdę fajny hołd komiksem „To rozśmiesza, to porusza, czar komiksów Tadeusza” i sądzę, że nie bardzo istnieje potrzeba, żeby wchodzić jeszcze w inny sposób do uniwersum Baranowskiego.

Paradoks: Zdradź metodykę swojej pracy. Jak w Twoim wykonaniu wygląda proces tworzenia scenariusza? Skąd koncepty dla licznych przecież gagów i ogólnie linii fabularnych poszczególnych epizodów „Kapitana Szpica”?

Daniel Koziarski: Najpierw wybieramy komiksy, które staną się parodystyczną bazą (oczywiście krąg ten w trakcie tworzenia poszerza się, bo spontanicznie przychodzą nam do głowy rozmaite pomysły) i w oparciu o to wytyczamy z Arturem główne założenia scenariusza. Potem ja rozpisuję poszczególne kadry (tak na kilka stron do przodu) i podsyłam Arturowi, który je szkicuje, często dodając coś od siebie albo modyfikując moje założenia. Wzajemnie się w ten sposób inspirujemy i zapewniamy sobie przepływ świeżych idei, aby zaskakując siebie, zaskakiwać też w perspektywie czytelników. Czasem patrzę na te kadry jak scenarzysta, chciałbym upchnąć tam jak najwięcej, za dużo, wtedy Artur musi mnie dyscyplinować jako rysownik.

Paradoks: Chciałoby się rzec „(…) co dalej Kapitanie?”. Wprost zatem rzecz ujmując, jakich propozycji wydawniczych mogą spodziewać się czytelnicy z Twojej strony? Ponoć czwarty „Szpic” jest już w produkcji…

Daniel Koziarski: Tak, czwarty Szpic, choć napotyka przestoje wymuszane bieżącymi obowiązkami, produkuje się. Nie podejmuję się jednak deklarować, czy będzie gotowy jeszcze w tym roku, szczególnie że żyjemy w niepewnych czasach. W każdym razie po „Popielniczce z negatywką” stwierdziliśmy z Arturem, że choć pomysłów na parodiowanie Żbika jest jeszcze multum, to trzeba dać czytelnikom i sobie trochę oddechu, dlatego pozostawiając podobną formułę opowieści, nawiązaliśmy do… innej komiksowej serii. Pretekstem do tego stały się retrospekcje wojenne pułkownika Czekoladki.

Paradoks: Nie ukrywam, że o Twoją twórczość stricte prozatorską również chciałbym Cię podpytać. Masz przecież w swoim dorobku bagatela dziesięć powieści (a może więcej?) oraz liczne krótsze formy. Jak na twórcę w twoim wieku (nie dodając ci przy tym lat), to naprawdę sporo. Skąd imperatyw, który sprawił, że z biernego odbiorcy literatury podjąłeś się jej tworzenia?

 

Daniel Koziarski: Pewnie się zdziwisz, jeśli stwierdzę, że to wcale nie tak dużo, biorąc pod uwagę, że pierwsza powieść ukazała się w 2007 roku. Może wystarczająco, żeby zyskać już jakąś rozpoznawalność, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy, wedle których wielu autorów wyrzuca z siebie kilka powieści rocznie, żeby nie dać o sobie zapomnieć czytelnikom i rozpychać się stale na rynku w jakimś pędzie pisarsko-promocyjnym, to naprawdę nic imponującego. I nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jako brutalna ironia w stosunku do kolegów czy koleżanek po piórze (chociaż pewnie wielu z nich przydałyby się bardziej przemyślane rzeczy) – po prostu taka jest rzeczywistość. A co do tworzenia – piszę już od czasów nastoletnich – po prostu po kilkunastu latach najpierw szufladowego grafomaństwa, a później usilnej pracy nad sobą, nabierania obycia, twórczej świadomości i jakiejś tam namiastki stylu – uznałem, że dojrzałem do tego, żeby wyjść z czymś do szerszego grona ludzi. I redakcja Prószyńskiego podzieliła ten pogląd, wydając mój debiut, jak wspomniałem, w 2007 roku.

Paradoks: Która z konwencji literackich odpowiada Ci najbardziej?

Daniel Koziarski: Zasadniczo najbardziej odnajduję się w powieści obyczajowej, ale sięgam po zróżnicowaną formułę – raz moimi narzędziami są groteska i humor, innym razem sięgam np. po formułę thrillera, w którym istotna jest psychologia postaci.

Paradoks: Twoja najnowsza powieść to opublikowany w 2018 roku „Klub niewiernych”. Czy obecnie znajdujesz czas na prace nad kolejnymi tego typu przedsięwzięciami?

Daniel Koziarski: Niestety, coraz mniej, ale w kwietniu ma się ukazać książka „Galeria”, którą napisałem do autorskiej spółki z Beatą Woźniak. Zawiera kilkanaście opowieści krążących wokół tętniącej życiem galerii, dotykając różnych sfer uczuć i emocji. Nie mogłem nawet przypuszczać, że książka ta pojawi się w warunkach zupełnie różnych od tego, o czym piszemy – straszące obecnie pustkami galerie z pozamykanymi sklepami dzisiaj stanowiłyby bardziej inspirację do napisania jakiegoś postapokaliptycznego horroru.

Paradoks: Faktycznie rzeczywistość raz jeszcze wszystkich zaskoczyła. My na pewno dziękujemy za rozmowę i życzymy niesłabnącej weny twórczej oraz kolejnych realizacji.


comments powered by Disqus