„Weź się w garść” - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 13-10-2018 23:34 ()


Jakiś czas temu recenzowaliśmy wyborną komiksową ucztę, zatytułowaną „Ta małpa poszła do nieba” (?). Świetna, przejmująca i w niezwykły sposób opowiedziana historia obyczajowa, która zyskała uznanie gremium przyznającego „gildiowe” stypendia. Wspominam o tym zupełnie nieprzypadkowo, gdyż dziś z kolei kilka słów na temat komiksu Anny Krztoń. Komiksu, którego tytuł brzmi „Weź się w garść” i który to tytuł wymyślił Jakub Dębski. Historia ta mogła ukazać się drukiem w dużej mierze również, dzięki wspomnianej wcześniej Gildii i jej stypendium. Jak więc można zauważyć historie z życia wzięte, cieszą się uznaniem krytyków.

Przyznanie stypendium Annie Krztoń w tej całej sytuacji jest o tyle ważne, że jest to autorka znana raczej z działalności zinowej, z dala od (nawet) polskiego komiksowego mainstreamu. W wypadku tej publikacją mamy jednak do czynienia z dużą objętością, a sam komiks swoimi rozmiarami przypomina raczej książkę. Cała ta historia powstawała przez kilka dobrych lat i można przypuszczać, że gdyby nie fakt, dopingu ze strony organizatora konkursu, mogłaby ona jeszcze przez kilka kolejnych nie zadebiutować na rynku wydawniczym. I chyba można ze spokojem jednocześnie przyznać, że byłoby to ze stratą dla ogółu, tj. i dla czytelników (czy może raczej powinienem napisać czytelniczek) i dla samej autorki. Nie ma jednak co „gdybać”, jeśli komiks się ukazał i każdy z zainteresowanych może po niego sięgnąć.

„Weź się w garść” dołącza do grona coraz liczniejszych autobiograficznych i jeszcze częściej reprezentowanych dramatycznych/obyczajowych publikacji komiksowych. W takim wypadku ciężko przybliżać fabułę, gdyż scenariusz napisało samo życie, a streścić je można w jednym zdaniu. Krztoń opowiada tu historię swojego młodzieńczego etapu życia, swoje problemy, przyjaźni, pasję. I choć nie jest to, może specjalnie oryginalne, to z kolei bardzo ciekawy jest punkt wyjścia i zarazem taki główny motyw historii, czyli listy. Dziś dość popularny jest taki zwrot „postcrossing”, czyli wysyłanie sobie wzajemnie pocztówek do ludzi z całego świata. Całkiem ciekawe hobby, które pozwala nam gromadzić nie tylko bogate zbiory, ale i poznawać nowych ludzi i zawiązywać z nimi znajomości. I właśnie w podobny sposób, wiele ze swoich długoletnich przyjaźni zawiązała autorka. Z tym że wówczas, w ówczesnych latach, wszystko było trudniejsze i wymagało więcej zaangażowania, niż dziś więc Krztoń skupiała się na znajomościach z ludźmi z Polski, do których pisała listy. A wszystko zaczęło się bodajże, jeśli dobrze pamiętam wypowiedź autorki podczas MFKiG, od mangowego czasopisma „Kawaii”. I właśnie rzeczone listy, a także zawarte dzięki nim znajomości są głównym elementem tego komiksu.

Snuta przez Krztoń opowieść jest niezwykle przejmująca, niekiedy wręcz depresyjna, bo i problematyka, którą porusza, nie należy do łatwych. Z racji tego, że kumpele autorki (bo tutaj w rolach głównych występują głównie kobiety) to przeciętne dziewczyny, a nie żadne superbohaterki, to mierzyć się one musiały z wieloma problemami, a walka z nimi nie zawsze układała się po ich myśli. Mamy tu więc opowieść o chorobach (m.in. depresja), o nieudanych związkach, rodzinnych problemach i to tych najtrudniejszych do rozwiązania, znajdziemy też szereg innych dość osobistych tematów. Gdzieś między nimi jest jeszcze normalne życie, czyli hobby, szkoła, praca. I przyznać trzeba, że Krztoń bardzo zręcznie lawiruje między każdym z elementów. Równie dobrze potrafi ona w niezwykle ciepły i przyjazny sposób pisać o swoich przyjaciółkach i z pewną dozą humoru opowiadać o np. konwentowych wyprawach mangowych. Z drugiej natomiast w przejmujący sposób pochyla się ona nad problemami nie tylko swoimi, ale i innych dziewczyn. Tego typu połączenie powoduje, że komiks ma naprawdę wiele do zaoferowania, i autentycznie przejmujemy się losami bohaterek, które stają się nam bliskie. Jest to jednocześnie – czego nie ukrywa autorka i co zrozumiałe – komiks napisany z kobiecej perspektywy, więc myślę sobie, że najmocniej trafi właśnie do żeńskiej części komiksowa. Na każdym kroku da się tutaj odczuć, że historię opowiada kobieta, specyfika jest tu łatwo dostrzegalna, i choć mężczyzn w żaden sposób nie powinno to irytować, czy przeszkadzać, tak w skórze bohaterki odnajdą się najlepiej właśnie przedstawicielki płci pięknej. Nie jest to być może tak uniwersalna historia, jak kilka innych autobiografii, co niesie ze sobą też niewątpliwe zalety. Komiks jest przez to niezwykle szczery i stworzony z niezwykłą pasją i zaangażowaniem. Dla Krztoń to, o czym opowiada, jest ważne – choć odbiorcom siedzącym na wygodnych fotelach część problemów może wydać się błaha – więc stara się przekazać to, co ma do opowiedzenia, jak najlepiej potrafi. I w mojej opinii jej się to udaje, gdyż naprawdę ciekawi czytelnika rzeczami, które jakby nie było, nie są niezwykle spektakularne, czy nie nadają się na czołówki gazet. Zwykłe, przeciętne życie w obrazie nakreślonym przez Krztoń nabiera niezwykłego charakteru, a przejmująca atmosfera tylko pogłębia odbiór tego dzieła.

To jednak tylko połowa sukcesu, gdyż drugą jego częścią są rysunki. Rysowniczka operuje z jednej strony prostą, minimalistyczną kreską podkreśloną przez czarno białą oprawę komiksu, z drugiej jednak w jej kadrach znajdziemy mnóstwo ozdobników. Smaczków, które pozwalają nam nie tylko lepiej poznać bohaterki opowieści, ale i odnaleźć się w latach, w których toczy się akcja. Wykorzystane motywy muzyczne to jeden z elementów, niezwykle zresztą ważnych. Nie jest jednak jedyny. Książki, mangi, praktycznie każdy narysowany element ma znaczenie, bo dzięki temu, że widzimy jakie lektury zajmowały czas autorce, możemy też nakreślić sobie jej lepszy obraz w głowie. Z tego tez powodu warto docenić dbałość o tak pozornie nieważne elementy drugiego planu. Tu jednak odgrywają one niebagatelną rolę i wystawiają Krztoń jako rysowniczce wysoką ocenę. Odnoszę też wrażenie, że rysuje ona z pewną mangową manierą, przekładając sposób rysowania japońskich artystów, odpowiednio go filtrując i uzyskując własny styl. Do mnie tego typu rysunek przemawia. Podobnie jak różnego rodzaju graficzne stylizacje tzn. odpowiednie podkreślanie wagi wymienianej korespondencji listowej czy próba graficznego przedstawiania uczuć. Tego typu elementów jest więcej i warto się podczas lektury komiksu nad nimi pochylić.

I choć jak wcześniej było wspomniane, „Weź się w garść” jest historią przedstawioną z perspektywy kobiecej, to myślę, że nie jest to żaden feministyczny manifest (przynajmniej ja tak tej historii nie odebrałem). To bardzo osobista, intymna wręcz opowieść o grupce kilku przyjaciółek, które muszą mierzyć się z wieloma własnymi demonami. Tego typu historie muszą mieć to „coś”, aby czytelnik zechciał poznać przecież całkowicie nam obcą osobę i jeszcze zaciekawić się jej życiem. Ten komiks to na pewno ma i choć idealnie sprawdzi się czytany przez kobietę, to i niejeden facet może z niego coś wyciągnąć. Naprawdę dużo tu emocji, oddanej atmosfery ówczesnych lat 90. (ehh te mangowe konwenty) i poważnej problematyki. I to chyba jest najlepsza lektura na zimne jesienne wieczory, które przecież przed nami.

 

Tytuł: Weź się w garść

  • Scenariusz: Anna Krztoń
  • Rysunki: Anna Krztoń
  • Okładka: Hans Lijklema
  • Data publikacji: 15.09.2018 r.
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Komiksowe
  • Druk: czarno-biały
  • Oprawa: twarda
  • Format: 165x230 mm
  • Stron: 244
  • ISBN: 9788364638879
  • Cena: 44,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Komiksowemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus