„KM/H” - recenzja

Autor: Paweł Ciołkiewicz Redaktor: Motyl

Dodane: 03-08-2018 21:50 ()


Mark Millar ma w swoim dorobku wiele opowieści, w których testuje granice poszczególnych gatunków i pozwala sobie na mniej lub bardziej obrazoburcze i ironiczne komentarze ich dotyczące. Wiele uwagi poświęcił historiom superbohaterskim. „Kick-Ass” oraz „Jupiters Legacy” to dwie zupełnie różne, ale bardzo interesujące wariacje na temat superbohaterstwa. Do pewnego stopnia podobnie sprawa wygląda z „KM/H”.

Tym razem Millar znów odnosi się bowiem do motywów superbohaterskich i oferuje coś w rodzaju własnej wersji Flasha. Nie znajdziemy tu jednak tego satyrycznego zacięcia, jakim charakteryzowały się dwa wcześniej wspomniane komiksy. Oto młody chłopak Roscoe Rodriguez, mieszkając w pozbawionym wszelkim perspektyw, wyludnionym i staczającym się na dno Detroit wytrwale i konsekwentnie dąży do realizacji swoich marzeń. Wbrew niesprzyjającym okolicznościom myśli pozytywnie i ma jasno określoną wizję siebie w niezbyt odległej przyszłości (oczywiście będzie multimilionerem). Wie, jakie będzie nosił garnitury i jakim samochodem będzie jeździł. Krótko mówiąc, Roscoe sprawia wrażenie człowieka, który zdecydowanie przedawkował lekturę książek coachingowych i stracił kontakt z rzeczywistością. W rzeczywistości jest jednak znacznie gorzej. Wszystkie te idee nawkładał mu mianowicie do głowy jego szef – zwany na mieście Szmurajem Halem. Problem w tym, że jest on handlarzem narkotyków, zatem ścieżka rozwoju zawodowego, jaką kroczy Roscoe jest – delikatnie mówiąc – ryzykowna.

No i pewnego razu rzeczywiście pojawiają się kłopoty – Roscoe trafia do więzienia. Za handel narkotykami zostaje skazany na piętnaście lat i wszytko wskazuje na to, że jego wizja przyszłości legła w gruzach. Jednak nawet tu chłopak nie traci pozytywnego nastawienia i po prostu koryguje swoje cele i zmienia strategię ich realizacji. Wygląda na to, że nic nie jest w stanie zachwiać jego podejścia do życia. Sprawy jednak zmieniają się diametralnie, gdy Roscoe dowiaduje się, kto i dlaczego go wystawił. Ta informacja całkowicie go załamuje. Najwyraźniej jednak jakaś magiczna pozytywna siła faktycznie nad nim czuwa, bo w tym najtrudniejszym dla siebie momencie decyduje się – po raz pierwszy w życiu – zażyć narkotyk oferowany przez współwięźnia. I to całkowicie zmienia jego życie. Po połknięciu tajemniczej tabletki ma wrażenie, że cały świat wokół niego nagle się zatrzymał. Jednak tak naprawdę to on zaczął poruszać się z niewiarygodną prędkością. Dysponując całą fiolką pastylek o nazwie KM/H, Roscoe ucieka z więzienia i wspólnie ze swoją dziewczyną Rosą oraz przyjacielem Chevym rozpoczyna nowe życie. Oczywiście czekają ich także kłopoty.

Akcja komiksu toczy się tak, jak nowe życie Roscoe, w błyskawicznym tempie. Wydarzenia następują po sobie w zawrotnym tempie, ale mimo tego bardzo łatwo za nimi nadążyć. Narracja Millara jest bowiem bardzo przejrzysta i pozbawiona jakichkolwiek niepotrzebnych zawiłości. Można wręcz odnieść wrażenie, że wszystko tu jest przygotowane od razu pod film albo serial. Cała historia zamyka się w pięciu zeszytach i wieńczy ją finał, który spełnia wszelkie wymogi kinowych blockbusterów. I w zasadzie jest to jedyne zastrzeżenie, jakie można sformułować pod adresem tego komiksu (choć nie można wykluczyć, że wielu uzna to za atut). Autorzy zdecydowali się bowiem na dość cukierkową i wygładzoną fabułę. Inaczej sprawy się przedstawiały na przykład w komiksie „Kick-Ass”, który był znacznie bardziej bezkompromisowy i w wersji filmowej konieczne były dość poważne zmiany. Natomiast w przypadku „KM/H” scenarzyści dysponują właściwie gotowym, bezpiecznym i odpowiadającym wszelkim wymogom głównego nurtu przemysłu filmowego scenariuszem, który po prostu wymaga sfilmowania i okraszenie odpowiednimi efektami specjalnymi. W komiksie o te efekty z dobrym skutkiem zadbał Duncan Fegredo. Jego realistyczne rysunki doskonale sprawdzają się w tej opowieści. Zdecydowana kreska, dynamiczne kadrowanie i efektowne kompozycje poszczególnych kadrów to najmocniejsze strony komiksu. Uwagę przykuwają także jego okładki poszczególnych zeszytów, z których każda utrzymana jest w nieco innej stylistyce. W albumie znalazło się także miejsce na kilka okładek alternatywnych. Najciekawiej prezentuje się ta wykonana przez Jocka.

„KM/H” to lekka, łatwa i przyjemna lektura, doskonała na lato. Nie ma sensu doszukiwać się tu skomplikowanych struktur narracyjnych, ukrytych przesłań, czy jakiejś pogłębionej krytyki społecznej. Wprawdzie akcja toczy się w mieście, które ogłosiło upadłość, a Millar tu i ówdzie odnosi się do problemów ekonomiczno-społecznych trapiących jego mieszkańców, ale trudno uznać tę historię za jakiś protest czy też deklarację ideologiczną. Nie znajdziemy tu także obecnej w innych komiksach Millara satyry czy ironii, choć początkowo wydaje się, że autor chociaż trochę ponaśmiewa się z szerzącej się obecnie jak zaraza za sprawą mniej lub bardziej żenujących coachów presji pozytywnego myślenia (nic z tego). Z założenia miała to być przede wszystkim dynamiczna, rozrywkowa i trzymająca w napięciu historia, która nikogo nie obrazi i wszystkim się spodoba. W dodatku taka, którą da się od razu sfilmować, zatem pozbawiona będzie treści potencjalnie problematycznych dla tyleż pruderyjnego co obłudnego przemysłu filmowego. I ten cel udało się zrealizować. Trudno jednak mieć pretensje do Marka Millara o to, że niczym komiksowy Roscoe Rodriguez konsekwentnie realizuje swój plan na życie, tworząc kolejne tytuły z szyldem „Millarworld”. Tym bardziej że przy okazji cały czas dostarcza nam naprawdę niezłe, rozrywkowe komiksy, które mogą umilić niejeden upalny dzień. W końcu nie przez przypadek jego autobiografia będzie nosiła tytuł „I Was Born To Love You”. Dobrze się też dzieje, że tę miłość Millara do polskich czytelników podtrzymuje systematycznie wydawnictwo Mucha Comics, wypuszczając kolejne dzieła tego autora. A kto wie, może doczekamy się także tej zapowiadanej autobiografii?

 

Tytuł:KM/H”

  • Tytuł oryginału: „MPH”
  • Scenariusz: Mark Millar
  • Rysunki: Duncan Fegredo
  • Tłumaczenie: Marek Starosta
  • Wydawca: Mucha Comics
  • Data polskiego wydania: 07.2018 r.
  • Wydawca oryginału: Image
  • Data wydania oryginału: 2014
  • Objętość: 136 stron
  • Format: 180X275 mm
  • Oprawa: twarda
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 55 zł

  Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus