"Obrońcy skarbów" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Anka

Dodane: 09-03-2014 00:38 ()


George Clooney słynie z zaangażowania politycznego i chętnego dzielenia się swoimi poglądami z widzami, jak to miało miejsce w przypadku Id marcowych. Zazwyczaj jego obrazy cechuje celność sądów i obywanie się bez patosu czy górnolotnych przemów mających podnieść czyjeś ego. W tym kontekście „Obrońcy skarbów” jawią się jako kino zrobione przez autora widmo, a jedynie sygnowane nazwiskiem amerykańskiego gwiazdora.

Clooney zapragnął być jak Indiana Jones, ścigać się z nazistami i zabierać im sprzed nosa najcenniejsze artefakty – arcydzieła sztuki. W tym celu, grany przez niego Frank Stokes, rekrutuje starych kumpli, by wraz z nimi wyruszyć na ostatnią wyprawę wojenną. Jednak celem misji nie będzie wykopanie szkopów z Normandii, a roztoczenie opieki nad wyjątkowymi dziełami, które mogą paść łupem Hitlera i jego ludzi. Ot, taka radosna zabawa w entuzjastów sztuki próbujących uchronić dziedzictwo kulturowe Europejczyków przed zniszczeniem. A że Clooney zawsze miał pociąg do wszystkiego co piękne – m.in. próbował zdobyć kuwejckie złoto  (Złoto pustyni) –  to i tym razem nie mógł sobie odmówić nakręcenia filmu o amerykańskich wrażliwcach, którzy darzą obrazy Rembrandta, posąg Madonny czy Ołtarz Gandawski niezrównaną miłością.    

Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że czeka nas udana rozrywka utrzymana w klimacie wojennej komedii jak w przypadku Złota dla zuchwałych. Zresztą zadbano o doborową obsadę –  jeżeli w jednym obrazie obok siebie stają John Goodman i Bill Murray to na nudę narzekać się nie powinno. Niestety twórcom udało się wręcz wzorowo zniweczyć potencjał wspomnianych aktorów, nie zapominając o takich asach jak Matt Damon czy Jean Dujardin. Kiedy grupa zagorzałych orędowników sztuki wszelakiej zostaje w pełni uformowana, moment w którym górę weźmie komediowy, lekki charakter produkcji, wydaje się być tylko kwestią czasu.  

Misja ochrony dorobku kulturowego wypełniana przez żołnierzy nie pierwszej młodości powinna bawić. Te dwie czy trzy sceny znane ze zwiastuna poprawiają humor, ale podobnych w obrazie nie uświadczymy. Na domiar złego autorzy raczej nie wiedzieli w jakim kierunku poprowadzić fabułę. Pojedyncze sekwencje z podzielonymi na grupy bohaterami zajmują naszą uwagę, ale nic z nich nie wynika. Nie ma napięcia ani dramatyzmu, równie dobrze mogłyby stanowić oddzielne mini etiudy upakowane pod wspólnym tytułem. „Obrońcy skarbów” są filmem niemiłosiernie mdłym, wręcz nudnym. Nie ma wyrazistego przeciwnika, bo nie będzie nim ani pozbawiony charyzmy niemiecki oficer (większego stracha napędza dzieciak z karabinem), ani tym bardziej sowiecki żołdak, którego w obrazie jak na lekarstwo. Nie ma w czym wybierać, bo szalony hitlerowiec wydaje się być łagodną wersją dotychczasowych nazistów w kinie, a zachłanny stalinowiec rozpycha się łokciami, ale ledwie mieści się w filmowym kadrze. Trzeci z przeciwników – niepokonany i pojawiający się zawsze na polu walki – Kostucha, wypada równie blado. Sceny śmierci są beznamiętne, puste, nie mówiąc już o pojawiającej się w nich głupocie.

Nijakość „Obrońców skarbów” przejawia się nie tylko w ukazanej historii, ale też byle jakim aktorstwem, nie wspominając już o dialogach, które nie zapadają w pamięć. Może poza płomiennymi, mającymi podnosić na duchu i krzepić serca przemowami Stokesa. Tym samym Clooney wpadł w sidła kina, od którego starał się trzymać z daleka, przeciętnego, pompatycznego, najeżonego przemądrzałymi tyradami. Szkoda, bo sam pomysł mógł okazać się materiałem na całkiem niebanalne kino. W zamian dostaliśmy silącą się na ambitną historię o tym jak Amerykanie po raz kolejny zbawiają świat. Niestety tym razem nie wyszło. 

 5/10

Tytuł: "Obrońcy skarbów"

Reżyseria: George Clooney 

Scenariusz: George Clooney, Grant Heslov

Johnson

Obsada:

  • George Clooney
  • Matt Damon              
  • Bill Murray
  • Cate Blanchett
  • John Goodman
  • Jean Dujardin
  • Bob Balaban  

Zdjęcia: Phedon Papamichael   

Montaż: Stephen Mirrione  

Muzyka: Alexandre Desplat

Scenografia: James D. Bissell

Kostiumy: Louise Frogley

Czas trwania: 118 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus