"Looper - Pętla czasu" - recenzja

Autor: Maciek Poleszak Redaktor: Motyl

Dodane: 10-11-2012 10:43 ()


Podróże w czasie nie zostały jeszcze wynalezione. Ale za 30 lat już będą, więc jeśli organizacje kryminalne z przyszłości chcą się kogoś pozbyć, przenoszą go do mnie, a ja eliminuję cel i wszelki ślad po nim znika. Tak właśnie, według słów głównego bohatera, przedstawia się punkt wyjścia dla świata przedstawionego w "Looperze". Jeśli dodamy do tego fakt, że w pewnym momencie Joe, czyli wspomniany główny bohater, ma za zadanie pozbyć się starszej wersji samego siebie, ale w wyniku splotu niezbyt fortunnych wydarzeń sztuka ta raczej mu się nie udaje (podnosząc ciśnienie paru ważnym gangsterom na wysokim szczeblu), to otrzymujemy jeden z najbardziej intrygujących pomysłów na film, z jakimi można było spotkać się w ostatnich latach.

Nie przeczę, bardzo liczyłem na ten film. Pierwszy powód podałem w poprzednim akapicie, drugim jest fakt, że w ostatnim czasie wyraźnie daje się odczuć brak oryginalnych scenariuszy na ekranie. W sezonie, w którym lwią część repertuaru stanowią kontynuacje, nowe wersje, adaptacje itd., nowy, a jednocześnie ciekawy pomysł jest na wagę złota. Trzecim powodem była chęć zobaczenia na ekranie duetu Joseph Gordon-Levitt i Bruce Willis. Zapowiadało się, że ten pierwszy będzie miał prawdziwą frajdę (podobnie jak oglądający go widz) z udawania tego drugiego, a ten drugi w końcu zagra pierwszą od lat pełnoprawną rolę, w której nie będzie ironicznie puszczał oko z ekranu nawiązując do swoich poprzednich wcieleń.

I faktycznie, Stary Joe nie uśmiecha się krzywo na każdym ujęciu, nie rzuca mniej lub bardziej suchymi onelinerami i nie gania w przybrudzonym podkoszulku. Willis pierwszy raz od dawna pokazuje, ze potrafi coś więcej, niż tylko marszczyć czoło i śmiać się z samego siebie. Może cudów w tej materii nie ma, ale jego rola jest solidna i przekonująca. Młody Joe natomiast... Joseph Gordon-Levitt ma na sobie tyle charakteryzacji, że równie dobrze mógłby nosić maskę. Najśmieszniejsze jest to, że wcale nie jest podobny do młodego Bruce'a Willisa, którego znamy chociażby ze "Szklanej Pułapki". Jednak jego gra, sposób mówienia, charakterystyczna chrypka, niby nic nieznaczące gesty - to wszystko sprawia, że kupujemy tę postać bez mrugnięcia okiem. Może nie jest to rola-lustro jak w przypadku Josha Brolina w tegorocznych "Facetach w czerni 3", ale niewiele do tego poziomu zabrakło. Wspomniana wcześniej frajda z oglądania jest obecna.

Kiedy jednak dochodzimy do scenariusza, to z przykrością muszę stwierdzić, że jest w nim kilka rzeczy, do których można mieć zastrzeżenia. Jeśli ktoś zbyt mocno sugerował się zwiastunami, może być zaskoczony podczas seansu. Motyw pościgu za umykającym Willisem od pewnego momentu schodzi na dalszy plan. Ba, do połowy filmu szczerze mówiąc nie bardzo jeszcze wiadomo, do czego te wszystkie wydarzenia zmierzają. Kiedy w końcu cel i motywacje zostają ujawnione można poczuć lekkie... rozczarowanie. Standardowym zabiegiem scenariuszowym jest zagranie, po którym pozornie mało istotny szczegół zyskuje na znaczeniu. Tutaj jednak trudno zareagować inaczej, niż tylko wzruszeniem ramion.

Dobra, film jest o czymś trochę innym niż można było się początkowo spodziewać, to wcale nie musi być wada. I nie jest. Wadą jest już natomiast to, że w ten sposób na znaczeniu traci ten najbardziej intrygujący koncept spotkania samego siebie starszego o 30 lat. Wynika z tego kilka naprawdę świetnych scen, jak na przykład rozmowa obu wersji głównego bohatera w przydrożnej knajpie, w której idealnie oddano w jaki sposób doświadczenie zmienia podejście do życia. Kawał świetnego kina. Jednak oprócz tego wątek jest zaskakująco mało istotny. Gdyby w czasie cofnął się ktokolwiek inny, ale posiadający taką samą motywację, w scenariuszu wystarczyłoby zmienić tylko kilkanaście linijek szczegółów.

Trochę zastrzeżeń można mieć również do przedstawionej w filmie koncepcji podróży w czasie. Wbrew pozorom (czyli tytułowi i temu co w trakcie filmu powtarzają bohaterowie) wcale nie mamy do czynienia z pętlą w dosłownym tego słowa znaczeniu. W momencie, gdy Stary Joe cofa się w czasie i zaczyna zmieniać przeszłość, nie ma z góry określonego biegu wydarzeń, które doprowadzą jego młodsze wcielenie do identycznej sytuacji. Stary Joe ma własne wspomnienia i własną przeszłość, która nie musi pokryć się z tym, co przeżyje grany przez Gordona-Levitta bohater. I w tym momencie w koncepcji zaczyna robić się drobny bałagan. Teoretycznie Obaj panowie są różnymi osobami, ale, również teoretycznie, są tą samą, bo poczynania Młodego na bieżąco "nadpisują" wspomnienia Starego. Podobnie dziwnie ma się sprawa z odniesionymi przez postać obrażeniami - zakładając, że Młody zostaje postrzelony, Staremu pojawiają się blizny. Dokładnie: "pojawiają się", czego jest on zupełnie świadomy i zwraca on na to uwagę, nie przeżył z nimi całego życia, zmiana nastąpiła nagle. Ma to jakieś podstawy patrząc z perspektywy widza - zewnętrznego obserwatora, jednak z perspektywy postaci trudno jest mi znaleźć trzymające się kupy od początku do końca wytłumaczenie, które brzmiałoby inaczej niż "bo tak".

Marudzę, jakbym miał zrównać ten film z ziemią. Tak jednak nie będzie, bo mimo wszystko "Looper" mi się podobał. Jest w nim zbyt dużo fajnych pomysłów i świetnych scen, żeby mieć mu za złe konieczność nie wnikania w pewne szczegóły w celu zachowania wewnętrznego spokoju. Chciałbym, naprawdę chciałbym, żeby ten film podobał mi się bardziej. Tak niestety nie jest.

7-/10

 

Tytuł: "Looper - Pętla czasu"

Reżyseria: Rian Johnson

Scenariusz: Rian Johnson

Obsada:

  • Joseph Gordon-Levitt
  • Bruce Willis
  • Emily Blunt
  • Paul Dano
  • Noah Segan
  • Piper Perabo
  • Jeff Daniels
  • Pierce Gagnon
  • Qing Xu

Muzyka: Nathan Johnson

Zdjęcia: Steve Yedlin

Montaż: Bob Ducsay

Scenografia: Ed Verreaux

Kostiumy:  Sharen Davis

Czas trwania: 118 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus