Human Target – kameleon w ludzkiej skórze

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 03-02-2010 23:16 ()


Tekst pierwotnie ukazał się na łamach piątego numeru kwartalnika "Ziniol"

 

Jakiś czas temu na filmowych serwisach internetowych pojawiła się dość niecodzienna informacja. Wynikało z niej, że Joseph "McG" McGinty Nichol, reżyser “Terminator: Salvation” związany z Warner Bros., bierze na telewizyjny warsztat komiksową postać o pseudonimie „Human Target”. Kim jednak jest ta czwartoligowa postać z uniwersum DC, przeniesiona niemal dekadę temu do imprintu Verigo przez Petera Milligana? Trudno powiedzieć. Nawet Christopher Chance, bo o nim mowa, nie jest tego do końca pewien. Ale i wy mielibyście problem z określeniem siebie, gdybyście byli kontr-zabójcą, przyjmującym tożsamość potencjalnych ofiar w celu zwabienia zabójców.

Bohater niniejszego artykułu należy do najmniej znanych postaci w świecie będącym domem dla Batmana czy Supermana (nie wspominając już o polskich czytelnikach, dla których jest postacią zupełnie obcą). Kreacja Lena Weina i Carmine’a Infantino, pomimo 37 lat od publikacji pierwszego komiksu z Chance’em w roli głównej, pojawiła się tylko w paru zeszytach Action Comics i Detective Comics, zazwyczaj jako postać drugoplanowa. Nie da się ukryć, że scenarzyści DC Comics nie wiedzieli zbytnio, co zrobić z potencjałem tkwiącym w postaci, toteż traktowali ją po macoszemu, umieszczając w tendencyjnych opowieściach detektywistycznych. Owszem, zdarzały się solidne komiksy autorstwa Neala Adamsa czy Dicka Giordano. Human Target wystąpił nawet w wieloczęściowym crossoverze mającym miejsce równolegle w czasie z „Kryzysem na Nieskończonych Ziemiach”, w którym przejął tożsamość samego Bruce’a Wayne’a. Nie były to jednak historie zapadające szczególnie w pamięć. W dodatku, po wcześniej wspomnianej epopei postać ta została całkowicie porzucona przez edytorów. Przysłowiowym gwoździem do trumny dla Human Target okazał się początek lat ’90 ubiegłego wieku, kiedy to opublikowano słaby one-shot “The Human Target: The Mack Attack Contract” autorstwa Marka Verheidena i Ricka Burchetta oraz wyemitowano jeszcze słabszy serial telewizyjny z Rickiem Springfieldem w roli głównej. Publiczność nie przyjęła z entuzjazmem tej przygodowej opery mydlanej utrzymanej w konwencji „Knight Ridera” z Davidem Hasselhoffem, przez co serial dotrwał jedynie do siódmego odcinka. Od tamtego momentu Christopher Chance zmarł śmiercią naturalną i w takim stanie przebywał mniej więcej 8 lat...

 

Reaktywacja

 

O kamuflującym się zabójcy przypomniano sobie dopiero w 1999 roku, kiedy to Axel Alonso (obecny redaktor imprintu „Marvel Knights” w Marvelu) przygotowywał pomysły na miniserie dla Vertigo, mające za zadanie odświeżyć archaiczne persony związane z DCU. Misję przywrócenia konceptu do życia powierzono Peterowi Milliganowi, który wcześniej sukcesywnie zreinterpretował Shade’a, Zmiennokształtnego Człowieka. Brytyjski scenarzysta nie chciał jednak ciągnąć pierwotnego klimatu komiksów z Human Target. Uważał go za co najmniej słodki, by nie powiedzieć śmieszny. Intrygowała go natomiast myśl o przedstawieniu mistrza maskarady, który nie do końca rozumiał istotę własnej tożsamości i człowieczeństwa. „Uderzyła mnie ta ironia”, wspomina Milligan w jednym z wywiadów. „Celem Chance’a było właśnie być autentycznym, ludzkim człowiekiem”. W ten sposób miniseria „Human Target” ustanowiła nowe status quo dla Christophera, zabierając go do zupełnie nowej rzeczywistości. Był to świat o wiele bardziej realistyczny, pełen mroku, brutalności i moralnego niepokoju. Nasycony poruszającym egzystencjalizmem w otoczce freudowskiej.

Nie da się ukryć, że największym atutem tej czteroczęściowej miniserii jest  inteligentna, zawiła fabuła oraz zrelatywizowane portrety głównych bohaterów, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Historia rozpoczyna się od dosłownego trzęsienia ziemi – zamachu na Chance’a dokonanego przez śmiercionośną femme fatale, w wyniku którego traci on swoją twarz. Z powodu rekonwalescencji prosi protegowanego, Toma McFaddena, o przejęcie jego tożsamości na jakiś czas. McFadden tak dobrze zaczyna imitować swojego mistrza, a następnie jego klientów, że kompletnie zapomina o swojej jaźni, a tym bardziej o rodzinie. Nie muszę wam mówić, jak wielkie było jego zaskoczenie, gdy znienacka do akcji wkracza prawdziwy Christopher Chance. Niemniej nie tylko Tom odznaczał się w miniserii fascynującą niejednoznacznością. W fabule przewija się postać kaznodziei Earla wypowiadającego wojnę lokalnej mafii, ukrywającego przed swoją żoną i dziećmi incydent seksualny z przeszłości. Ponadto jest zabójcza morderczyni prowadząca podwójne życie. Gdy odkłada karabin i ekwipunek wraca do swojej córeczki i męża, niespełnionego pisarza kryminałów. Jest wreszcie Chance, który jak na postać pozytywną został zobrazowany jako arogancki i podły dupek, stojący nad przepaścią szaleństwa. Dodajmy do tego rewelacyjne rysunki śp. Edwina Biukovica, z subtelną maestrią operującego cieniowaniem i atmosferą, a nie będzie nas dziwiło powszechne uznanie czytelników i krytyków komiksowych poszukujących nowej jakości. Kontynuacja cyklu była więc nieunikniona...

 

„Ostateczna Wersja” i pełnometrażowa seria

 

Pod batutą Milligana problematyka własnego „Ja” i masek używanych w życiu codziennym stały się przodującymi tematami w sequelu „Human Target” o nazwie „Final Cut”. W tej zamkniętej noweli graficznej odsuwamy się od McFaddena i przybliżamy się do persony Chance’a, przeżywającego jeszcze wydarzenia z poprzedniej miniserii oraz kurację twarzy. Pomimo problemów ze zdrowiem (fizycznym i psychicznym), postanawia przyjąć kolejne zlecenie i przybyć do Hollywood. Tam zostaje poddany coraz to trudniejszym wyzwaniom, w których to będzie musiał przyjmować rolę niecodziennych, często zdegradowanych osób. Scenarzysta wykorzystuje ten one-shot do ujęcia amerykańskiej mekki filmowej w krzywym zwierciadle groteski i karykatury. Hollywood być może wydaje się miejscem, w którym realizuje się „American Dream”, ale gdyby tak spojrzeć dogłębniej to spostrzeżemy miasto pozorów. Tutaj nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Nawet wielcy producenci i aktorzy skrywają gdzieś w głębi swe destruktywne nałogi i zboczenia, a sukcesem jest tutaj nie tyle osiągniecie sławy i pieniędzy, co skuteczna zmiana swej osobowości oraz porzucenie często depresyjnej przeszłości.

Krytycy docenili umiejętności budowania dramatyczno-sensacyjnego nastroju i pomysłowość Milligana przy „Final Cut”, tak jak pełną życia, ale również i prostoty, animacyjną kreskę Javiera Pulido. Zainteresowanie dalszymi perypetiami Chance’a nie było możliwe do zignorowania. Z tego powodu w 2003 roku wystartowała 21-zeszytowa serią z oprawą graficzną mistrzów minimalistycznej, gładkiej kreski, Cliffa Chianga i Camerona Stewarta. Milligan konsekwentnie i z uporem uskuteczniał ten sam kurs prowadzenia postaci, egzaminując przy tym Amerykanów z wydarzeń sprzed, jak i po atakach z 11 września. W dodatku jeszcze dokładniej niż wcześniej przeanalizował ciemniejszą stronę miłości, kiedy to Chance przyjmował propozycje utożsamienia się z osobą żyjącą w patologicznym związku. Sprawy zaczęły się jednak bardziej komplikować, kiedy na scenę wkroczył rozgoryczony Tom McFadden. Oto niedoszły uczeń Chance’a doszedł do wniosku, że dla dobra swojego zdrowia psychicznego musi za wszelką cenę przejąć jedyną i prawdziwą według niego tożsamość – osobowość swojego mentora. Chcąc nie chcąc, Chance będzie musiał stoczyć z nim walkę o prymat nad własną jaźnią, która to zamyka cały cykl. Dość powiedzieć, że walka kończy się dwuznacznym zwrotem akcji, po którym nic nie jest tym, czym w istocie było.

Podsumowując, „Human Target” jest mroczną bajką dla dorosłych, pełną dekadencji, strzelanin, zatrważających interakcji między postaciami. Prowokuje do myślenia, zmuszając nas do zastanowienia się nad czynnikami kształtującymi naszą tożsamość i odpowiedzenia szczerze na trudne pytanie – kiedy maska zatraca w nas samych poczucie unikalności i niepowtarzalności? Mnie osobiście „Human Target” przypomniał o dokonaniach Jose Ortegi y Gasseta, filozofa życia, który zwykł mówić, że „jedyna rzecz, która jest stała i stabilna w wolnym bycie, to konstytutywna niestabilność”. Przypomnijmy, że Gasset postrzegał wolność nie tylko jako konieczny przywilej, ale również jako los człowieka. Człowiek jako byt wolny jest zatem pozbawiony tożsamości zasadniczej, jedynej i prawdziwej. Używa swej wolności, by być innym, niż jest, przez co nie może siebie określić raz i na zawsze. Miejmy nadzieję, że głębia i kontrowersyjny charakter pierwowzoru zostanie sukcesywnie przeniesiony na ekrany telewizorów, w przyszłości.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...