"Udręczeni" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 13-07-2009 21:35 ()


Stare domy, straszące ponurym wyglądem, zapomniane przez mieszkańców albo znajdujące się gdzieś na odludziu, od zawsze stanowiły chwytliwy temat horrorów bądź inspirowały twórców kina grozy wszelkiej maści.

Nawiedzonych domostw, właścicieli upiornych hacjend czy też opętanych lokatorów posępnych chałup, kino dostarcza nam na pęczki. Nic w tym dziwnego, ciepło domowego ogniska kojarzy nam się głównie z bezpieczeństwem i miejscem, do którego bez obaw zawsze możemy powrócić. Sprawa zaczyna przybierać nieciekawy obrót, kiedy okazuje się, że poprzedni właściciel, najemca, itp. niewłaściwie obchodził się z takim lokum. Najlepszymi przykładami niech będą: stara i nowa wersja „Amityville” czy też „Nawiedzony dom”, które mimo powtarzających się motywów, posiadają swoich miłośników w każdym pokoleniu widzów.

Sprawa z „Udręczonymi” ma się trochę inaczej do przytoczonych powyżej przykładów. To nie tylko historia z cyklu „ghost stories”, ale przede wszystkim dramat rodzinny. Matt cierpi na raka, poddawany jest bolesnej i czasochłonnej kuracji. Kurczowo trzyma się życia, które wydaje się tlić w nim coraz słabszym płomieniem. Jego rodzice nie dają za wygraną, szczególnie matka, która walczy o syna z wielkim poświęceniem, bez względu na cenę. Ojciec również stara się wesprzeć rodzinę resztką sił. Niestety trudna sytuacja najwidoczniej go przerasta, bowiem coraz częściej zaczyna zaglądać do kieliszka. Aby zmniejszyć cierpienie syna i skrócić ciągłe podróże do szpitala, rodzina, mimo trudnej sytuacji finansowej, postanawia wynająć dom w Connecticut. Ku ich zaskoczeniu cena wynajmu okazuje się niezwykle atrakcyjna. Nawet krążące wokół posiadłości historie, iż dawniej mieścił się tu zakład pogrzebowy, nie są w stanie odstraszyć Campbellów. Zdrowie Matta jest bezcenne…

Nie trzeba być jasnowidzem, aby bez problemu odczytać dalszy bieg wydarzeń. W domu zaczyna dochodzić do dziwnych wypadków, a Matt przekonuje się na własnej skórze, że on i jego bliscy nie są jedynymi lokatorami siedliska zła. Początkowo rodzina nie daje wiary paranormalnym zjawiskom, wierząc że chłopak uległ halucynacjom z uwagi na wycieńczające leczenie. Jednak z czasem, kiedy ingerencja „osób trzecich” przybiera na sile, strach zaczyna głęboko zaglądać im w oczy.

„Udręczeni” nie poprawią kiepskiej passy amerykańskich horrorów. Produkcja nie wykorzystuje potencjału historii, jakby nie patrzeć, opartej na faktach. Sama konstrukcja fabuły wydaje się być nie do końca trafiona. Można odnieść wrażenie, że scenarzysta znalazł się w sytuacji, w której miał do wyboru albo położyć większy nacisk na dramat rodzinny, albo w całości postawić na pełnokrwisty horror. W wyniku konfliktu interesów otrzymaliśmy miks, który ani w jednym ani w drugim przypadku się nie broni. Są przebłyski dobrej gry aktorskiej, czy to ze strony młodego Kyle’a Gallnera, czy rutyniarzy w osobach Virginii Madsen i Eliasa Koteasa, ale także uświadczymy nużących fragmentów z kiepskimi dialogami, czy korzystanie z najbardziej wyświechtanych i naiwnych chwytów - zabawy w chowanego. Efekty mające wystraszyć widza są stosowane oszczędne i z głową. Niemniej za każdym razem można przewidzieć moment, w którym straszydło ma „wyskoczyć z ekranu”. Dzieje się tak z uwagi na muzykę wprost oznajmiająca nam, że teraz powinniśmy zacząć się bać. Jednak nie przeszkodziło to, aby w kinie kilka osób podskoczyło na fotelach.

Należy oddać twórcom, że bazując na prawdziwej historii, chcieli przekazać coś więcej niż tylko „strachy na lachy” czy uganianie się upiora za bezmyślną młodzieżą. Nie dysponowali dostatecznymi środkami, głównie zabrakło doświadczonego zaplecza aktorskiego, aby z tego scenariusza wykrzesać coś jeszcze. Widać delikatną inspiracje „Amityville”, a także „Egzorcystą”. Jednak do poziomu obrazu Williama Friedkina  „Udręczeni” nie zbliżyli się nawet przez moment.

W produkcji zrealizowano kilka pomysłowych, epatujących grozą scen, a na uwagę zasługują wysmakowane wizualnie seanse spirytystyczne, których świadkiem jest Matt. Wszystkie sceny utrzymane w kolorystyce sepii należy zaliczyć na plus obrazu. Ponadto, twórcy nie zwlekali zbyt długo z napędzaniem stracha widzom, co często stanowi bolączkę horrorów. Prolog jest krótki, a potem zaczynamy odkrywać tajemnicę domu wspólnie z bohaterami. Końcówka, podana w amerykańskim stylu, nie ucieka od schematów, chociaż przez chwilę można mieć złudną nadzieję na odmienne zakończenie. W konsekwencji otrzymujemy utwór tylko w części wartościowy, z ambicjami, których nie udało się w pełni zrealizować.

„Udręczeni” nie są może dziełem na miarę klasyki gatunku, ale solidnym filmem, który można obejrzeć, kiedy mamy ochotę na kino grozy. Jednak nie spodziewajcie się  fajerwerków, a co najwyżej rzemieślniczej roboty.

5/10

 Korekta: Ania Stańczyk

Tytuł: "Udręczeni"

Reżyseria: Peter Cornwell    

Scenariusz: Tim Metcalfe, Adam Simon    

Obsada

  • Virginia Madsen
  • Elias Koteas 
  • Martin Donovan
  • Kyle Gallner 
  • Amanda Crew
  • D.W. Brown 

Muzyka: Robert J. Kral    

Zdjęcia: Adam Swica    

Montaż: Tom Elkins

Kostiumy: Meg McMillan

Czas trwania: 102 minuty

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...