„Tekkon Kinkreet: All in One” - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 31-10-2023 20:14 ()


Na Tekkon Kinkreet zwróciłem uwagę wiele lat temu, gdy na półce jednego z marketów z elektroniką zauważyłem DVD z animacją pod tym tytułem. Wzrok przyciągała niestandardowa kreska tej animacji. Ostatecznie zakupu płyty nie dokonałem, natomiast „gdzieś tam” z tyłu głowy tytuł ten siedział. I teraz moją ciekawość zaspokaja Waneko, które w ramach swoich jednotomówek wydało mangowy pierwowzór autorstwa Taiyou Matsumoto.

Oryginalnie tytuł ten opublikowany został w Japonii w latach 1993-1994 i mieścił się wówczas w trzech tomach. Wydanie polskie tzw. „All in one”, jak sama nazwa wskazuje, zbiera w jeden opasły tom całość historii, co daje nam ok. 600 stron lektury. Publikacja zyskała nie tylko twardą oprawę, ale i obwolutę, więc prezentuje się doprawdy zacnie. Tym bardziej warto docenić jednotomowe wydanie, gdyż tytuł ten nadaje się do tego znakomicie i de facto ciężko sobie wyobrazić inną formę jego podania nam.

„Tekkon Kinkreet” zgarnia niezwykle wysokie noty we wszelkiego rodzaju recenzjach, komentarzach czy zestawieniach. W trakcie opisywania tej mangi czytelnicy czy widzowie używają zwrotów jak „geniusz” czy „kapitalna”. Mało tego, to tytuł ten zdobył najważniejszą komiksową nagrodę: „Nagrodę Eisnera”. Samo to w sobie już o czymś świadczy, więc oczekiwania są ogromne a poprzeczka zawieszona niemalże na poziomie rekordu olimpijskiego. Pytanie, o co tyle hałasu? Rzecz dzieje się w pewnej japońskiej metropolii zwanej Miasto Skarbów. Pośród betonowej dżungli (znane doskonale polskiemu pokoleniu dzisiejszych 40 latków) żyje dwójka głównych bohaterów historii – Czarny i Biały. Dzieciaki te dosłownie żyją w tej dżungli, nie posiadając swoich domów. Ich miejscem zamieszkania są ulica czy dachy wieżowców wznoszących się ponad miasto. Rozrywką tego duetu jest wszelkiego rodzaju rozpierducha pod przykrywką ratowania ich ukochanego miejsca. To bowiem na ich oczach się zmienia. Wkraczają mafie, Yakuza przejmuje interesy, a i samo otoczenie mocno ewoluuje. Nie do końca jest to w smak dzieciakom, którzy wykorzystując brutalną siłę, dbają o zachowanie status quo. Po trosze o tym jest ta manga… na 600 stronach mangaka pokazuje walkę o miejsce i sprawowaną w nim władzę. Jest to jednak tylko część prawdy, bowiem tytuł ten ma też swoje drugie dno, a mianowicie kolejną wersję opowieści o walce dobra ze złem. Wątki te się wzajemnie przeplatają, co kreuje nastrój historii.

Przyznam szczerze, że nie odważyłbym się wystawić tej mandze najwyższej noty, a na pewno nie zrobiłbym tego po jednej lekturze. Tytuł ten jest bowiem mocno wymagający. Komiks ten równie dużo od siebie daje, jak dużo oczekuje w zamian. Nie dajcie się zwieść pozornej prostocie scenariusza. Wiele rzeczy na pierwszy rzut oka nie dostrzeżecie. Można tę mangę traktować jako prostą historię o bitwie gangów, w której ukazywane są coraz brutalniejsze bójki i w której panuje ogromna dynamika prezentowanych zdarzeń. Można oceniać tę historię jako komiks akcji o dwójce „latających” i bijących kogo popadnie dzieciaków. Można, ale chyba nie byłoby to sprawiedliwe, bo komiks ten oferuje nam dużo więcej i jeśli skupicie na nim swoją pełną uwagę, to sami to dostrzeżecie. Jego siłą nie jest tylko brudna, szara atmosfera betonowej dżungli czy dynamiczna akcja wylewająca się wręcz z kolejnych stron komiksu. Jego największymi zaletami jest to, co znajdziecie pod tym, czyli wielowątkowość, niesamowite charaktery dwójki bohaterów czy dobrze rozpisane postacie drugoplanowe. W końcu docenić należy też to, jak fabuła nas angażuje. Dopiero łącząc te wszystkie puzzle, dostajemy pełen obraz „Tekkon Kinkreet”.

I choć wiele słów już padło w tym tekście, to nadal nie było mowy o rysunkach. I zrobiłem to celowo, aby podkreślić ich wyjątkowość. W tym momencie jednak już musi to wybrzmieć. „Tekkon Kinkreet” to nie jest manga dla każdego, to pewnie nie jest produkcja dla fanów… mangi. Rysunkom Matsumoto bliżej bowiem do undergroundowych rysunków europejskich bądź amerykańskich twórców niż do japońskiej szkoły. Te kadry trudno jest nazwać ładnymi. To niedopracowane, surowe, punkowe i ukazane w dziwnej perspektywie komiksowe dzieło. Nie znajdziecie tutaj piękna i delikatności. Jest brutalność, brzydota, underground. Pewnie to grube nadużycie, ale mi to przypominało „Maszingę” jeśli wiecie, o czym piszę. Rysunki więc są na pewno tym elementem, który przesiewa tych, którzy w komiksie się zakochają od tych, którzy go porzucą. Jeśli jesteście w tej pierwszej grupie, to z pewnością zachwyci was Miasto Skarbów w swojej surowej odsłonie tak, jak zachwyci was ogromna dynamika, która cechuje każdą kolejną stronę tej historii.

Jak jest więc z tą mangą? W mojej opinii tytuł, który nie przypadnie do gustu każdemu, ale też manga, która potrafi zachwycić. Tytuł, który po prostu należy poznać, nawet jeśli nasza ocena będzie daleka od zachwytu. Cieszę się, że Waneko postawiło na ten komiks, dobrze jest móc zapoznać się z kolejną pozycją z gatunku „klasyka”. Skosztujcie i wystawcie swoją ocenę.

 

Tytuł: Tekkon Kinkreet: All in One

  • Scenariusz: Taiyou Matsumoto
  • Rysunki: Taiyou Matsumoto
  • Wydawnictwo: Waneko
  • Data wydania: Wrzesień 2023
  • Tłumaczenie: Anna Wrzesiak
  • Druk: czarno-biały
  • Oprawa: twarda, obwoluta
  • Stron: 562
  • Cena: 79,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus