Pyrkon 2023 - relacja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 26-06-2023 19:59 ()


Piątkowy wieczór to już zbyt późna pora, aby spotkać w strefie autografów Boba Laytona – Amerykanina, który pewnego razu ocalił życie Iron Manowi. Może to i lepiej, w końcu atrakcji na Pyrkonie nigdy nie brakowało, i tak było tym razem. Schodzę dwa piętra niżej PCC, by obejrzeć wystawę lego. Z racji wieczornej godziny nie ma tłumów, co pozwala swobodnie przemieszczać się między eksponatami i wokół nich. Dwie gwiezdno-wojenne makiety przedstawiające „Upadek Concordii” i „Potyczkę na Jakku” stworzone przez Michała Gurgulę witają przybyszy w strefie fanów klocków lego. Obok nich znajdują się równie ciekawe konstrukcje, ale moją całą uwagę przyciągają zabytkowe zestawy ulubionej zabawki wielu ludzi na całym świecie. Szczególnie zaś te, bliskie mojemu sercu i pamięci. Bo z Lego nigdy się nie wyrasta, zresztą – jak z każdej pasji. Obiekty dziecięcych marzeń, szczególnie te z linii Piratów, Rycerzy i Technic umizgują się do mnie swoją nieskazitelną bielą i czernią kloców. Idealnymi powierzchniami pozbawionymi śladów po ludzkich i psich zębach, zabrudzeń od kurzu i plasteliny, stopień wywołanych zbyt bliską obecnością farelki. I choć są one na wyciągnięcie ręki, to jednak zawsze poza jej zasięgiem.

Czarni Rycerze w swoich zamkach szykują się do bitwy z Ludźmi Smoka. Leśny Lud czai się wśród drzew i skał. Niedaleko odbywa się turniej rycerski oglądany przez księżniczkę, a z Żółtego Zamku wyjeżdżają na ręcznie budowanych koniach w bój okuci w zbroje jeźdźcy. Pirackie i żołnierskie statki stoją zacumowane w chwili czasu. Korsarskie kryjówki aż nazbyt czyste urzekają mostami linowymi, bocianimi gniazdami, czaszkami i zielonkawo-niebiesko-żółtymi płytkami imitującymi wyspy wśród bezkresnych oceanów. Governor Broadside trzyma piecze nad swoją armią w Forcie Eldorado, a kapitan Redbeard szykuje się do niepierwszej już zuchwałej napaści. Tymczasem zupełnie niedaleko, na jednym z narożników stołów ułożonych w wielki kwadrat toczy się wakacyjne życie mini figurek pochodzących z setów Paradise. Po latach docenia się dużo bardziej tę fantastyczną wizję „dziewczyńskich” klocków.

Dosłownie kilka metrów dalej wkraczam w świat figurek, replik filmowych gadżetów i kostiumów. Widok modelu burtonowskiego Batmobila dla pokolenia Czarnobyla zawsze będzie czymś wywołującym dreszcz emocji. Stojący obok niego Batfleck komponuje się z nim nadspodziewanie naturalnie. Kto by pomyślał, że tym samochodem poruszał się zupełnie inny jego mość. Naprzeciw stoi nie mniej urzekający, choć zdecydowanie mniejszy w skali drugi legendarny pojazd Człowieka Nietoperza, pochodzący z poświęconej mu kreskówki „Batman The Animated Series”. Ikona goni ikonę. Trudno oderwać wzrok, a jeszcze trudniej czegoś nie przegapić. W sobotę pojawiają się tu statuy ze świata Terminatora. Ogromny T-800 królujący w tej części strefy budzi ogromny szacunek. Cichy okrzyk niedowierzania i ruszam dalej. Mijam Transformersy, żołnierzy G.I. Joe, flotę startrekowych statków i przedmioty wiadomego gwiezdnego pochodzenia. Stroje królowej Amidali onieśmielają swoją kunsztownością. Gundamy toczą bitwę, a przybyli goście szukają ośmiu szczególnych mini figurek ukrytych wśród innych klocków. Zadanie niełatwe, lecz satysfakcja w ukończeniu konkursu bezcenna.

Tak jak przeżycia w komiksowej strefie. Co prawda drobniutki pawilon, a raczej wydzielona przestrzeń promująca Krakowskie Muzeum Komiksu raczej nie zachęcała do udania się do Krakowa, tylko po to, aby obejrzeć w pełni całą kolekcję tej instytucji. Za to progi biblioteki Nova wypełniły się czytelnikami spragnionymi obcowania z komiksowym medium. Drewniane leżaki doskonale nadawały się do czytania Thorgala, jak i krótkiej drzemki. Do strefy czytelniczej przyklejona była, inna specjalna strefa, a mianowicie „Gość rysuje”. Nie tylko ja, zastanawiałem się „z czym to się je”. Jednak zanim nastąpił jej debiut, stanąłem w kolejce to gości zaproszonych przez Story Hause Egmont promujący na Pyrkonie „Świat Akwilonu”. Gianluci Maconi, Jean Luc-Istin i jego żona Ellen, która nakładała kolor na prace męża, cyzelując każdą brązową kreskę, pracowali w pocie czoła, ale z uśmiechem na twarzy.

Spotkanie w strefie autografów z Bobem Laytonem okazało się miłym wydarzeniem. Przesympatyczny gość oddający całym sobą ducha pop-amerykańskości. Ciemne okulary, nieschodzący uśmiech z twarzy, chętny do robienia sobie zdjęć, przyjacielski. Nawet jeżeli były to wyćwiczone zachowania pod publiczkę, to przez te kilka chwil, trudno było wyczuć w nich jakikolwiek fałsz. Kiedy podsunąłem mu do podpisania kilka (przestrzegając zasad regulaminu) zeszytów z Valiant Comics, od razu rzucił „Uwielbiam te rzeczy”, a później zdziwił się, że w Polsce jest tylu fanów tego wydawnictwa. Nie wyprowadzałem go z błędu. Nikomu nie dał się namówić na choćby mały szkic, tłumacząc, że potrzebuje spokoju i czasu do rysowania. Choć jego twórcze wysiłki można było podziwiać w specjalnie stworzonej na zamówienie jednego z polskich fanów ilustracji przedstawiającej Iron Mana.

W końcu nadszedł czas na wspomnianą wcześniej strefę „Gość rysuje”. Godzina 14.00 podenerwowani wielbiciele komiksowego medium czekali na pierwszego rysownika, a mianowicie Gary’ego Erskina, autora, którego komiksy wydane w Polsce można policzyć na palcach jednej, może dwóch rąk. Szkot zjawił się punktualnie wraz ze swoją tłumaczką, usiadł przy jednym z czterech stołów, przywitał się, wyjął przybory do rysowania, bawełnianą białą rękawiczkę, z której odciął dwa palce, po czym wziął kartkę i zaczął rysować Batmana. Po lewej stronie ustawiła się kolejka fanów z komiksami do podpisu i nadzieją na zdobycie rysunku, po prawej tłum młodych dziewczyn zafascynowanych rysownikiem cierpliwie i skrupulatnie omawiającym swój warsztat i techniki. Obok Człowieka Nietoperza Erskine zaczął rysować szkice postaci, objaśniając dynamiczne pozycje, a także prezentować narzędzia, którymi się posługuje i ich możliwości. Wykład co najmniej pasjonujący, przerwany w pewnych chwili z inicjatywy niecierpliwych kolejkowiczów, proszących (raczej w mało subtelny sposób), aby tłumaczka pośpieszyła artystę. Zaskoczony i zdziwiony Erskine, który myślał, że właśnie robi to, co miał robić, chyba trochę poirytowany powiedział – okej i dodał – że wszyscy otrzymają Batmana. Jednych ta wizja bardzo ucieszyła, innych niewątpliwie zmartwiła. Jednak ten stan szybko mijał. Autor warstwy plastycznej do „Archangielska” i „Tygrysa Johana” zaczął się rozkręcać i spełniać prośby fanów. A więc na kartkach pojawiali się i Joker i Sędzia Dredd. Księżniczka Leia, Harley Quinn czy Chewbacca. A wieczorna sesja w strefie autografów była w jego wykonaniu najlepszym okresem na tegorocznym Pyrkonie, ponieważ to w późnych godzinach wieczornych powstały najpiękniejsze rysunki. Oglądanie Szkota przy pracy, jednocześnie bardzo otwartego na rozmowę było czystą przyjemnością. Ta głębia kryjąca się w kobiecych oczach, tak delikatnych, a przecież to rysownik operujący dość mięsistym stylem, chwytała za serce. Zdarzało się, że czasem odmawiał rysowania niektórych postaci, tłumacząc, że zajęłoby to zbyt wiele czasu, ale bądźmy szczerzy, takie zachowanie było w pełni uczciwe w stosunku do innych, czekających na swoją szansę.

Gary Erskine rozruszał tę specjalną strefę, a jej atmosferę podgrzewali kolejni goście. Pasquale Qualano w zasadzie anonimowy autor na naszym rynku, szybko zdobył serca polskich miłośników, których oczarował swoją biegłością i znajomością postaci wszelakich. Spider-Man, Vampirella, Harley Quinn, Catwoman, Batman, Tintin? Nie ma problemu. Kiedy zaczął rysować Batwoman, a następnie malować jej bujną rudą czuprynę, ręce części obserwatorów same złożyły się do oklasków. Aż Gary Erskine przerwał na chwilę swoją pracę, by spojrzeć z uśmiechem, na to, co dzieje się wokół sąsiedniego stolika. O 16.00 zjawiają się Patricia Martín i Raúl Allén, autorzy warstwy graficznej do komiksowej adaptacji „Diuny”. I zaczynają dziać się rzeczy fantastyczne. Para zadziwia widzów plastycznymi technikami. W ruch idą stemple, korektory, farby i podręczny aerograf wypełniony czarną farbą  Alléna, który tak zaskoczył Qualano, że ten pożyczył go sobie na parę minut, by móc się nim zwyczajnie pobawić, a także wykorzystać w rysunku Człowieka Nietoperza, który właśnie wykonywał. Patricia cierpliwie „stawiała pieczątki” za pomocą kilku przygotowanych stempli, a następnie dodawała do nich mały własnoręczny graficzny motyw. Jak tłumaczyła, rysowanie na żywo za bardzo ją stresuje, ale znalazła się pewna szczęściara, której autorka namalowała, utrzymany w charakterystycznym dla jej twórczości malunek wykonany w minimalistycznym stylu.

Wielką wizualną ucztę dla oczu i duszy spuentował zarówno w sobotę, jak i niedzielę Augustin Padilla Calle. Hiszpan znany z prac nad „Predatorem”, „Suicide Squad” czy „Transformers” wykazywał się wielkim opanowaniem i spokojem. Co odbijało się w jego pracach, na które poświęcał bardzo dużo czasu. Dość powiedzieć, że na pewien rysunek kosmicznego łowcy zajął mu dwadzieścia osiem minut! Nie było łatwo dostać się do tego autora. Swoje trzeba było odczekać i odstać. Niektórym udawało się dopiero za czwartym razem, nie mniej efekt zawsze był wart włożonych w to sił.

Strefa „Gość rysuje” okazała się znakomitym pomysłem. I chyba ostatecznie nie było nikogo niezadowolonego z takiego rozwiązania. No może oprócz tych, którzy odeszli z kwitkiem, choć wątpię, by takich osób było dużo, choć należy zaznaczyć, że artyści przedłużali swój pobyt, a następnie rysowali również w strefie autografów, która pierwotnie miała służyć tylko do podpisywania komiksów. Podział ten jednak szybko się rozmył. I dobrze. Przy każdym autorze zawsze znajdował się opiekun/ka, co ułatwiało komunikacje i rozstrzyganie pewnych niejasności. Jedyne, za co trzeba zganić organizatorów, to za brak wcześniej przygotowanej wody dla gości no i mimo wszystko za niezbyt komfortowe warunki w strefie „Gość rysuje”. Przestrzeń zdecydowanie była za mała i mogłaby zostać zaaranżowana dużo lepiej, bardziej komfortowo. Z drugiej strony umożliwiało to tak ważne dłuższe spotkanie z autorem twarzą w twarz. Poza tym bądźmy szczerzy, jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w obcowaniu z artystą wizualnym jest obserwowanie procesu twórczego, stąd komiksowi fani mają zapewne tak spory problem z utrzymaniem dyscypliny w kolejce.

Wypada tylko podziękować i pogratulować organizatorom tak trafnego i zróżnicowanego doboru autorów, którzy włożyli ogrom pracy i obdarzyli wielu, naprawdę wielu przyjezdnych cząstką własnej duszy. I choć komiks nie jest i nigdy nie był główną atrakcją Pyrkonu, to jednak znalazł tu bezpieczną i pomysłową przystań. Pod wieloma względami (organizacyjnymi i samym podejściem do zagadnienia), przewyższając pogrążony w stagnacji Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier.

Krążąc między pawilonami, mijając ludzi z tabliczkami „Free Hugs” i piłami łańcuchowymi na głowach (manga to też komiks), wchłaniałem atmosferę popkulturowego święta. Pyrkon jak żaden inny festiwal ma niesamowitą zdolność do integrowania przyjezdnych. Czuć bowiem, że wszyscy tu zebrani nadają na tych samych falach. Nie ma tematów tabu, powodu do wyśmiewania kogoś lub czegoś. Przy tym dzięki znakomitej organizacji (nie licząc drobnych incydentów) można tu bezpiecznie funkcjonować i zawsze trafić do celu. Dobrze jest też zboczyć z obranej programowej ścieżki, ponieważ wtedy otworzą się przed nami zakątki nie mniej interesujące, jak mikrostrefa PRL z zielonym egzemplarzem produkowanego w Poznaniu Tarpana oraz telewizorem, w którym właśnie puszczany jest znakomity koncert Lady Pank zagrany podczas Sopot Festival 1985. I to tylko jedna z tysięcy możliwości. Wszystkich z powodu naturalnych ludzkich predyspozycji nie sposób doświadczyć. Większość wydarzeń pozostała w strefie domysłów, których nie uda się już urzeczywistnić, z nadzieją, że w przyszłym roku będzie inaczej. Nie będzie i to jest niezaprzeczalna siła Pyrkonu.


comments powered by Disqus