„Batman: Biały Rycerz” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 08-10-2019 17:50 ()


Co by było, gdyby leki zaczęły działać? Na to pytanie (w dużym rzecz jasna uproszczeniu) stara się odpowiedzieć Sean Murphy w swojej (prawie) autorskiej interpretacji liczącej już blisko osiem dekad osobliwej relacji łączącej Mrocznego Rycerza i jego emblematycznego adwersarza. Mowa tu rzecz jasna o Jokerze, nemezis, które spędza sen z powiek nie tylko Batmana, ale też egzystujących pod presją aktywności „Księcia Złoczyńców” mieszkańców nieszczęsnego Gotham.

Okazją ku temu była okoliczność, że wspominany twórca, znany ze współpracy z tak uznanymi autorami jak Scott Snyder („Amerykański Wampir”) i Mark Millar („Chrononauci”), tym razem pokusił się nie tylko o wykonanie plastycznej strony tego projektu, ale także na rozpisanie scenariusza. Nie jest on co prawda na tym polu debiutantem, ma on bowiem w swoim dorobku takie fabuły jak opublikowany przez Oni Press album „Off Road” oraz mini-serię „Punk Rock Jesus” spod szyldu Vertigo. O ile jednak wymienione utwory można uznać za na swój sposób śmiałe, acz nieprzesadnie odnotowane w zbiorowej świadomości czytelników, o tyle „Biały Rycerz” (bo o tym przedsięwzięciu oczywiście mowa) ze względu na swój popkulturowy „tonaż” z miejsca plasował się na pozycji potencjalnego bestsellera. Pod warunkiem, że Sean Murphy byłby władny zaproponować nie tylko ujmujące estetyczny zmysł czytelnika ilustracje (co przy jego talencie i umiejętnościach raczej nie wzbudzało obaw i wątpliwości), ale też opowieść jakościowo przynajmniej zbliżoną do wcześniejszych interpretacji niekończących się zmagań Batmana i Jokera. A przyznać trzeba, że za sprawą takich fachowców od słowa pisanego jak Alan Moore („Zabójczy żart”), Frank Miller („Powrót Mrocznego Rycerza”) i wzmiankowany (a przy okazji bardzo dobrze mu znany) Scott Snyder („Śmierć rodziny”) Murphy łatwego zadania nie miał.

Jak się jednak okazało, już tylko główny pomysł można było uznać za fabularne novum. Oto bowiem w efekcie przymusowego zażycia znacznej ilości medykamentów Joker odzyskuje swoją tożsamość sprzed brzemiennej w skutkach kąpieli w kadzi z chemikaliami. Tym samym po latach powraca rozsądny i błyskotliwy Jack Napier, osobnik nie tylko dysponujący znacznym potencjałem intelektualnym, ale też najzwyczajniej ujmujący. Do tego w wymiarze zarówno indywidualnym, jak i w interakcji ze społecznymi masami. Sęk w tym, że idée fix charyzmatycznego osobnika sprowadza się do pogrążenia Batmana innymi środkami, niż miał to w zwyczaju czynić Joker. I jak się prędko okazuje „Biały Rycerz” (bo tak w przypływie egzaltacji określił sam siebie „praworządny” Napier) jest w swoich działaniach nadspodziewanie skuteczny. Tymczasem w nieco dalszym tle daje o sobie znać pewna niewiasta, dotąd znana jako przysłowiowa prawa i lewa ręka „Pana J”. I co najważniejsze dla dalszego rozwoju akcji, wobec metamorfozy swego lubego nie wykazuje ona przesadnego entuzjazmu.

Przejawów inwersji znaczeniowej w popkulturowych produkcjach ostatnimi czasy mamy bez liku (by wspomnieć choćby serie ocieplające wizerunek takich osobowości jak Kriss de Valnor czy Thanos). Dążenie do relatywizacji w ocenach postaw i motywacji ma się przecież ogólnie bardzo dobrze i nic dziwnego, że niejako na fali tej tendencji odnajdują się także twórcy komiksowego medium. „Biały Rycerz” to dowód, że wśród nich odnalazł się również Sean Murphy, niejako odwracając tradycyjne role Batmana i Jokera. Uczynił to jednak w sposób na tyle przewrotny, że można śmiało mówić o nieco głębszym zamyśle twórczym. Okoliczność zbyt dużej przewidywalności tej fabuły co prawda niweluje napięcie i poczucie dezorientacji, które miały szansę tu zaistnieć. Mimo to przynajmniej część rozwiązań fabularnych (Harley Quinn w obu wizerunkowych „hipostazach”) zaskakuje swoją trafnością, choć równocześnie niektóre wątki (recepcja aktywności Napiera przez część mediów i opinię publiczną) wydaje się aż do przesadny naciągana.

Podobnie jak przed nim m.in. tacy twórcy jak Paul Pope („Batman: Rok setny i inne opowieści”) i Jason Fabok („Batman - Detective Comics: Gothtopia”) także autor niniejszego przedsięwzięcia nie omieszkał podjąć się modyfikacji wizerunku Batmana. Przyznać trzeba, że pochodna tych starań robi dobre wrażenie, jawiąc się jako projekt jak najbardziej w dobrym guście. Zamaskowane alter ego dziedzica fortuny Wayne’ów zyskuje tym sposobem na adekwatnej dlań posępności, a w niektórych kadrach jawi się on wręcz niczym antropomorficzny archetyp nietoperza. Natomiast jako swoiste „mrugnięcie okiem” do czytelników zaznajomionych z zasobami mitologi Mrocznego Rycerza wypada potraktować umieszczenie w ramach tej fabuły „niezbędnika” tej postaci, tj. najbardziej znanych wersji Batmobila. I to zarówno znanego, nazwijmy to umownie, z pierwowzoru literackiego (m.in. model użytkowany w najstarszych opowieściach realizowanych przez Billa Fingera i Boba Kane’a), jak również zaistniałych na małym (animowany „Batman” Bruce’a Timma i Paula Diniego) i dużym ekranie (m.in. elegancki model z adaptacji Tima Burtona oraz funkcjonalny, acz nieprzesadnie piękny pojazd znany z trylogii Christophera Nolana). Mimo wyraźnej skłonności do wrażeniowych szaleństw Murphy zachował charakterystyczną dlań precyzję w prowadzeniu kreski, przez co skala dokładności rozrysowywanych przezeń form jest znaczna. Zresztą mariaż linearnego rozbuchania przy równoczesnym, nienagannym nakreślaniu form to bodajże najbardziej charakterystyczny znak stylistyki tego autora. Dodatkowego artyzmu planszom rzeczonego dodaje kolorystyka wykonana przez jednego z najlepszych specjalistów w tym zakresie w osobie Matta Hollingswortha (m.in. „Jessica Jones: Alias” i „Kaznodzieja”). Przewaga ziemistych, złamanych barw trafnie podsyca aurę mroku i niesamowitości. Stąd po raz kolejny okazuje się, że formułowane pod jego adresem pochwały są w pełni uzasadnione.

Siląc się na odrobinę nie zawsze trafnego przeczucia, można przypuszczać, że „Biały Rycerz” raczej nie zagości w kanonie najbardziej cenionych opowieści z udziałem Zamaskowanego Krzyżowca. Autor starał się wygenerować złożoną i nastrojową zarazem fabułę, acz brak pełnego panowania nad wszystkimi wątkami tworzącymi ów „konstrukt” narracyjny częściowo zniwelował ten wysiłek. Nie zmienia to faktu, że niniejsza opowieść pozostaje warta rozpoznania. I to zarówno przez zagorzałych wielbicieli przypadków Obrońcy Gotham, jak i pozostałe osoby niestroniące od sprawnie zrealizowanych superbohaterskich produkcji. Choćby z racji maestrii wykonania wizualnej strony tego przedsięwzięcia.

 

Tytuł: „Batman: Biały Rycerz”

  • Tytuł oryginału: „Batman: White Knight”
  • Scenariusz i rysunki: Sean Murphy
  • Kolory: Matt Hollingsworth
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Maria Lengren
  • Konsultacja merytoryczna: Wojciech Nelec
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 9 października 2018 r.
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 2 października 2019 r. 
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 232
  • Cena: 79,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego zamieszczono w mini-serii „Batman: White Knight” nr 1-8 (grudzień 2017-lipiec 2018).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus