„Przypływ wiary” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 22-04-2019 13:16 ()


W czasie świąt łatwo o premierę filmu, w którym główny wątek obraca się wokół nadziei, miłości i religii. Tak było w przypadku Cudów z nieba, tak jest w przypadku Przypływu wiary. Historię opartą na faktach bardzo łatwo popsuć poprzez nachalne moralizatorstwo albo zbytnie ubarwienie rzeczywistych wydarzeń. Szczęśliwie w obrazie Roxann Dawson nic takiego nie ma miejsca. Za to mamy mocno wierzącą i nadopiekuńczą matkę, jej adoptowanego syna, który przechodzi okres buntu oraz nieprawdopodobne wydarzenie, które staramy się zrozumieć.

John Smith ma kochającą rodzinę, mimo że swojej prawdziwej nigdy nie poznał. Jest nastolatkiem lubiącym grać w koszykówkę, ma oddanych kolegów, a jedyną rzeczą, która spędza mu sen z powiek, jest pytanie, czy nie był wystarczająco dobry dla swoich rodziców, że go zostawili. W sumie nie powinien się tym przejmować, bo Joyce i Brian dokładają wszelkich starań, by nic mu nie brakowało i czuł się jako kochany członek rodziny. W świąteczny weekend John wybiera się wspólnie z kolegami nad jezioro, gdzie nastoletni bohaterowie mimo ostrzeżenia wchodzą na taflę lodową. Ta się pod nimi załamuje, a Johnowi nie udaje się wypłynąć na powierzchnię. Mimo szybkiej akcji ratunkowej i cudownego wyłowienia chłopca reanimacja nie przynosi rezultatów. Już w szpitalu podczas dalszej walki o życie chłopca lekarze zdają sobie sprawę, że dzieciak nie ma szans, z uwagi na długi okres niedotlenienia mózgu. Gdy pojawia się rezygnacja i rozpacz, matka chłopca rozpoczyna żarliwą modlitwę do Boga, i w wydawałoby się martwym ciele, znów zaczyna być wyczuwalny puls. Dalej toczy się już walka o utrzymanie tego stanu i łudzenie się, że wróci do pełnej formy.

Tam, gdzie nauka wydaje się bezsilna, wszak zdarzają się niepojęte przypadki ozdrowień, wchodzimy na delikatny grunt zjawisk niewytłumaczalnych, które zwykło się nazywać cudami. Bo jak inaczej wytłumaczyć tętno u młodego chłopca, który nie reagował na bodźce zewnętrznego świata przez ponad czterdzieści pięć minut? Cud. Takie historie jak ta Johna mają przede wszystkim wlewać nadzieję w serca tych, którzy zwątpili oraz tych, którzy powątpiewają w wiarę. Bo sytuacja chłopca oraz reakcje osób, które były przy nim w trakcie akcji ratunkowej wskazują, że nie był to zwykły łut szczęścia. Pojawiają się pytania, a nawet rozterki natury religijnej. Jednak nie mamy tutaj nawracania na siłę czy szerzenia religijnej propagandy. Reżyserka z wyczuciem podchodzi do historii cudownego ozdrowienia, starając się uprawdopodobnić swoją wizję tej motywującej opowieści.

Przypływ wiary potrafi rozczulić i wycisnąć parę łez, ale mimo wszystko pozostaje obrazem niespełnionym. Bo historia Johna nie porywa głównie przez drewniane kreacje i wymuszone dialogi. Oczywiście Joyce w interpretacji Chrissy Metz jest duszą i olbrzymim sercem tej produkcji i jej żarliwej modlitwie można dać wiarę. Natomiast zachowanie jej męża granego przez Josha Lucasa czy personelu medycznego jest nader sztuczne. Nie wszystko zagrało, jak trzeba w obrazie Roxann Dawson, ale mimo tych wad warto rzucić okiem na historię jednego cudu i przez chwilę zastanowić się nad codzienną egzystencją. Bo rzeczy ulotne przelatują nam przez palce, a zanim je dostrzegamy, jest już za późno.

Ocena: 6/10

Tytuł: Przypływ wiary

Reżyseria: Roxann Dawson  

Scenariusz: Grant Nieporte

Obsada:

  • Chrissy Metz
  • Topher Grace
  • Josh Lucas
  • Marcel Ruiz
  • Dennis Haysbert
  • Rebecca Staab
  • Sam Trammell
  • Mike Colter

Muzyka: Marcelo Zarvos

Zdjęcia: Zoran Popovic      

Montaż: Maysie Hoy        

Scenografia: Stephen Arndt       

Kostiumy: Kimberly Adams-Galligan

Czas trwania: 116 minut

 Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus