„Zaćmienie” - recenzja

Autor: Tomek Kleszcz Redaktor: Motyl

Dodane: 23-08-2018 21:24 ()


Podczas gdy w powojennej Europie ludzie walczyli o przetrwanie i z mozołem przywracali normalność, po drugiej stronie oceanu odbywała się walka o charakterze zupełnie innym i na taką skalę niewystępującym nigdzie indziej na świecie. Walka o sławę, blask fleszy i swoje pięć minut w miejscu, w którym znaleźć chciało się bardzo wielu, ale udawało tylko nielicznym.

Zaćmienie w zbiorczym wydaniu to całkiem przyzwoita pod względem objętości lektura na kilka wieczorów, wzbogacona obszerną ilością dodatkowych materiałów, od których - jeśli oczywiście są - przeważnie zaczynam przygodę z albumem. Tak zrobiłem i tym razem, co okazało się krokiem słusznym. Znajdziemy tu wypowiedzi wszystkich trzech autorów, pracujących nad projektem, oraz materiały przybliżające proces jego powstawania, co świetnie wprowadza w klimat. Do tego jeszcze dobrze mieć pod ręką szklaneczkę whiskey z lodem oraz kilka Lucky'ch i można powoli zanurzać się w Zaćmienie...

Jest rok 1948. Trwa produkcja filmu, którego główna gwiazda młoda i piękna Victoria zostaje znaleziona martwa w hotelowym pokoju. Siniaki na szyi oraz zsunięta bielizna jednoznacznie wskazują na morderstwo. W tym momencie poznajemy także Charliego – główną postać – który nie może zostać znaleziony z martwą wschodzącą gwiazdą wytwórni, dla której pracuje, dlatego zaciera możliwie dokładnie ślady i wychodzi. Za pomocą alkoholu i nikotyny prawdopodobnie uporałby się z wyrzutami sumienia, ale cała sytuacja znacząco się zmienia po wizycie u Brodsky'ego, bezwzględnego i skutecznego szefa ochrony, który za pomocą wszelkich dostępnych środków pilnuje, żeby grzechy ludzi z branży nie wypłynęły na światło dzienne.

Na biurku rosłego blondyna leży teczka z raportu policyjnego, w którym Victoria sfotografowana jest z pętlą na szyi, przywiązaną do drzwi. Przyczyna zgonu: samobójstwo. Ten jakże jaskrawy dowód kłamstwa i myśl o tym, że komuś morderstwo tej — wcale nie obojętnej sercu Charliego — dziewczyny ujdzie całkiem bezkarnie, porusza dawno milczące struny gdzieś wewnątrz, które sprawiają, że wypalonemu scenarzyście na czymś zaczyna zależeć.

Album składa się z licznych wątków i rzeczywiście słowo monumentalny w jego przypadku nie jest przesadą. Brubaker na pewno wykazał się nie lada kunsztem, budując tak rozległe, a jednocześnie spójne dzieło. Główne postaci są wyraziste i całkiem przekonujące. Jednakże śledztwo prowadzone przez głównego bohatera nie jest wystarczająco porywające. Owszem, spojrzenie okiem znawcy tematu na ten okres rozwoju Hollywoodu jest ciekawym doświadczeniem, ale nie powoduje wypieków na twarzy i nie zmusza do przeczytania całości jednym tchem. Fakt, że zwykły alkohol jest powodem całego zamieszania i luk w pamięci detektywa amatora ujmuje powadze sytuacji. Nieco rozczarowujące zakończenie kazało mi spojrzeć na ten album z szerszej perspektywy, gdzie być może śledztwo i wątek kryminalny były tylko pewnego rodzaju metaforą. I wtedy zauważyłem to, co w świecie pokazanym przez Brubakera uderza najbardziej.

W mieście - symbolu spełnionych marzeń - nie ma szczęśliwych ludzi. Nawet ci, którzy dotarli na sam szczyt i pławią się w blasku reflektorów, są niszczeni przez nałogi, namiętności i zawiść. Nie wiem, czy scenarzysta chciał powiedzieć coś w tym guście, czy po prostu zrobił kolejny kryminał. Bo jeśli chciał zrobić tylko kryminał, to wyszedł nieźle, ale można by znaleźć lepsze, choć może skromniejsze objętościowo.

Sean Phillips należy do jednego z moich ulubionych rysowników, ale również i wielu innych czytelników na naszym rynku, o czym niewątpliwie świadczy popularność albumów z jego udziałem. W Fade Out artysta całkowicie przeszedł na technikę cyfrową i porównując ten komiks z wydawanym aktualnie Zabij albo Giń można dojść tylko do jednego wniosku, mianowicie to nie był najlepszy pomysł. Być może w trakcie dalszej pracy rysownik wyrobi sobie właściwe opanowanie sprzętu (postępy zresztą widać, wystarczy porównać facjatę Brodsky'ego z pierwszych i ostatnich plansz, ale mimo wszystko w Zaćmieniu kreska wydaje się nieco nieporadna i miejscami nadmiernie ciężka. Scenerie są uproszczone i dominują w nich swobodne plamy czerni. Oczywiście czuć rękę Phillipsa, ale jakby młodszą i mniej pewną. Być może taki powrót do korzeni ma tutaj swoje zalety, dzięki temu przedstawiony świat wygląda mniej elegancko, co dobrze oddaje jego ducha.

Ostatnie, ale równie istotne ogniwo to kolorystka Elizabeth Breitweiser, która już na stałe dołączyła do składu. Jedna z najlepszych współczesnych artystek zajmujących się cyfrowym kolorem wytacza wciąż nowe i oryginalne ścieżki, dzięki którym albumy są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka. Nie inaczej jest tutaj, ale - podobnie jak w przypadku ilustracji - mam wrażenie, że tym razem obrany kierunek nie do końca jest tak ciekawy, jak w innych albumach z jej udziałem. Przede wszystkim ma się wrażenie pewnej byle jakości czy też może pośpiechu, co w sumie daje często zbliżone efekty. Czy to zabieg celowy? Możliwe. Czy skuteczny? Mam mieszane uczucia.

Zaćmienie to ambitne dzieło przybliżające czasy i miejsce, które poznać bezpośrednio dane było nielicznym. Jednak to także dzieło, w którym pomimo wszystkich koniecznych składników i dobrze zgranej ekipy czegoś zabrakło, żeby używać w związku z nim słowa wybitne. W ciepłe, letnie jeszcze wieczory przenieść się tam, do roku 1948 było ciekawym doświadczeniem, z którego zapamiętam jednak głównie nieszczęśliwych alkoholików i kobiety poświęcające dla sławy wszystko, co miały do zaoferowania. Jakże dziwne, że pod tym względem świat chyba niewiele się zmienił.

 

Tytuł: Zaćmienie

  • Scenariusz: Ed Brubaker
  • Rysunki: Sean Phillips
  • Tłumaczenie: Maria Lengren
  • Wydawnictwo: Mucha Comics 
  • Premiera: 10 lipca 2018 r.
  • Liczba stron: 400
  • Format: 180x275 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • ISBN 978-83-65938-15-2
  • Wydanie pierwsze
  • Cena okładkowa: 139 zł

  Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus