"Marsz Automatonów" - recenzja

Autor: Vincent Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 06-02-2011 12:06 ()


 

Dżentelmen i dama na tropie

 

Kto lubi kryminały, których akcja toczy się w czasach Wiktoriańskiej Anglii, ręka do góry. Kto lubi steampunkowe opowieści, ręka do góry. Jeśli lubicie obie te kategorie, to śmiało możecie podnieść obie ręce do góry, ponieważ książka George’a Manna pod tytułem „Marsz Automatonów” łączy w sobie oba te nurty, i robi to w udany sposób. Ale zacznijmy od początku.             Książka rozpoczyna się krótkim prologiem, który przedstawia nam zagadkową, żeby nie powiedzieć niezrozumiałą fabułę. Czytając dalsze rozdziały, czekałem na nawiązanie doń, i szczerze mówiąc, nie doczekałem się, co mnie lekko poirytowało i zastanowiło. Dopiero pisząc tę recenzję, układając sobie informacje o „Marszu Automatonów”, zdałem sobie sprawę ze znaczenia prologu i jego wkładu w fabułę książki. Dałem się uwieść czarowi nazwisk, których później wyglądałem, a przeoczyłem pewną ważną informację, która miała następnie subtelny, acz kluczowy wpływ na fabułę. Nie dajcie się podejść!

Akcja właściwa rozpoczyna się Anno Domini 1901, w listopadzie, czyli cztery miesiące po wydarzeniach przedstawionych w prologu, w Londynie. W mieście, które zostało owładnięte manią techniki. Ponad budynkami unoszą się sterowce, przewożące ludzi i towary wszędzie tam, gdzie sięga władza Imperium Brytyjskiego. Po brukowanych ulicach jeżdżą parowe dorożki, czyniąc masę hałasu, a jednocześnie rozsiewając czar technologicznego postępu. Wreszcie one, najniezwyklejsze, stworzone przez człowieka maszyny - automatony. Mechaniczni ludzie, którzy już teraz pilotują niektóre ze statków powietrznych i służą pomocą ludziom przy wielu czynnościach, od błyskawicznego przepisywania tekstów na maszynie do pisania po rozdawanie drinków na bankiecie. Jednak to dopiero początek, jak twierdzi ich konstruktor z Paryża – Pierre Villiers. Według niego, automatony mają przed sobą wielką przyszłość, lecz czy będzie to przyszłość świetlana czy mroczna, zależy tylko od ich konstruktorów, czyli ludzi.

W tym ogarniętym rozumem mieście jest jednak jeszcze sporo miejsca na tajemnicę i ezoteryzm. W jednej z najbiedniejszych dzielnic Londynu – Whitechapel - dochodzi do serii morderstw. Świadkowie twierdzą, że mordercą jest istota z miejscowych legend – Świecący Policjant, który niegdyś mścił się na swoich oprawcach, a teraz, po kilkunastu latach, wrócił i sieje śmierć z niewiadomego powodu. Dodatkowo w tej samej dzielnicy rozprzestrzenia się niespotykana dotąd choroba, która zmienia ludzi w oszalałe, żądne krwi bestie (niby oklepany patent, ale nie w tym przypadku). Jakby tego było mało, rozbija się jeden ze sterowców przewożących ludzi. Czy coś łączy te wydarzenia? A może są to oddzielne sprawy? Jedno jest pewne, to, co wyrabia się w stolicy Imperium, nie podoba się jej władczyni, która aby uratować swoje miasto przed chaosem i paniką, wysyła do działania jednego ze swoich agentów – profesora antropologii sir Maurice’a Newbury’ego, znanego ze swych detektywistycznych umiejętności i szerokiej wiedzy, wykraczającej poza to, czego można nauczyć się na uniwersytecie. Wspomagać go będzie panna Veronika Hobbes, która niejednego zaskoczy swoim zdecydowaniem i siłą charakteru oraz trzeźwością umysłu. Na tę parę, dżentelmena i damę, czeka przygoda, która poprowadzi ich przez brudne i ciemne londyńskie zaułki po salony londyńskiej śmietanki. I ta wszechobecna, niesamowicie klimatyczna londyńska mgła… 

Według mnie George Mann napisał dobrą książkę. Postacie przez niego stworzone nie są wycięte z jednego szablonu, każda z nich ma unikalną osobowość, która podczas czytania kolejnych stron ani nie nudzi, ani nie irytuje, co jest dla mnie dużym plusem, ponieważ czasami dobrze opisana postać, ma nieciekawy charakter, mogąc swoim zachowaniem doprowadzić czytelnika do szewskiej pasji. Wiedzą o tym choćby ci, którzy czytali sagę Terry`ego Goodkinda „Miecz Prawdy”, która byłaby genialna, gdyby nie parę „ale”, jak na przykład często pojawiające się bardzo irytujące postacie. 

Akcja płynie wartko, tylko od czasu do czasu jest delikatnie popychana przez autora w sposób, którego w żadnej mierze nie można nazwać naciąganym. Fabuła jest ciekawa. Wydawać by się mogło, że połączenie kilku oklepanych motywów nie niesie ze sobą nic dobrego, jednak Mann splata je w tak udany sposób, łącząc dodatkowo z klimatem ówczesnych czasów, że produkt końcowy, choć nie jest porywający, to jednak ma to coś, co zachęca do ponownego sięgnięcia po książkę i dalszego śledzenia losów pary detektywów.

Wszelkie opisy, czy to postaci, czy budowli itp. są krótkie i zwięzłe. Dostarczają tyle informacji, ile trzeba, by móc oczami wyobraźni namalować sobie obraz opisywanego elementu. Jednak brak bogatych i szerokich opisów dla niektórych może być dość znaczącym minusem.

Bardzo przyjemną rzeczą jest język, w jakim ta książka została napisana. Wiktoriańska Anglia to przede wszystkim dbałość o etykietę wśród dobrze wychowanych ludzi. Cała ta maniera i grzecznościowe schematy zostały przez Manna zachowane w jak najlepszym stanie, co mnie osobiście ucieszyło, gdyż po dziesiątkach książek, w których przekleństwa i częste sięganie do podwórkowych określeń dla anatomicznych części ciała mężczyzny i kobiety było rutyną, miałem już tego dość.

Jedyne, czego mi brakuje w tej książce, to informacji na temat przeszłości sir Newbury’ego i panny Hobbes. Lubię traktować bohaterów jak starych znajomych, co tym razem niestety było niemożliwe.

„Marsz Automatonów” nie jest arcydziełem, które czytałem z wypiekami na twarzy. Nie jest też tandetą opierającą się na znanych motywach, mającą wycisnąć kasę z naiwnego czytelnika. „Marsz Automatonów” jest dobrą książką, która potrafi wciągnąć swoją oryginalnością i odświeżeniem niektórych motywów, a także przypomnieniem o wzorcach zachowań z początków ubiegłego wieku. Czyta się ją lekko i przyjemnie, da się ją „połknąć” w kilka godzin. Choć 35 złotych za „nadmuchane” 397 stron to trochę za dużo, to jednak ze względu na swoją świeżość i londyńską mgłę jest warta tej ceny.

 

Tytuł: Marsz Automatonów (Affinity Bridge)

Cykl: Newbury i Hobbes na tropie

Tom: 1

Autor: George Mann

Tłumaczenie: Marcin Roszkowski

Wydawca: Copernicus Corporation

Data wydania: 24.11.2010 r.

Liczba stron: 400

ISBN-13: 978-83-61656-24-1

Oprawa: broszurowa

Cena: 35 zł


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...