Jeźdźcy Wilków - recenzja

Autor: Jordi Redaktor: Arathi

Dodane: 28-12-2009 21:30 ()


Rok 1995 dla wszystkich fanów Warhammera w Polsce był rokiem wyjątkowym. Na świat przyszły bowiem pierwsze książki przetłumaczone na nasz język, nie będące suplementami do systemu, których tło osadzone było w „młotkowych realiach”. „Jeźdźcy Wilków” zaliczają się do tego grona będąc pierwszą antologią warhammerowych opowiadań wydanych w Polsce.

Mimo, iż przeczytany tuż przed napisaniem tej recenzji, tytuł ten był dla mnie nieobcy od wielu lat i chyba śmiało mogę powiedzieć, iż gdzieś w podświadomości towarzyszył mi od początków mojej przygody z Warhammerem. Zabierając się do lektury w głowie kłębiły mi się różne myśli. Z jednej strony wiedziałem, że trzymam w ręku klasykę, z drugiej jednak doświadczenie mówiło, że starsze wydania potrafią być naprawdę różne. Czego bym jednak nie wymyślił, treść książki i tak pozostałaby niezmieniona, więc zabrałem się do poznania zawartości zdobytego po kilkumiesięcznych poszukiwaniach woluminu.

 Jak to jednak bywa w tego typu sytuacjach (przynajmniej w moim wypadku) nie obyło się bez nostalgii i nim zajrzałem do środka zatrzymałem się na okładce. Ta bowiem odzwierciedlała tytuł książki, przedstawiając grupkę goblińskich wilczych jeźdźców. Patrzący swoimi chytrymi oczkami na czytelnika każdy zasadniczo różnił się od innego, zarówno strojem jak i wyrazem twarzy. Był wśród nich przywódca, szaman oraz grajek okazale prezentujący swój róg. Wszystko to poruszyło masę wspomnień (któż bowiem nie wycinał całych dziesiątek takich delikwentów na początkach swych przygód), a efektem końcowym stało się wertowanie pierwszo-edycyjnego podręcznika, w celach porównawczych, graficznych przedstawień goblinów. Tak też do umieszczonego na początku woluminu spisu treści dotarłem jakieś pół godziny później. Tam dowiedziałem się, że antologia została podzielona na osiem opowiadań, a kilka nazwisk wydało się znajomych z nowszych publikacji, co uznałem za dobry znak. Z racji niezwykłej różnorodności (czasami zmienia się nawet osoba tłumacza) w poszczególnych częściach książki uznałem, że najlepiej będzie omówić każdą historyjkę z osobna.

 

 „Jeźdźcy Wilków” (tudzież „Wilczy Jeźdźcy” – w korekcie wystąpił błąd i ciężko stwierdzić, który tytuł miał być tym właściwym) – William King

Opowiadanie otwierające tomik może być wszystkim znane z „Zabójcy Trolli”, jednakże warto nadmienić, że pierwszy tom sagi o Gotreku i Felixie powstał w 1999 r., więc mamy tutaj do czynienia z inauguracyjną publikacją przygód sławnego krasnoluda. Na tle reszty zbioru prezentuje się bardzo dobrze. Udanie wprowadza czytelnika w mroczny klimat Warhammera pozostawiając pozytywne wrażenia. Nie da się jednak ukryć, iż późniejsze publikacje prezentują je w o wiele lepszym świetle, chociażby poprzez pełniejsze umiejscowienie w fabule na tle całego tomu. W 1995 roku nikt chyba jednak nie myślał o rozszerzeniu tych przygód, więc nie ma co narzekać. Fani zapewne zauważą, iż jest to inny przekład niż w późniejszych wydaniach i choćby dlatego warto się z nim zapoznać, gdyż wiele fraz przetłumaczonych zostało inaczej. Mi osobiście bardziej do gustu przypadło tłumaczenie z sagi, w moich oczach lepiej pasujące do realiów Warhammera, czy to przez dokładniejsze tłumaczenia nazw własnych, czy zwrotów slangowych. Można jednak śmiało powiedzieć, że antologia zaczyna się mocnym uderzeniem, napawając czytelnika optymizmem przy zagłębianiu się w kolejne tytuły.

 

 „Szczur Tileański” – Sandy Mitchel

Nasze pozytywne nastawienie szybko jednak zostaje zachwiane, gdyż drugie opowiadanie wydaje się o klasę słabsze od pierwszego. Przedstawia ono perypetie pewnego niziołka – detektywa. Autorka osadziła tło swojej przygody w Marienburgu. Największy port Starego Świata został bardzo dobrze przedstawiony, a opisana intryga wydawała się ciekawa i wciągająca. Jednakże w miarę rozwoju fabuły czytelnik odnosi wrażenie jakby twórczyni nie podołała własnej koncepcji, przez co rozwój akcji jak i samo zakończenie mocno rozczarowuje. Do tego smaczki typu „ślady w błocie po szpilkach elfki” nie czynią z tej pozycji smakowitego kąska. Po pierwszych dwóch opowiadaniach nie sposób uniknąć słodko – gorzkiego smaku sięgając do kolejnych.

 

 „Fantom Yremy” – Brian Craig

Kolejne bardziej znane nazwisko napawa delikatnym optymizmem, a pierwsze zdania zamieniające się w kolejne strony nie zmieniają tego stanu. Czytelnik przenosi się w rejony Bretonii, gdzie przyjdzie mu posłuchać opowieści bajarza o perypetiach pewnego miasteczka i kilku jego mieszkańców. Najciekawszym aspektem całego opowiadania jest zdecydowanie jego forma. Wydarzenia opisywane są z trzeciej osoby i czytelnik faktycznie odnosi wrażenie jakby siedział wśród tłumu gawiedzi przysłuchującej się opowieści nieznajomego wędrowca. Wszystko to wprowadza niepowtarzalny nastrój, przez co czyta się szybko i przyjemnie. Fabuła jest spójna, a postacie dobrze nakreślone. Minusów jest tylko kilka, ale nie rzucają się w oczy. Największym z nich jest zapewne zbyt mała ilość elementów pozwalających wczuć się w klimat Warhammera, przez co opowiadanie wydaje się możliwe do zaadoptowania do większości realiów fantasy. Nie oznacza to bynajmniej, że autor w ogóle nie używa pojęć „młotkowych” – jest ich po prostu niewiele. Niemniej jednak całość jak najbardziej godna polecenia przechyla szalę na plus.

 

 „Krzyk Bestii” – Ralph T. Castle

Po przeczytaniu tej opowieści nabrałem wrażenia, jakbym poruszał się po szachownicy. Znów bowiem natrafiłem na „czarne pole”, czyli pozycję, której miejsce w tomiku przed publikacją dwa razy bym przemyślał. Płytka fabuła i błędy rzeczowe to chyba dwa największe minusy tej kreacji. Rzadko bowiem zdarza się, by gobliny bez wyraźnego powodu radośnie biegały w towarzystwie zwierzoludzi, a ci z kolei byli wyznawcami Slaanesha. Młotkowi fani zapewne zwrócą również uwagę na zwrot „wysepka Ulthuan”. Tak jak w poprzedniej odsłonie mogło brakować pojęć z realiów Warhammera, tak tutaj czytelnik najchętniej większości by się pozbył, lub w całości je zmienił.

Opowiadania, czy powieści, których tło umiejscawiane jest w realiach fantasy wszystkim dobrze znanym często noszą miano „rzemieślniczych”, czyli takich które zostały zlecone pisarzowi na zasadzie „masz tutaj opis świata i napisz nam jakąś historyjkę, co by się do tego jako tako kleiła”. Jeśli ktoś nigdy nie odniósł wrażenia, że czyta taką kreacje lub nie mógł zrozumieć tego pojęcia, po przeczytaniu tego opowiadania na pewno będzie miał je nakreślone w pełni. Mimo najszczerszych chęci ciężko znaleźć inne powody, by polecić tą pozycję.

 

 „Nie ma złota w Szarych Górach” – Jack Yeovil

Teoria poruszania się po biało-czarnych polach się sprawdziła, gdyż po przeczytaniu tego opowiadania z impetem wskoczyłem na jasny kwadrat. Być może jest to spowodowane kontrastem, jaki bardzo wyraźnie rysuje się miedzy tą a poprzednią częścią tomu, ale po dobrnięciu do ostatniej kropki pierwsza myśl jaka może zakłębić się w głowie jest taka, że właśnie przeczytaliśmy najlepszy fragment całego zbioru. Jak to bywa w twórczości Jacka Yeovila wszystko jest ze sobą mniej lub bardziej połączone i tym razem przyjdzie nam na chwilę powrócić do Zamku Drachenfels, kilka lat po wydarzeniach opisywanych w najpopularniejszej powieści autora. Dobrze zrealizowany, ciekawy pomysł i wartka akcja czynią z tej odsłony wyjątkowo smaczny kąsek, tym bardziej dla fanów twórczości Yeovila. Można by rzec, iż nawet charakterystyczny dla tego twórcy nieco „odmienny” klimat jest mniej dostrzegalny. Krótka historyjka ładnie wplata się w mroczne realia, napięcie budowane jest stopniowo, a końcówka wywołuje szeroki uśmiech na twarzy. Zdecydowanie godne polecenia.

 

 „Gwiezdny Młot” – Pete Garratt

Podobnie jak w drugim opowiadaniu mamy tutaj do czynienia ze słabym rozwinięciem dobrze nakreślonego projektu. Autor opisuje wydarzenia z okresu święta Ulryka oraz Thaala, czyli pierwszych dni wiosny, odbywających się w mieście Wurtbad (jakoś dziwnie kojarzy się z nowym bestiariuszem - przyp. Jordi). Młody Peredur, z którego matka usilnie próbuje zrobić uczonego, gdy ten podobnie jak jego ojciec wyraża chęć do wojaczki i poszukiwania przygód, jest świadkiem przybycia do miasta dziwnej grupy ludzi, która mimo dalekiego i tajemniczego pochodzenia zapewnia o dobrych zamiarach. Zafascynowany nowo przybyłymi, mimo sprzeciwu kilku osób z jego otoczenia, Peredur postanawia przyjrzeć się nieznajomym nieco bliżej.

Po wprowadzeniu kilku ciekawych wątków są one rozwinięte nieporadnie, a końcówka nie spełnia oczekiwań po tak pieczołowicie budowanym napięciu. Ciekawy pomysł rozczarowuje, choć może zainspirować niektórych Mistrzów Gry przy projektowaniu ich przygód.

 

 „Wielka Menażeria Pulga” – Simon Ounsley

Wrażenie podobne jak w wypadku poprzednika. Obiecujący początek opisujący perypetie pewnego młodzieńca, który w wyniku zbiegu okoliczności wchodzi w posiadanie dość nietypowego przedmiotu, co skłania go do rozpoczęcia samodzielnego życia i wyruszenia do pobliskiego miasta. Autor ciekawie kreśli wątki a fabuła przybiera interesujący zarys, jednakże sama końcówka lekko rozczarowuje. Pieczołowicie zbudowany nastrój i wysoki potencjał nie zostały wykorzystane należycie, przez co w nasze ręce trafiła pozycja średnia, zdecydowanie.

 

 „Szlak Wiedźmołapa” – Brian Craig

Ostatnie z opowiadań, mające być zapewne epilogiem tomiku ma zaledwie 10 stron. W przeciwieństwie do poprzedniej pozycji tego autora, którą można było przeczytać w tym zbiorze, ta wydaje się słaba. Ponownie bajarz zabiera nas w podróż do Bretonii, tym razem opisując historię związaną z pewnym kapłanem Solkana. Z racji na tak skąpe informacje w źródłach o tym bóstwie, można powiedzieć, że największym atutem tego opowiadania jest jego wartość poznawcza dla wszystkich zainteresowanych domeną tego boga prawości. Obawiam się jednak, że reszty fanów nic w nim nie przyciągnie na dłużej.

 

To by było na tyle, jeśli chodzi o pierwszy tomik młotkowych opowiadań wydany w Polsce. Na osiem opowiadań trzy warte są przeczytania, co daje niestety niezbyt pozytywny wynik. Muszę jednak przyznać, iż obawiałem się, że „Jeźdźcy Wilków” nie będą w stanie w ogóle pozytywnie mnie zaskoczyć i bardzo się cieszę, że stało się inaczej. Podczas czytania przypominałem sobie stare sesje i początki własnych wyobrażeń warhammerowego uniwersum. Zważywszy, iż były to pierwsze tego typu wydawnictwa, z lekkim przymrużeniem oka mogę powiedzieć, że mi się podobało.

 

 

Tytuł: Jeźdźcy Wilków

Autor: różni, pod red. David Pringle

Gatunek: Dark fantasy

Format: 12,5x19,5cm, oprawa miękka, 251 stron

Wydanie: 1995, MAG

Moja obiektywna ocena: 4/10

Moja subiektywna ocena: 5/10 (+1 za Warhammera)

Recenzent: Jordi

Korekta: Levir


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...