Fragmenty artykułów z najnowszgo magazynu "Science Fiction, fantasy i Horror"

Autor: Sienio Redaktor: Sienio

Dodane: 02-08-2009 09:41 ()


Zapraszamy do zapoznania się z fragmentami tekstów Jarosława Grzędowicza (Jak przeżyć w świecie science-fiction) oraz Andrzeja Pilipiuka (Dlaczego nie lubię fantasy). 

 

 

Jak przeżyć w świecie science-fiction

Takie są bezlitosne fakty – jest rok 2009 i w związku z tym żyjemy w świecie opisywanym i przewidywanym przez pokolenia autorów fantastyki naukowej.

SF to gatunek stary jak na zjawiska kulturowe naszej cywilizacji, gdzie niektóre rzeczy staja się przestarzałe, zanim założysz do nich baterie, albo niemodne, zanim zdołasz rozszyfrować ich nazwę. We współczesnej postaci fantastyka naukowa liczy trochę ponad sto lat, a taka, która można czytać bez słownika archaizmów pod ręką, może z sześćdziesiąt, wiec przez parę pokoleń autorom wydawało się, że data 2009 to już zupełna futurystka i spokojnie można tam umieszczać nawet najbardziej wymyślne wizje. Sam zauważyłem to jakiś czas temu, jeszcze w „Feniksie” i zacząłem zastanawiać się, czy w tym futurystycznym świecie napisane już utwory SF mogą przydać się jako podręczniki surwiwalu.

Jakoś w zeszłym roku wśród przedziwnych rzeczy, które obcy ludzie wysyłają do mnie pocztą, znalazłem zaproszenie na pewna straszliwie naukowa konferencje poświęcona stykowi rzeczywistości i fantastyki. Pisano tam miedzy innymi, że właśnie takie spostrzeżenie raczył uczynić niejaki profesor Baudrillard, i teraz mogę już tak sądzić w sposób uprawniony i namaszczony autorytetem kogoś, o kim w życiu nie słyszałem.

Jasne, że nie jest tak, że wszystko cokolwiek strzeliło do głowy autorom fantastyki przez ostatni wiek, możemy znaleźć wokół siebie albo spotkać przed domem. Mój samochód nie lata i to prawdziwa bolączka. Zniechęcony kolejnymi coraz bardziej niedorzecznymi zakazami nie mogę poszukać wolności w pozaziemskiej kolonii ani nawet w orbitalnym mieście. Nie otaczają mnie androidy wyręczające od co bardziej uciążliwych prac. A jednak jest to świat SF, tyle że coraz bliższy wizjom Zajdla, Orwella, Ayn Rand albo Huxleya. Znajdziemy wokół sporo z Dicka i opowiadanie Vonneguta „Harrison Bergeron” w całości. Otaczają nas rozmaite elementy cyberpunka, mamy też rozsuwane drzwi, gadające przejścia dla pieszych, a całkiem niedawno przemówił do mnie dystrybutor na stacji benzynowej.

 

Dlaczego nie lubię fantasy

My, miłośnicy fantastyki, okazaliśmy się grupą najlepiej przygotowaną na nowe. Doktor Victor Frankenstein niemal o sto pięćdziesiąt lat wyprzedził epokę przeszczepów. Marsjan zaprezentowano nam w dziesiątkach wariantów na dobre stulecie, zanim uczeni wykryli pierwsze węglany wewnątrz meteorytu znalezionego na Antarktydzie. Klonowanie kosmonautów wprost do kombinezonów pokazano nam w serialach i wytłumaczono na dziesięciolecia przed powstaniem owcy Dolly. Przygotowano nas do wojny atomowej, pandemii, cyberataków, wizyt kosmicznej hołoty... Gdy takowe nastąpią, szanse przeżycia mamy tylko my – elita elit – fantaści.

Gdy inni stają bezradni wobec wyzwań teraźniejszości, my przyjmujmy zmiany jako coś swojskiego i naturalnego. Triumfalny pochód stalowych hufców fantastyki przez zgliszcza prozy był oczywiście nie w smak niedobitkom literatury wysokiej. Nie mogąc w swej małości dorównać nam, zdecydowali się zniszczyć monolit. Wykoleić lokomotywę postępu, zatopić niezatapialnego Titanica, zainfekować zdrową tkankę ohydnym bakcylem. Wymyślili fantasy. Ohydną, wszawą i plugawą odmianę naszej literatury. Ciemną stronę Mocy. Ołowiany rewers złotego dukata...

 

Źródło: Fabryka Słów


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...