"Hellequin. Jeźdźcy z piekieł" - fragment

Autor: Bernard Cornwell Redaktor: Sienio

Dodane: 02-12-2008 13:24 ()


Dzięki uprzejmości Instytutu Wydawniczego Erica nasi Użytkownicy mogą zapoznać się z pierwszym fragmentem książki Bernarda Cornwella "Hellequin. Jeźdźcy z piekieł".

 

 Kolejne fragmenty już niedługo!

 

Skarb z Hookton został skradziony w wielkanocny ranek 1342 roku.

 

Relikwia zwisała z kościelnej krokwi. Było zdumiewające, że tak cenny przedmiot trzymano w nikomu nieznanej wiosce. Część jej mieszkańców twierdziła, że nie ma żadnego pożytku z przechowywania relikwii w tym miejscu, że powinna być umieszczona w katedrze lub jakimś dużym opactwie. Inni powątpiewali w jej prawdziwość. Wszak tylko głupcy zaprzeczali, że fałszowano relikwie. Złotouści handlarze przemierzali boczne trakty Anglii, sprzedawali pożółkłe kości i zapewniali, że są to palce, zęby lub żebra świętych. Czasami kości rzeczywiście były ludzkie, jednak znacznie częściej pochodziły ze świń lub jeleni, a lud kupował te szczątki i modlił się do nich. „Człowiek równie dobrze może modlić się do świętego Guineforta1” – mawiał ojciec Ralf i parskał udawanym śmiechem. „Oni się modlą do kości z szynek, do kości z szynek! Błogosławią świnie!”.

 

Taki właśnie był ojciec Ralf – duchowny, który przywiózł święty przedmiot do Hookton i nie chciał słyszeć o przeniesieniu skarbu do katedry lub opactwa. Od ośmiu lat zatem relikwia wisiała w małym kościółku, pokrywając się kurzem i nićmi pajęczyn i świeciła srebrzyście, gdy promienie słońca padały na nią z wysokich okien zachodniej wieży kościoła. Siadały na niej wróble, a któregoś poranka zauważono nawet nietoperze zwisające z jej drzewca. Rzadko ją czyszczono i opuszczano na dół, chociaż zdarzało się, że ojciec Ralf żądał przyniesienia drabiny – wówczas skarb uwalniano z łańcuchów i duchowny czyścił go i gładził. Ksiądz nigdy nie chwalił się relikwią. Inne kościoły i klasztory, gdyby w ich posiadaniu znalazło się takie cudo, użyłyby go do ściągnięcia tłumu pielgrzymów, ale ojciec Ralf odprawiał gości. „To nic takiego” – mawiał, gdy jakiś przybysz dopytywał się o relikwię. „Tylko błyskotka, nic takiego”. Stawał się bardzo gniewny, gdy obcy naciskał. „To nic, nic, nic takiego”. Ojciec Ralf odstraszał samym swym wyglądem, nawet jak nie był zagniewany, lecz w chwili gniewu stawał się dzikim fanatykiem, a jego furia chroniła skarb. Ojciec Ralf wierzył, że ignorancja jest najlepszą ochroną – dopóki ludzie nie wiedzą, Bóg chroni relikwię. I Bóg ją chronił. Do czasu.

 

Zaściankowość Hookton była najlepszą ochroną skarbu. Mała wioska leżała na południowym wybrzeżu Anglii, tam gdzie Lipp, strumień będący niemal rzeką, przedzierał się przez kamienistą plażę i wpadał do morza. Pół tuzina łodzi rybackich chroniło się nocami w Hook, spokojnej zatoce za żwirowym wałem ograniczającym Lipp. Jednak słynny sztorm z 1322 roku przełamał tę barierę i wtargnął do zatoki, rozbijając na kawałki zacumowane w niej łodzie. Wioska nigdy nie odbudowała się po tej tragedii. Dziewiętnaście łodzi wypływało z Hook przed sztormem, zaś dwadzieścia lat później tylko sześć małych stateczków wychodziło w morze, poza zdradziecki wał rzeki Lipp. Kryte strzechą chaty otaczały mały kamienny kościół, w którym z poczerniałych belek stropowych zwisała relikwia. Takim właśnie miejscem było Hookton, pełnym łodzi, ryb, soli i owiec, z zielonymi wzgórzami i ignorancją głęboką niczym pobliskie morze.

 

W Hookton, jak w całym świecie chrześcijańskim, czuwano przez całą noc poprzedzającą święta wielkanocne 1342 roku. Ojciec Ralf, w towarzystwie pięciu mężczyzn z wioski, konsekrował Przenajświętszy Sakrament, a potem położył chleb i wino na biało nakrytym ołtarzu. Hostie spoczywały w zwykłej glinianej misie przykrytej bielonym płótnem, zaś wino znajdowało się w srebrnym kielichu należącym do ojca Ralfa. Kielich ten był częścią tajemnicy duchownego.

 

Ojciec Ralf był bardzo wysoki, bardzo pobożny i zbyt uczony, aby być zwykłym wiejskim księdzem. Powiadano, że mógł zostać nawet biskupem, ale diabeł opętał go we śnie, przez co, nim przybył do Hookton, kilka lat spędził zamknięty w klasztornej celi. Demony miały go w swym posiadaniu. W 1334 roku demony opuściły go i ojca Ralfa wysłano do Hookton – tam przeraził wieśniaków kazaniami do mew i wyprawami na plażę, gdzie z łkaniem wyznawał swe grzechy i kaleczył własną pierś ostrymi kamieniami. Czasem wył jak pies, gdy grzechy zbyt mocno ciążyły jego sumieniu, ale znalazł też rodzaj ukojenia w tej odległej wiosce. Zaprzyjaźnił się też z sir Gilesem Marriottem, panem Hookton mieszkającym trzy mile na północ, we dworze z kamienia.

 

Sir Giles rzecz jasna był dżentelmenem, dżentelmenem był też ojciec Ralf, pomimo swoich rozwichrzonych włosów i gniewnego głosu. Duchowny kolekcjonował książki, które przekazał kościołowi w Hookton. Były one we wsi czymś zdumiewającym. Czasami, gdy ojciec Ralf pozostawił otwarte drzwi, przechodzący mogli dojrzeć na stole stos siedemnastu oprawionych w skórę książek. Wieśniacy przypuszczali, że kapłan jest szlachetnie urodzony, lecz nikt nie śmiał zapytać go o to wprost. Zbyt się go obawiali; a on wypełniał swoje obowiązki: chrzcił ich, głosił kazania, udzielał ślubów, słuchał spowiedzi, rozgrzeszał, łajał i odprowadzał do grobów, ale nigdy nie spędzał z nimi wolnego czasu. Spacerował samotnie, z dzikim uśmiechem na wargach, z rozwianymi włosami i pałającymi oczyma. Wieśniacy byli z niego dumni. W ojcu Ralfie Hookton miało prawdziwego uczonego, zbyt wykształconego, aby być towarzyskim, może szlachcica, może świętego lub grzesznika spowiadającego się Bogu, kogoś bez wątpienia szalonego, ale także prawdziwego kapłana.

 

Ojciec Ralf pobłogosławił Przenajświętszy Sakrament. Potem przypomniał pięciu mężczyznom mającym go strzec, że Lucyfer tej nocy niczego bardziej nie pragnie, jak porwać Święty Sakrament z ołtarza. Dlatego muszą pilnie strzec chleba i wina. Po wyjściu księdza strażnicy przez kilka chwil karnie klęczeli, wpatrując się w grawerunki kielicha, w symbole na srebrnej powierzchni. Przedstawiały yale, mityczną bestię trzymającą Graala, oraz szlacheckie godło sugerujące mieszkańcom wsi, że ich ksiądz jest wysoko urodzonym człowiekiem, który nisko upadł z powodu opętania przez diabła. Kielich migotał w świetle dwóch niewiarygodnie wysokich świec, które miały się palić całą noc.

 

Mieszkańcy Hookton nie mogli sobie pozwolić na taki zakup, ale ojciec Ralf każdego roku kupował je od zakonników z Shaftesbury. Tej nocy pięciu mężczyzn patrzyło w ich nieruchome płomienie.

 

Wtem John, rybak, pierdnął.

 

– Zdaje mi się, że to było dość krzepkie, aby trzymać starego diabła z daleka – powiedział, a pozostała czwórka roześmiała się. Zeszli ze stopni prezbiterium i usiedli, opierając się plecami o ścianę nawy. Żona Johna przyniosła kosz z chlebem, serem i wędzonymi rybami, zaś Edward, który miał panew solną na plaży, wyjął butlę ale2.

 

W większych kościołach to rycerze corocznie pełnili nocną straż. Klęczeli w pełnych zbrojach, ich płaszcze ozdobione były prężącymi się lwami i pikującymi sokołami, toporami lub orłami o rozpostartych skrzydłach. Hełmy zdobiły im pierzaste grzebienie. Jednak w Hookton nie było rycerzy i tylko Thomas, najmłodszy z obecnych, posiadał broń. Był nią stary, tępy, lekko zardzewiały miecz.

 

Thomas był synem ojca Ralfa, zatem najbogatszego człowieka w wiosce, a mimo to pracował bardzo ciężko. Niczego nie lubił bardziej od dni spędzonych na morzu, przy wciąganiu sieci pokrwawionymi, szorstkimi rękami. Wiedział, jak żeglować łodzią, był dość mocny, by wiosłować, gdy ustawał wiatr, umiejętnie zastawiał pułapki na zwierzęta, strzelał z łuku, kopał groby, kastrował cielaki, kładł strzechy lub ścinał siano przez cały dzień. Był zwykłym wiejskim chłopakiem, lecz Bóg dał mu ojca, który przeznaczył go do zadań wyższych. Otóż chciał, żeby syn został księdzem i Thomas dopiero co skończył pierwszy semestr nauki w Oxfordzie.

 

A jednak Thomas potępiał swojego ojca. Walczył z ojcem przez lata, ale nie osiągnął nic więcej, poza rosnącym gniewem między nimi. Głównym powodem było jego zamiłowanie do łuku. Jego dziadek był łucznikiem w Weald, Thomas mieszkał z nim aż do dziesiątego roku życia. Później ojciec zabrał go do Hookton, gdzie spotkał łowczego sir Gilesa Marriotta, kolejnego dobrego łucznika, który stał się jego nauczycielem. W wieku jedenastu lat chłopiec zrobił swój pierwszy łuk z wiązu, ale broń ojciec niestety znalazł i połamał ją na kolanie. Resztkami łuku sprawił synowi potężne lanie, wykrzykując: „Nie jesteś z plebsu!”, jednak ani słowa, ani bicie nie robiły wrażenia na Thomasie. Ponieważ ojciec był zwykle zajęty swoimi sprawami, syn miał dużo czasu na rozwijanie pasji.

 

W wieku piętnastu lat był równie dobrym łucznikiem, jak jego dziadek i instynktownie czuł, w jaki sposób kształtować cisowy pręt, by jego wewnętrzną stronę stanowił twardy i gęsty rdzeń, natomiast front – miękka biel podkorowa. Gdy łuk był naciągnięty, rdzeń próbował się wyprostować i wtedy biel działała jak muskuł, wspomagając powrót ramienia do pozycji wyjściowej. Thomas szybko docenił prostotę i elegancję tej broni.

 

 

1 Święty Guinefort był psem, któremu od XIII w. oddawano cześć w okolicach Lyonu jako świętemu obrońcy niemowląt. Jego kult był zabroniony przez Kościół Katolicki (ten i kolejne przypisy pochodzą od redakcji).

 

 

2 Ale – gatunek ciemnobrązowego lub jasnobrązowego piwa.

 

 

 

Zobacz także:

Konkurs dotyczący książki Bernarda Cornwella "Hellequin. Jeźdźcy z piekieł"


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...