"Mgła" - recenzja

Autor: Krzysztof "Krzyś-Miś" Księski Redaktor: Motyl

Dodane: 11-03-2008 17:30 ()


Fabuła opowiadania Stephena Kinga „Mgła” jest niezwykle prosta. Można ją opowiedzieć w kilku zdaniach. Jest to jednak jeden z tych tekstów amerykańskiego mistrza horroru, które zapadają w pamięć. Pełen interesującej narracji, przesyconej klimatem niesamowitości z powoli sączącym się w coraz większym stopniu poczuciem strachu. W związku z tym ciekaw byłem jak reżyser - Frank Darabont poradzi sobie z adaptacją tego kawałka niezłej prozy.

Film rozpoczyna się krótką sceną zakończoną nadejściem burzy. Ranek, który nastaje po nawałnicy ukazuje ogromne zniszczenia, jakie dotknęły okolicę amerykańskiego miasteczka. To podobno największa burza, jaką pamięta się w tych stronach – pozrywane trakcje, brak prądu i zasięgu w jakiejkolwiek sieci komórkowej. Główny bohater – David Drayton wraz z synem Billym jadą do centrum po zakupy. W supermarkecie zastają tłum ludzi nie spodziewających się niczego złego. Nagle całą okolicę ogarnia mlecznobiała mgła. Plotka głosi, że coś w niej morduje. Początkowo niewielu wierzy w pogłoskę, jednak dla bezpieczeństwa sklep zostaje zamknięty. Szybko jednak okazuje się, iż to prawda, że wyjście w mgłę grozi śmiercią. Klienci i pracownicy supermarketu zostają odcięci.

Dalszy ciąg filmu przebiega w izolowanym miejscu. Ludzie muszą nauczyć się żyć obok siebie, tolerować swoje zachowania, współdziałać ze sobą i pomagać potrzebującym. Problemy narastają, a wśród niektórych z ludzi rozwija się fanatyczna wiara w zabójczą mgłę jako karę boską. To prowadzi do wykształcenia się dwóch antagonistycznych grup. Jeśli do tego dodamy śmiertelne zagrożenie z zewnątrz, otrzymujemy atmosferę wyobcowania i grozy.

Początek, jak na mój gust, dzieje się za szybko. Brakuje mi powolnego wprowadzenia elementów nadnaturalnych, umiejętnego wprowadzenia nastroju niepokoju, który przekształca się w strach. Mamy za to bardzo szybkie przyjście mgły, co nie pozwala na odpowiednie odczucie strachu, tak istotne w gatunku jakim jest horror. Zaraz pojawiają się mordercze macki, pierwsza śmierć, od razu wiadomo, co czyha we mgle. Brakuje uczucia niepewności, tak potrzebnego w horrorze. Od razu na talerzu otrzymujemy odpowiedź. Tym bardziej, że słyszymy mimochodem wzmiankę w jednym z dialogów, że nieopodal w bazie wojskowej przeprowadzany jest jakiś eksperyment. A fakty łatwo łączyć z sobą. Co ciekawe, w opowiadaniu Kinga nie ma o tym mowy, jest to licentia poetica scenarzysty.

Fabuła następnie rozwija się do przewidywalnego końca, choć zupełnie innego niż u Kinga. Można być nim zaskoczonym, znając zakończenie opowiadania. Jednak fakt „amerykańskości” obrazu prowadził, przynajmniej u mnie, do przewidywalnego finału. Koniec zaś, dobrze zrealizowany, mógłby być niezwykle gorzki i znakomity, tu jednak mamy do czynienia ze śmiesznością, kiczem, kontynuacją sztampy znanej z hitów w stylu „Dzień Niepodległości”.

Poziom aktorstwa w filmie jest zróżnicowany. Chyba największe zastrzeżenia mam do głównego bohatera – Davida Draytona. Niemal do końca nie gra jakoś bardzo źle, jest dość przeciętny. Jednak w końcowych scenach, gdzie powinien wykazać się wysokimi umiejętnościami zawodowymi nie staje na wysokości zadania. Jego interpretacja osobistej tragedii jest dla mnie zupełnie nie przekonująca. Reszta aktorów gra na przyzwoitym poziomie, choć żaden nie jest jakoś szczególnie zaakcentowany. Wyjątkiem jest pani Carmody – fanatyczka religijna, która walczy o rząd dusz w supermarkecie. Jej rola jest fenomenalna, znakomicie zagrana, w pełni satysfakcjonuje widza.

Na koniec kilka słów na temat muzyki i efektów specjalnych. Ta pierwsza niespecjalnie rzuca się w uszy. Pasuje do stylistyki horroru, ale z pewnością nie stanie się kultową ścieżką, słuchaną chętnie przez miłośników filmowych brzmień. Z kolei efekty specjalne nie stoją na najwyższym poziomie. Macki potworów często nie wyglądają zbyt naturalnie, choć nie ma ich skądinąd zbyt wiele. Zaletą natomiast jest pomysłowość twórców względem nadnaturalnych istot, z którymi mamy do czynienia. Niektóre potwory wyglądają naprawdę interesująco i oryginalnie.

Podsumowując muszę stwierdzić, że film mnie rozczarował. Przeciętna gra aktorska, fabuła, która nie do końca spełnia zadania horroru, nie jest też gore, ani sensacją. To nie jest zła produkcja, nie jest jednak zbyt dobra. Trochę niezłych pomysłów, próba wprowadzenia do fabuły nowych elementów, które z jednej strony racjonalizują historię stworzoną przez Kinga, z drugiej strony starają się jej nadać głębszy sens z pewnością trzeba zaliczyć na plus. Jednak wykonanie zaciera te zamiary. Otrzymujemy bowiem przeciętny obraz, który można obejrzeć, ale na pewno nie jest to konieczne. Jeśli ktoś myśli, że „Mgła” wejdzie do kanonu horroru, to z pewnością się myli, nie stanie jednak także obok produkcji w stylu obrazów Eda Wooda. Jest bowiem filmem jakich wiele, przeciętnym, bez fajerwerków.

Czy warto pójść i obejrzeć „Mgłę” w kinie? Nie jestem pewien, ale po głębszym zastanowieniu chyba jednak zostałbym w domu.

 

Tytuł: "Mgła"

Reżyseria: Frank Darabont

Scenariusz: Frank Darabont

Obsada:

  • Thomas Jane - David Drayton
  • Marcia Gay Harden - Pani Carmody
  • Laurie Holden - Amanda Dunfrey
  • Andre Braugher - Brent Norton
  • Toby Jones - Ollie Weeks
  • William Sadler - Jim Grondin
  • Jeffrey DeMunn - Dan Miller

Zdjęcia: Ronn Schmidt

Muzyka: Mark Isham

Montaż: Hunter M. Via

Czas trwania: 116 minut


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...