„Shinobi” - recenzja

Autor: Mateusz „Craven” Wielgosz Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 23-08-2006 08:54 ()


Kiepski mamy rok w kinie, a kiedy mówię to ja, to jest naprawdę źle. Może to wisielczy nastrój, ale jak przypominam sobie minione miesiące, to bez wysiłku nie mogę przywołać żadnego porządnego tytułu poza „V for Vendetta". Żądni łatwego zysku producenci wykopali ostatnio z ziemi Lassie, Bambiego, z lamusa wyciągnęli Sharon Stone, a nawet sięgnęli na złomowisko po Herbiego (którego w naszym kraju przechrzczono na Garbiego). Razem z nimi po pieniądze z biletów wyciąga ręce powiększająca się banda ludzi, którym wydaje się, że umieją robić horrory. Nie brakuje też takich, którzy są przekonani, że ich komedie są zabawne. Wreszcie na scenie pojawiają się Azjaci, zachęceni wielkim sukcesem (zasłużonym) „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" i „Hero", rozkręcają się coraz bardziej w robieniu filmów na eksport. Niestety tu tendencja jest zniżkowa. „Dom latających sztyletów" nie może stanąć w szranki z poprzednimi dwoma tytułami. „Przysięga" również podobno nie powala (niestety wciąż nie miałem okazji sam tego ocenić). Japończycy mogą się pochwalić niewidomym „Zatoichim" - niestety o „Shinobi" najchętniej pewnie by zapomnieli. A jeśli oni nie, to ja na pewno z chęcią o nim zapomnę.

Nastanie pokoju po okresie wojny oznacza, że wielu ludzi utraci pracę. Dla szoguna dwie rywalizujące ze sobą wioski ninja są zagrożeniem. Powstaje zatem niewyszukany plan zniszczenia tychże. Do tego należy dodać wątek ninja-Romea oraz ninja-Julii i fabułę „Shinobi" mamy nakreśloną dość precyzyjnie. Większość filmu zajmuje wyścig dwóch drużyn ninja do pałacu szoguna. Po pięciu wojowników po każdej stronie, każdy dysponujący jakąś inną techniką walki, kolejno ścierają się na drodze do celu.

Jak się łatwo domyślić, owe starcia są istotną częścią filmu. Spodziewałem się czegoś innego. Wszyscy ninja mają supermoce rodem z komiksów lub gier komputerowych. Mamy dzikusa rozszarpującego drzewa, kobietę zionącą trucizną, nadludzko szybkiego szermierza, trzystuletniego ninja i tak dalej. Walki są zrealizowane bardzo dobrze, widowiskowo i z przyzwoitymi efektami specjalnymi. Brakowało mi jednak „klasycznego" starcia na broń białą. Są tu ciekawe pomysły, ale nie ma naprawdę ładnej choreografii, czy wręcz piękna, którym emanował „Hero".

Na domiar złego akcja prowadzona jest nieumiejętnie. Dialogi są nudne. W znakomitej większości można je sprowadzić do dwóch wypowiedzi: „Jesteśmy po to by walczyć, zabijać i umierać" oraz „Możemy żyć w pokoju". Przeplatają się one z walkami, które nie wywołują emocji, bo widz nie kibicuje żadnej stronie, skoro i tak wie, że na końcu musi zostać jedynie para kochanków. Wszystko to tak oklepane i przewidywalne, że trudno dać się porwać tej historii. Apatyczna gra aktorów w niczym tu nie pomaga. Film jest pusty i nawet niezła końcówka nie zmieni tego wrażenia. Z czystym sumieniem mogę natomiast pochwalić jedynie zdjęcia, pracę kamery i scenografię. Estetykę podnosi dodatkowo śliczna główna bohaterka, doskonale komponująca się z japońską przyrodą.

Po powyższym chyba nie muszę mówić, czy film jest warty ceny biletu. Totalny brak polotu i nieumiejętna realizacja sprawia, że ponad półtorej godziny może zmęczyć. Wielbiciele mogą poczekać na domowy seans, najlepiej kiedy zabraknie ciekawszych alternatyw. Cała reszta może trzymać się od „Shinobi" z daleka.

2/6 (bo w końcu jest wiele gorszych filmów)

 

Shinobi

Shinobi: Heart Under Blade

Reżyseria: Shimoyama Ten

Scenariusz: Kenya Hirata (na podstawie powieści Futaro Yamada)

Muzyka: Taro Iwashiro

Obsada: Yukie Nakama, Jo Odagiri

Czas trwania: 101 minut

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...