„Straine. Dystrykt Galicja” - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 29-09-2018 23:51 ()


Ze względu na niewielką aktywność wydawniczą na naszym rynku, każda wzmianka o „POLSKIM ALBUMIE KOMIKSOWYM” urasta do rangi wydarzenia i jest rozdmuchiwana na ogół do nieprzyzwoitości... Zapomniałbym dodać, że w znakomitej większości z owych „myśli” i „przymiarek” nic nie wychodzi. Albo wychodzi, powiedzmy, dajmy na to KRON". „- poniższym cytatem z portalu esensja.pl warto zacząć recenzję reedycji komiksu „Straine. Dystrykt Galicja”. Zacytowany fragment pochodzi z 2000 roku i obecny czytelnik komiksów po jego przeczytaniu z pewnością się pod nosem uśmiechnie. Naprawdę dużo się zmieniło przez te kilkanaście już lat, nowy album goni kolejny, premier jest masa, a cóż...”Straine jak się miał dobrze, tak się ma, czego dowodem jest m.in. rzeczona reedycja, która ukazała się niedawno dzięki Wydawnictwu Kurc. Cóż, fani superbohatera stworzonego przez Bartosza Minkiewicza i Krzysztofa Tkaczyka zacieraj ręce, bo wiedzą, na co mogą liczyć, a tych, którzy tego komiksowego dziwaka nie mieli okazji poznać, zapraszam do lektury dalszej części tekstu.

Pierwszy raz zbiorczy album ten trafił w ręce czytelników w 2001 roku (choć należy pamiętać, że historie o Strainie ukazały się jeszcze wcześniej w różnych magazynach). Wówczas było to wydawnictwo raczej niezależne, któremu daleko do możliwości, jakie daje publikacja w uznanej firmie vide Wydawnictwo Kurc. Co ciekawe jednak już wtedy głosy o jakości publikacji były raczej pozytywne, więc nowe wydanie miało postawione wysoko poprzeczkę. I jeśli o tym mowa to należy pochwalić aktualnego wydawcę. Co prawda okładka jest miękka (jakby to był jakiś zarzut heh), ale całość wygląd elegancko. Zbiorcze wydanie „strainowych” szortów uatrakcyjnione jest wstępniakami m.in. Piotra Kasińskiego, ale też wywiadem z autorami, który ukazał się w kultowym dla skejtów piśmie „Ślizg”. Genialne też są rysunki, które pojawiają się przed każdą z historii. Swoiste fanarty prezentują się okazale, a że wśród autorów znalazł się m.in. Rafał Szłapa, już o czymś dobrym świadczy. Edytorsko jest więc ok, ale jak się prezentuje historia?

Straine to dość nietypowy superheroktóry z jednej strony nie ma specjalnych mocy, a jednocześnie z drugiej jest to połączenie kilku znamienitych superbohaterskich postaci. Tak naprawdę niewiele jednak o nim wiadomo, autorzy nie skupiają się bowiem na jego genezie. Po prostu „jest” i to wystarczy, aby obijać pyski swoim przeciwnikom. Całość toczy się w niedalekiej (teraz po tych latach, które minęły od pierwszego wydania jeszcze bliższych) przyszłości w Polsce. Polsce brudnej, zniszczonej i do szpiku kości zdeprawowanej. Galeria postaci biorących udział w akcji oprócz Straina (i jego głównego przeciwnika) jest niezwykle bogata, że wystarczy wspomnieć gang niepełnosprawnych, którzy walczą z dresami czy dziwna postać żywcem wyjęta z „Obcego”.

Komiks jest undergroundowy, mocno niezależny i to da się odczuć na każdym kroku. Tytułowa postać jest bezkompromisowa, nie ma skrupułów przed rozwalaniem kolejnych postaci, nawet jeśli nie wie on czy to jest de facto wróg, czy przypadkowy przechodzień. Autorzy się nie patyczkują, prezentując krótkie, aczkolwiek mięsiste i pełne rozwałki historie. Całość to komiks akcji, z całą otoczką z tym związaną. Dialogi są ciekawe, aczkolwiek odgrywają drugorzędną rolę, liczy się bowiem samo mięso, czyli pojedynki, bójki, pościgi, seks itp. Jest brutalnie, z prostym dowcipem i rozpierduchą. Jednym zdaniem jest bezkompromisowo, więc „Straine” staje się tym samym męską rozrywką pełną gębą. Nie da się jednocześnie ukryć, że ta dość duża prostota nie każdemu może przypaść do gustu, natomiast pamiętać trzeba o początkach tego komiksu i latach, które upłynęły od jego powstania.

Te widać szczególnie w oprawie graficznej, a konkretnie kolorach. Jeśli bowiem sama kreska, jej ogromna dynamika, zinowy charakter wyglądają całkiem nieźle, tak sposób nakładania kolorów nieco w mojej opinii leży. Nie jestem zwolennikiem tego typu stylizacji i „płaskich” kolorów, które dostrzec można w „Strainie”. To jednak tylko jeden element, o którym niewątpliwie da się zapomnieć, gdy wciągnie nas nie tylko akcja, ale i jakość większej części z przygotowanych plansz. Rysownik miał pełne pole do popisu. W tym komiksie mógł się on wykazać w pełni. Jak to w historiach akcji bywa, od groma jest tu wszelkiego rodzaju broni, pojazdów dwu i czterokołowych, różnorakich łotrów czy pięknych kobiet. Można rzec, że wszystkie punkty programu zostały zaliczone. Cóż, kolorytu tej historii z pewnością odmówić nie można.

Straine” powrócił i można rzec, że powrócił z przytupem. Zbiór krótkich i dynamicznych historii czyta się nieźle, bo i pomysł i wykonanie jest na wysokim poziomie. Po tych kilkunastu już latach bohater ten powinien zaskarbić sobie grono nowych fanów. Bezkompromisowość, wyśmiewanie amerykańskich produkcji spod znaku trykotów i przeniesienie nurtu na grunt polski z dozą krzywego zwierciadła dało całkiem przyjemny efekt i do dziś komiks ten się według mnie broni. Fajnie więc stało się, że Wydawnictwo Kurc, postanowiło odświeżyć tę postać, co jednocześnie daje szansę na ukazanie się nowych historii.

Straine. Dystrykt Galicja 

  • autor: Krzysztof Tkaczyk, Bartosz Minkiewicz
  • oprawa: miękka
  • format: 210 x 290 mm
  • liczba stron: 68
  • ISBN 978-83-950849-5-9
  • cena okładkowa: 38 zł
  • premiera: 19 wrzesień 2018
  • wydawca: KURC

Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 


comments powered by Disqus