„Daredevil. Nieustraszony!” tom 4 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 30-05-2018 23:52 ()


Brian Michael Bendis zrobił co tylko mógł, by powierzonego mu bohatera „przeczołgać” i „zwalcować”. Matt Murdock musiał zatem poradzić sobie nie tylko ze standardowymi wybrykami lokalnej bandyterki, ale też ujawnieniem opinii publicznej jego superbohaterskiej aktywności oraz procesem sądowym, który mu z tego tytułu wytoczono. W konsekwencji takiego obrotu spraw podzielił on los swoich licznych adwersarzy, trafiając do więziennej celi na Wyspie Rykera. Zdawać się zatem mogło, że gorzej być już nie może; nawet jak na osobnika doświadczonego przez życie jak mało który heros Marvela. Ed Brubaker, scenarzysta wprawiony przy takich produkcjach jak m.in. „Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz” i „Nieśmiertelny Iron Fist”, udowodnił, że owszem może i to po tzw. całości.

Oto bowiem przebywający w strzeżonym skrzydle wspomnianej placówki penitencjarnej Murdock ma dużą szansę trafić na oddział ogólny. Tam zaś sporo znajomych facjat – w tym m.in. Leland „Owl” Owlsley i Hammerhead, którzy w więziennej hierarchii zdołali zapewnić sobie stosowną pozycję. Jakby tego było mało, w murach zakładu przetrzymywany jest również Kingpin oraz jego niegdysiejszy „cyngiel” Bullseye. Nic zatem dziwnego, że owo przysłowiowe gniazdo szerszeni „buzuje” w oczekiwaniu na nieuchronną konfrontację według schematu „Daredevil kontra reszta świata”. W tzw. międzyczasie ginie bardzo ważna dlań osoba, co tym bardziej rozjątrza doprowadzonego na skraj emocjonalnej wytrzymałości Matta. Z powagi chwili zdaje sobie sprawę Ben Urich, który zna rzeczonego jak niemal nikt inny i z tego względu planuje wydobycie przyjaciela z tej bezapelacyjnie mało komfortowej sytuacji. Oczywiście nie sam i stąd jego wysiłki na rzecz pozyskania wsparcia tajemniczego osobnika, który odziany w kostium obrońcy Hell’s Kitchen nie szczędzi wysiłków, by kontynuować misję Daredevila. Co więcej, niekoniecznie ze względu na bezpieczeństwo jeszcze do niedawna cenionego adwokata. Wiele bowiem wskazuje, że ów dotąd nieprzekraczający pewnych granic bohater znalazł się na prostej drodze do porzucenia tego założenia.

Jeśli ktoś spośród czytelników rozeznanych w interpretacji „Człowieka Nieznającego Strachu” według Marka Waida (jej początek opublikowano w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela” w tomie 99) – tj. wizję wyluzowanego Matta, który z uradowanym obliczem punktuje pstrokato odzianych superłotrów – to w przypadku niniejszego utworu lepiej niech – cytując klasyka – porzuci wszelkie nadzieje. Zresztą cały staż wspomnianego scenarzysty był de facto swoistym katharsis, odreagowaniem na dokonania bezlitosnej dla Daredevila triady Bendis/Brubaker/Diggle. Stąd nieprzypadkowo także i tutaj Matt jest bezceremonialnie „przeczołgiwany”, choć gwoli ścisłości według odmiennego „klucza” niż miało to miejsce przy okazji pamiętnego „Odrodzonego” („Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” t. 20) czy w świeżo zaprezentowanej wizji pomysłodawcy serii „Jessici Jones: Alias”. O ile bowiem zarówno Miller, jak i Bendis ukazali Matta jako osobnika ekstremalnie doświadczonego, acz zachowującego pełnię wewnętrznej dyscypliny, o tyle Brubaker zdecydował się przyjrzeć rozwojowi wypadków w przypadku przekroczenia tej granicy. Ta zaś okoliczność z oczywistych względów generuje narastające napięcie według konstatacji kolejnego klasyka („Gdy spoglądasz w otchłań, ona również spogląda na ciebie”). Przy takim założeniu nie trudno popaść w banał przejawiający się zbędnym epatowaniem okrucieństwa i ogólnej degrengolady protagonisty. Fortunnie Ed Brubaker to fachura wysokiej klasy, który tego typu ryzyku śmieje się prosto w twarz. Na marginesie warto nadmienić, że pomimo względnie realistycznego ujęcia „miejscowego” świata przedstawionego współtwórca „Velvet” nie silił się na przesadne odcinanie Daredevila od reszty uniwersum Marvela. Toteż nieprzypadkowo uchwytny jest także szerszy kontekst wykraczający poza ramy tej serii, przejawiający się obecnością takich postaci jak Danny „Iron Fist” Rand, Jessica Jones, Luke Cage, Frank „The Punisher” Castle, a także szumowin pokroju Tombstone’a.

Znany ze stronic m.in. „Gotham Central”, „Pulsu” i „Lazarusa” Michael Lark miał już okazję udzielać się przy realizacji także tej serii. O ile jednak w tomie trzecim niejako sekundował on ówczesnemu głównemu rysownikowi cyklu w osobie Alexa Maleeva, o tyle wraz z powierzeniem tworzenia skryptów Brubakerowi to właśnie Lark zajął jego miejsce. Wprost przyznać trzeba, że był to trafny wybór, jako że tylko plastyk tej klasy był władny zastąpić swego nieodżałowanego kolegę. Zachował przy tym przytłaczającą nastrojowość zaproponowaną przez poprzednika ze zbliżoną stylistycznie aranżacją dalszych planów, z owym widocznym w tle „brudem”, którego nie szczędził swoim czytelnikom Maleev. Można zatem zaryzykować twierdzenie, że czytelnicy, którym tęskno za wspomnianym z dużym prawdopodobieństwem nie zawiodą się także na efekcie pracy Larka. Dotyczy to zarówno choreografii zastosowanej w sekwencjach konfrontacyjnych, jak i licznych scen dialogowych. W roli chwilowego „dublera” rzeczonego odnalazł się znany ze swojej aktywności przy m.in. serii „Hawkeye vol.4” David Aja. Dodajmy, że z powodzeniem, choć jeszcze bez znamion maniery „niezależnej”, z którą zwykł on być kojarzony właśnie za sprawą ilustrowania przygód Clinta Bartona. Tempa i kroku dotrzymują mu zaangażowani przy tym projekcie specjaliści od doboru barw: Matt Hollingsworth („Jessica Jones: Alias”, „Daredevil: Żółty”) i Frank D’Aramata („Iron Man: Pięć koszmarów”, „Ród M”). Pomimo znacznej indywidualności artystycznej obu twórców ogólna spójność warstwy kolorystycznej zostaje zachowana. Próżno zatem doszukiwać się tu eksplozji intensywnych barw porównywalnej m.in. z „Diabłem stróżem” w wykonaniu Joe Quesady i Dana Kempa. Przeważają kolory złamane, kontrastujące z czerwienią kostium tytułowego bohatera. Z kolei w scenach retrospekcyjnych zdecydowano się na zastosowanie monochromatyzmu. Wśród twórców reprodukowanych w niniejszym albumie kompozycji zdobiących okładki wydania zeszytowego odnajdujemy m.in. Lee Bermejo („Luthor”, „Joker”), a także lubianego przynajmniej przez część polskich czytelników Davida Fincha („Avengers Disassembled”, „Batman – Mroczny Rycerz: Spirala przemocy”).

Pomimo wysoko zawieszonej poprzeczki następca Bendisa w roli scenarzysty perypetii „Śmiałka” dał do zrozumienia, że ani myśli kontentować się jedynie naśladowaniem swojego utytułowanego poprzednika. Tym bardziej że zastosowana przez współtwórcę „Fatale” konwencja znana jako hardboiled okazała się idealnie komponować z poetyką perypetii Daredevila. I co więcej, dalej będzie już tylko lepiej. Zdecydowanie nie warto przegapić!

 

Tytuł: „Daredevil. Nieustraszony!” tom 4

  • Tytuł oryginału: „Daredevil: The Man Without Fear! By Ed Brubaker & Michel Lark Ultimate Collection Book 1”
  • Scenariusz: Ed Brubaker
  • Szkic: Michael Lark, David Aja
  • Tusz: Stefano Gaudino  
  • Kolor: Frank D’Aramata, Matt Hollingsworth, David Fich, Danny Miki, Laura Martin, Michael Lark, Lee Bormejo
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marceli Szpak
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 8 lutego 2012
  • Data publikacji wersji polskiej: 23 maja 2018
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron:
  • Cena: 99,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Daredevil vol.2” nr 82-93 (kwiecień 2006-marzec 2007).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus