Relacja z Balticonu 41

Autor: Marcin "Mazgarox" Garbowski Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 16-06-2007 11:35 ()


Na marginesie poniższego artykułu muszę wspomnieć, że w długi weekend z okazji Memorial Day, Waszyngton i okolice oferują dwie fantastyczne imprezy - pierwsza to niebagatelny konwent Balticon, a druga to Rolling Thunder - święto wszystkich harleyowców w USA. Zatrzymam się na chwilę przy tej drugiej nie tylko z czystego nepotyzmu, (mój stryjek wykonał projekt artystyczny na motocyklu, który stanowił główną nagrodę w specjalnej loterii, oto link do strony prezentującej próbkę jego kunsztu -) ale także ze względu na skalę i kulturowy wymiar tego wydarzenia. Organizacja zrzesza w dużej mierze motocyklistów-wiarusów z wielu wojen, w których Stany Zjednoczone partycypowały w ostatnich dekadach i nikogo to chyba nie zdziwi, że jej trzonem są weterani z Wietnamu. Ich szczególnym sposobem upamiętnienia wszystkich amerykańskich żołnierzy poległych w różnych konfliktach zbrojnych jest parada ok. 300 tysięcy harleyów przez centrum Waszyngtonu, a konkretniej z parkingu przy Pentagonie do pomnika poległych w Wietnamie (Vietnam Memorial). Podobnie jak w Polsce, motocykliści stanowią niemalże oddzielną subkulturę, są bardzo patriotycznie (i często prawicowo) nastawieni oraz generalnie różnią się od typowego tłumu spotykanego na konwentach (chociaż spotkałem wyjątki z obu stron - podzbiór fantastów-harleyowców).

A teraz,  po tej małej dygresji, chcę wam przedstawić nie lada jaki kąsek amerykańskiego życia fantastycznego - relację z konwentu Balticon 41 (wiem, brzmi trochę jak bliższy nam Baltcon, choć te dwa mają ze sobą tyle wspólnego co nasz Dragon z Dragonconem - 20 tysięcy uczestników - organizowanym rokrocznie w Atlancie). Balticon jest organizowany przez Stowarzyszenie S-F miasta Baltimore (BSFS) już od lat 60-ych (co rekordem na ten kraj nie jest). Goście honorowi tego konwentu zawsze byli z wysokiej półki - L. Sprague deCamp, Harry Harrison, Isaac Asimov, Roger Zelazny, Glen Cook, czy w zeszłym roku Neil Gaiman. W tym roku na Balticonie gościł znany duet pisarski Larry Niven i Jerry Pournelle (pierwszy z nich jest autorem nagrodzonej powieści Pierścień), artysta Joe Bergeron i muzycy Jeff i Maya Bonhoff. Równie zróżnicowany jak goście był program całego konwentu, ale zanim przejdziemy do jego omówienia zajrzyjmy za kulisy, aby porównać go z naszą rzeczywistością.

Lokalizacja konwentu byłaby rzeczą nie do pomyślenia w warunkach lubelskich, albowiem z centrum Baltimore trzeba było jechać blisko godzinę kolejką podmiejską, czy też 45 minut autostradą. Konwent odbywał w Hunt Valley Inn, ładnym, stylowym trzygwiazdkowym hotelu (Falkon w hotelu Europa?...), gdzie każdy (prawie), poza wstępem na konwent, musiał wykupić pokój w tymże hotelu, czy też w różnorodnych sąsiednich, gdzie nocleg kosztował ok. 150 dolarów za dobę (sic!) - co byłoby dla mnie rzeczą nie do pomyślenia, gdyby nie tak zwane legowisko berserkerów, gdzie warunki były podobne do standardowych polskich konwentów, tyle że miękka wykładzina pozwalała jako tako wygodnie spać bez karimaty. Berserkerem był każdy, kto odpracował min. 12 godzin, np. załadowując i rozładowując ciężarówki pełne zaopatrzenia, montując salę wystawową (do czego się sporo przyczyniłem) i scenę (w mniejszym stopniu). Dodatkowo otrzymywał za to konwentową koszulkę. W tym miejscu wspomnę, że lepiej zorganizowanego konwentu dotychczas nie widziałem - ponad 24 godziny przed otwarciem imprezy zgrana ekipa wolontariuszy, koordynowanych przez kompetentnych nadzorców, w bardzo sprawny sposób rozdysponowała całe zaopatrzenie (od elektroniki, przez stalowe rurki, jedzenie, na informatorach kończąc) po wynajętej powierzchni użytkowej hotelu. Przy montowaniu sprzętu, a później przygotowywaniu całej sali, gdzie znajdowała się scena, na której odbywały się najważniejsze punkty programowe konwentu pracowało niemalże bez przerwy około 20 osób - ustawienie świateł, dźwięku, kurtyn - wszystko na bardzo profesjonalnym poziomie. Scena musiała służyć różnym celom - odbywały się na niej przedstawienia teatralne, kabarety, wywiady z gośćmi honorowymi, festiwale filmowe i maskarady.

Poza standardowymi salami konwentowymi - green room, red room, sala operacyjna, sala kinowa (w piątek wieczorem pokazywano na przykład maraton „Harry'ego Pottera"), sala anime, games roomy z planszówkami (gdzie łezka mi się zakręciła na widok ludzi grających w naszą kultową „Magię i Miecz" pod oryginalnym tytułem „Talisman" oraz gdzie miałem przyjemność grać w „Robo Rally") oraz z grami wirtualnymi - Playstation, Nintendo, itd., znajdowała się sala wystawowa z ekspozycją gościa honorowego Joe Bergerona  oraz wielu innych artystów. Większość obrazów i rzeźb była na sprzedaż i jeśli się nie mylę, średni przychód galerii wynosi nawet kilkanaście tysięcy dolarów. Miłym miejscem był Con-Suite - swego rodzaju kafeteria o ładnym neonowym wystroju w stylu lat 50-tych, gdzie można było się za darmo napić i coś przekąsić (poza tym na terenie Hunt Valley Inn znajdowała się restauracja, bar i inne miejsca o urozmaiconym menu, ale to nie dla mnie - biednego konwentowicza z dalekiego kraju). W tym miejscu zapewniam was, że jako cześć obsługi konwentu wywiązałem się sumiennie, nie przynosząc wstydu Cytadeli Syriusza, Polsce i rodzinie, podobnie - choć w trochę innej roli - mój ojciec, który w niedzielę wieczorem prawił o Tolkienie jako wiodący polski tolkienista i został doceniony przez prawdziwych weteranów tego tematu (niektórzy może pamiętali pierwsze wydanie WładcyPierścieni). Dalej, już bez przechwałek i nepotyzmu, przechodzimy do dalszych aspektów Balticonu.

Jako że sporą część czasu spędzałem pomagając za kulisami w organizacji konwentu, nie miałem czasu na prelekcje popularno-naukowe i panele wydawnicze, które opisane są dokładnie w tym dokumencie. Ale największych wydarzeń starałem się nie omijać. Na samym otwarciu miałem kilkunastosekundową rolę w otwierającym imprezę przedstawieniu, gdzie między innymi grupa dziwnie ubranych konwentowiczów tańczyła Macarenę na melodię Marsza Imperialnego oraz zombi łowcy krokodyli, Steve Irwin, wyciągnął na łańcuchu koordynatorkę Balticonu - Norę Wright. W momencie, gdy zombi wreszcie „ginie", ja i inny ochotnik ściągamy go ze sceny, a gdy łowca krzyczy po raz ostatni pythonowskie „I'm not dead yet!", ja dobijam Australijczyka-ożywieńca i tak kończy się jego występ na konwencie... Trochę dziwaczne?

Kolejną atrakcją na głównej sali był kabareton geeków i nerdów (dla nie doinformowanych: są to ludzie interesujący się s-f, komiksami, nauką, nie utalentowani sportowo - typowi fani), którzy zaprezentowali serię auto-ironicznych dowcipów w konwencji stand-up (poziom od szaletowego do naprawdę błyskotliwego, ale często w tej konwencji tak bywa). Niektóre skecze można znaleźć wyszukując „Geek Comedy Tour 3000". Po tym odbył się mrrrroczny koncert zespołu Ego Likeness, którego teksty są inspirowane między innymi prozą Franka Herberta.

Dalszą „atrakcją" był przedsmak wspomnianego wcześniej konkursu filmowego, czyli pokaz odrzutów zaprezentowanych przez ucharakteryzowanego na Drakulę hrabiego deVol, m.in. krótki, ale dość okropny film z Japonii nakręcony po angielsku z japońskimi napisami -  nie polecam. Ale poza standardowym programem były jeszcze inne atrakcje - między innymi zwiedzanie pokoju dealerów (nie narkotykowych), gdzie gromadzili się przede wszystkim księgarze i wydawcy, ale także jubilerzy, krawcy (zaopatrujący tutejszy ruch rycerski) oraz handlarze różnorakimi gadżetami związanymi z fandomem - pluszowe Cthulhu, czy zabójczy królik ze „Świętego Graala". Nie zabrakło mieczy samurajskich, koszulek z napisami oraz tomików poezji (od dobrego znajomego dostałem hymny ku czci m.in. Dagona na melodię popularnych piosenek religijnych). Widziałem też oryginalne podręczniki do D&D i AD&D, które w Polsce miałyby charakter reliktów, za śmiesznie niskie ceny. No cóż? Nie spodziewajcie się chyba, że wam przywiozę pół USA do biblioteki.

Ciekawą sprawą były stoiska różnych konwentów, m.in. znanego wam Capclave, które oferowały foldery, prezentacje multimedialne, gadżety oraz zaproszenia na ostro zakrapiane (ale z klasą) zabawy. Imprezy organizowane w pokojach hotelowych na amerykańskich konwentach bywają bardzo... interesujące. Pewna subkultura, która również doczepiła się do fantastów (którzy przyjmują każdego w swoje szeregi) to fani praktyk sado-maso. Tak, ci od kajdanków, pejczy, itd. Łączy się z tym mariażem pewna legenda. Otóż na ostatnim Disclave (duży waszyngtoński konwent, którego miejsce zajął Capclave) doszło do incydentu, kiedy to policjant z Nowego Jorku, który siedział w klimatach, zabrał się z jakąś niewiastą do igraszek w ten sposób, że podpiął kajdanki do „sprinklerów". Niestety, biedne ustrojstwo nie wytrzymało ciśnienia i pękając, spowodowało eksplozję w hotelu zalewając kilka pięter, niszcząc mienie i wywołując furię wśród reszty gości zbudzonych niemiłym prysznicem ok. 4-5 godziny nad ranem. W konsekwencji Disclave przestał być organizowany, a imprezy poboczne przygotowywane przez sado-masochistów przestały być mile widziane na konwentach science-fiction.

Po tej dygresji przejdę do reszty programu. Swoimi ciekawymi spostrzeżeniami w trakcie wywiadu na żywo dzielili się goście honorowi konwentu - duet pisarski Niven-Pournelle. Ten sposób tworzenia literatury, dość rzadki w Polsce, najwyraźniej pomaga przy ostatecznym doszlifowaniu powieści. Bardzo podobał mi się również spektakl przedstawiony przez doświadczoną grupę teatralną „Usual Suspects". Specjaliści od utworów parodystycznych w tym roku zaprezentowali parodię „Kodu Leonardo DaVinci" w klimatach „X-menów" - bardzo śmieszna i dobrze przygotowana produkcja, całkiem przyzwoita gra aktorów oraz świetna synchronizacja z obsługą techniczną. Przywożę z powrotem inne ich dzieło na DVD - równie interesującą parodię „Władcy Pierścienia".

Organizatorzy Balticonu - BSFS - są bardzo aktywni w propagowaniu fantastyki oraz piśmiennictwa i czytelnictwa w ogóle. Największą ich nagrodą jest Compton Crooke Award przyznawana rokrocznie za najlepszy debiut książkowy w dziedzinie fantastyki naukowej, fantasy, horroru itp. - zwycięzca otrzymuje 1000 dolarów i status gościa honorowego na kolejnej imprezie. Organizowany jest również konkurs dla młodzieży (14-18 lat) z całego stanu Maryland w kategorii najlepszego opowiadania, konkurs poetycki, gdzie nagradzane są prace z całego anglojęzycznego świata (w tym roku wygrał Szkot), festiwal filmowy oraz maskarada, w trakcie której różnorodni krawcy, czy też projektanci mody prezentują swoje kreacje. Tutaj też są różne kategorie: dziecięca oraz kilka kategorii dorosłych - od początkującej do mistrzowskiej.

Balticon zgromadził około 2000 uczestników, bardzo dobra liczba (dwa razy tyle co Falkon), a według mnie - idealna, bo gdy konwent przekroczy pewną masę krytyczną, zaczyna przypominać bardziej targi Expo, aniżeli miejsce, gdzie faktycznie można poznać nowych przyjaciół w bardziej intymnym gronie, a przy okazji zanurzyć się w bogactwie różnych ciekawych punktów programu na sporą skalę. Dodatkowym plusem był również program dziecięcy, podobny do naszego koń-kursowego, gdzie dorosły fan mógł zostawić swoje pociechy bez zanudzania ich na śmierć. Wielki konwent z mnóstwem ludzi z wielką inicjatywą - jeszcze trochę nas dzieli od Stanów do organizowania konwentów w Marriocie, ale w Polsce entuzjastów nie brakuje i z czasem może dogonimy Balticon....


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...