„Czarna Pantera” - recenzja druga

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 21-02-2018 17:13 ()


W dobie światowego oświecenia gender, etnicznej dywersyfikacji, promowania mniejszości każdego możliwego rodzaju gros krytyków traktuje  Czarną Panterą jako wiekopomne, przełomowe dzieło, które jak pierwsze stawia na piedestał bohatera pochodzenia afrykańskiego i afrykańską kulturę. Recenzenci i obrońcy poprawności politycznej ronią łzy szczęścia, zachwycając się, że oto wreszcie do kin trafiła produkcja z niemal całkowicie czarną obsadą i skupiona na czarnych bohaterach. A ja pytam się: „A jaka ma być obsada, skoro akcja toczy się w sercu Afryki wśród rdzennych, autochtonicznych mieszkańców?” Drodzy kinomani, apeluję do was! W dobie płciowej płynności, politycznej poprawności i lęku przed urażeniem którejkolwiek z grup społecznych spójrzmy na Czarną Panterę obiektywnym okiem.

A Czarna Pantera jest filmem dobrym, ale nie doskonałym. Moje skromne „ale” zacznijmy od scenariusza. Produkcja ma bardzo dobrą i solidną konstrukcję oraz tempo, a reżyser wprawnie prowadzi historię. Akt pierwszy to swoiste wprowadzenie, potrzebne, gdyż akcja obrazu przenosi nas z typowych europejskich/amerykańskich miast do Wakandy, krainy nieznanej, o której w gruncie rzeczy 90% widzów nie wie nic. Pierwszy akt sprawnie nakreśla nam wizję ukrytej przed światem afrykańskiej superpotęgi, zapoznaje z kulturą i zwyczajami Wakandy i kładzie podwaliny pod późniejszy rozwój akcji, przedstawia istotne dla filmu postaci. Jest kolorowo, a film tchnie optymizmem. Pomimo dużej dawki informacji odbiorca nie powinien się czuć przytłoczony, bo ekspozycję zaserwowano w dramatycznie i wizualnie atrakcyjnej formie. Po solidnym początku, w skupiającym się na akcji akcie drugim, gdy nasz kociak rusza na łowy, produkcja również trzyma bardzo wysoki poziom. Fabuła jest dynamiczna i wizualnie angażująca, a film utrzymuje dobry rytm i balans pomiędzy akcją a narracją. Jest ekscytująco i zabawnie. Niestety zawodzi ostatnia część, która jest bardzo schematyczna i do bólu przewidywalna, przez co niemal całkowicie pozbawiona napięcia. Przychodzi w czasie seansu taki moment, w którym widz jest w stanie przewidzieć dalszy rozwój wypadków z niemal stuprocentową dokładnością. Na szczęście Czarna Pantera jako całość wypada znacznie lepiej niż suma swoich części i zaledwie zadowalający finał nie kładzie się cieniem na całej produkcji. Spora w tym zasługa dobrze napisanych dialogów przyprawionych nienachalnym humorem oraz aktorstwa, które (powtarzajcie za mną)…



… nie jest bez wad. Główne role zagrano świetnie. Chadewick Bosman łączy w swojej roli różne aspekty odgrywanej postaci. Kochanka dla Nakii, nieco uszczypliwego starszego brata dla Shuri oraz wciąż uczącego się młodego władcy dla wieloletniej weteranki Okoyo. Szkoda tylko, że jego ekranowe partnerki wypadają tak sobie. Poza Letitią Wright, której z Bosmanem udało się na ekranie stworzyć iluzję autentycznej więzi pomiędzy rodzeństwem, zarówno Lupita Nyong’o w roli Nakii, jak i Danai Gurira wypadają w swoich rolach jedynie poprawnie (z lekką przewagą Guriri). Sprawa ma się gorzej z aktorami drugoplanowymi – Forest Whitaker w swojej szamańskiej egzaltacji jest bardzo sztuczny, Angela Bassett jako królowa matka sprawia wrażenie nieobecnej i średnio zainteresowanej, a i inni aktorzy dalszego planu nie wypadają szczególnie dobrze, co negatywnie wpływa na iluzję rzeczywistości. Z kolei, jeśli chodzi o czarne charaktery, to nie ma się do czego przyczepić. Andy Serkis jako psychotyczny i owładnięty żądzą pieniądza handlarz bronią zapewnia odpowiednią dawkę humoru i szaleństwa. Widać, że aktor doskonale bawił się na planie. Prawdziwą gwiazdą jest jednak Michael B. Jordan w roli Erika Killmongera, najemnika walczącego o emancypację i dobro wszystkich Afrykanów i Afroamerykanów. Killmonger prowadzi swoją walkę nie społeczną aktywizacji, a ogniem i mieczem. Wykreowana przez Jordana postać ocieka chłodem, wyrafinowaniem i rasową nienawiścią, a jednocześnie nie jest pozbawiona charyzmy i magnetyzmu. Łączy w sobie inteligencję i brutalność.



Ogromne brawa należą się za oprawę audiowizualną, która stanowi prawdziwą ucztę dla oczu i uszu pełną soczystych kolorów i wysmakowanych dźwięków. Efekty specjalne stoją rzecz jasna na bardzo wysokim poziomie, do jakiego przyzwyczaiły nas produkcję spod znaku Marvel Studios, jednak siła oprawy Czarnej Pantery kryje się przede wszystkim w obranym kierunku artystycznym, określanym mianem afrofuturyzmu, który łączy w sobie wizję przyszłości z tradycyjnymi afrykańskimi motywami i stylem oraz ikonografią. Scenografia i kostiumy obfitują w kontrastowe połączenia, tych zdawałoby się, zupełnie odmiennych stylów, co owocuje intrygującą i zaskakującą, a jednocześnie jakby znajomą stylistyką wypełnioną nasyconymi kolorami tchnącymi energią. Jeszcze większe brawa należą się ścieżce dźwiękowej – po raz pierwszy z filmu Marvela wyszedłem i byłem w stanie powiedzieć coś o towarzyszącej obrazowi muzyce. W Czarnej Panterze nie uświadczymy ogranych dziesiątki razy i do obrzydzenia monumentalnych orkiestrowych soundtracków, które rejestrujemy gdzieś na granicy słyszalności i wyrzucamy z pamięci zaraz po opuszczeniu kina. Muzyka recenzowanej produkcji przepełniona jest etniczną tożsamością bohaterów, nieustannym rytmem bębnów akcentowanym fletniami i prymitywną wręcz, ale jednocześnie ekscytującą energią. Potrafi być kojąca, potrafi być dzika, potrafi zatrzeć granicę pomiędzy rzeczywistością a krainą duchów, potrafi pobudzić do walki. Jak dla mnie najlepszy soundtrack w Marvel Cinematic Universe.

Czarna Pantera to film dobry, nawet bardzo, ale nie ze względu na całą polityczno-etniczno-narodowościowo-rasową otoczkę, jaką snują wokół niego media. Film ten mogę polecić każdemu, ale nie dlatego, że bohaterowie są czarni, fabuła traktuje o problemach afrykańskiej społeczności ani dlatego, że to „pierwszy film stawiający na piedestale czarnego bohatera” (bo to bzdura). Czarna Pantera to przykład pobudzającej ciekawość i dobrze opowiedzianej historii prezentującej bohaterów, którzy potrafią zaangażować widza i wciągnąć go w swoje losy. Historii ukazanej w zapierającej dech w piersiach formie pełnej wizualnej i dźwiękowej energii.

Ocena: 8/10

Tytuł: „Czarna Pantera” 

Reżyseria: Ryan Coogler

Scenariusz: Ryan Coogler, Joe Robert Cole

Obsada:

  • Chadwick Boseman
  • Michael B. Jordan
  • Lupita Nyong'o
  • Danai Gurira
  • Martin Freeman
  • Daniel Kaluuya
  • Letitia Wright
  • Winston Duke
  • Angela Bassett
  • Forest Whitaker
  • Andy Serkis

Muzyka: Ludwig Göransson

Zdjęcia: Rachel Morrison

Montaż: Debbie Berman, Michael P. Shawver

Scenografia: Jay Hart

Kostiumy: Ruth E. Carter

Czas trwania: 140 minuty  

 Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji. 


comments powered by Disqus