„Comanche” tom 10: „Zwłoki Algernona Browna” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Raven

Dodane: 30-12-2017 15:23 ()


Po długiej nieobecności (lub co najwyżej obecności symbolicznej) tytułowa bohaterka wraca do przysłowiowej gry. Tak się bowiem złożyło, że w dziesiątej już odsłonie legendarnego westernu, również Comanche, choć nadal niejako w cieniu Red Dusta, odgrywa istotną rolę w niniejszym ciągu fabularnym. Dzieje się tak za sprawą doczesnych szczątków osobnika legitymującego się dokumentami na nazwisko Algernon Brown, odnalezionych przez mieszkańców „Trzech Szóstek” niebawem po niszczycielskiej, trwającej długie trzy tygodnie powodzi.

Zaskoczeni i w jeszcze większym stopniu zaintrygowani bohaterowie serii usiłują znaleźć rozwiązanie tej nawet jak na standardy Dzikiego Zachodu niecodziennej sytuacji. Staje się to początkiem nieformalnego śledztwa, którego podejmuje się nie kto inny jak faktyczny protagonista tej serii w osobie wzmiankowanego chwilę temu Red Dusta. To właśnie on, jak zwykle zresztą w wyjątkowych sytuacjach, wyrusza do pobliskiego Greenstone Falls, by tam rozwikłać wszelkie wątpliwości związane z odnalezionym denatem. Tych zaś tym bardziej nie brakuje, że na ranczu pojawia się kolejny przyjezdny, doktor Averell Colby. Jak się prędko okazuje, znał on Browna, a według posiadanych przezeń informacji rzeczony był osobnikiem, który w pełni zasługiwał na swój marny los. Zachowanie przybyłego medyka wydaje się jednak niewiele tylko mniej zagadkowe niż problematyczne „znalezisko”, a już względnie niebawem okazuje się, że przyczyna całego zamieszania mogła mieć miejsce w odległej przeszłości…

Michel „Greg” Régnier, wsławiony udziałem w zaistnieniu tak istotnych w dziejach frankońskiego komiksu tytułów, jak „Luc Orient” i „Bernard Prince”, także i tym razem dał się poznać jako opowiadacz o skłonności do emocjonującego komplikowania fabuły i dążenia do przysłowiowego wodzenia czytelników za nos. Tak się sprawy miały m.in. w poprzednim albumie tej serii („A diabeł zawyje z radości”) i taka też sytuacja ma miejsce także w niniejszym tomie. Ów scenarzysta znowu nie szczędzi zwodniczych tropów oraz eksponowania postaci z potencjałem do zaintrygowania ewentualnych odbiorców jego utworów. Faktycznie tego typu osobowości tu nie brakuje, bo obok stałego składu „Trzech Szóstek” oraz doktora Colby’ego na komiksową „scenę” „Greg” wprowadza m.in. znanego z albumu „Czerwone niebo nad Laramie” krzepkiego Bombardiera Cavendisha oraz oddanego swojej pracy szeryfa Willarda. Każda z tych indywidualności, choć na ogół „utkana” z ledwie kilku cech charakterologicznych, sprawia wrażenie wyrazistych i wnoszących istotny wkład do stopniowo zagęszczającej się fabuły. Ta zaś, wraz z jej rozwojem, z klasycznie pojmowanego westernu stopniowo ewoluuje w kierunku kryminału w anturażu Dzikiego Zachodu.

O sugestywną wizję podlegających kolonizacji terytoriów Stanów Zjednoczonych zadbał jak zawsze Hermann Huppen, niezmordowany mistrz, który od momentu publikacji pierwszego, opublikowanego w 1969 r. epizodu „Red Dusta” („Le Journal de Tintin” nr 1103) doszlifował swój warsztat i charakterystyczny, natychmiast rozpoznawalny styl. O ile jednak we wcześniejszych odsłonach „Comanche” dało się zauważyć staranność w cyzelowaniu całokształtu świata przedstawionego, o tyle tym razem znać przewagę tzw. czystej kreski, bez nadmiaru jej zagęszczania. Czyżby efekt znużenia serią? Poszukiwanie nowej formuły stylistycznej? Pośpiech? Prawdopodobnie ostatnia ze wspomnianych opcji. A to z tego względu, że w momencie realizacji „Zwłok Algernona Browna” (tj. w roku 1982) Hermann od kilku lat angażował się w produkcję swoich dwóch autorskich (i najsłynniejszych zarazem) projektów: postapokaliptycznego „Jeremiaha” i osadzonych w średniowieczu „Wież Bois-Maury”. Nie zaskakuje zatem okoliczność, że zdecydowanie więcej uwagi koncentrował on przy przedsięwzięciach, nad którymi miał kontrolę nie tylko w wymiarze wizualnym, ale też fabularnym. Stąd zapewne wynikło pożegnanie Hermanna z serią „Comanche” wraz z niniejszym albumem. Zwłaszcza że oba autorskie cykle wykonywał w rekordowym wręcz tempie (niekiedy nawet po dwa albumy rocznie). Z oczywistych względów czasu na współpracę z „Gregiem” pozostawało mu już niewiele, a kolejne pięć scenariuszy tego autora zilustrował inny twórca (Michel Rouge).

Czy podobnie jak w przypadku takich serii jak „Durango” (przypomnijmy, że od albumu „Krok do piekła” jej rozrysowywania podjął się Thierry Girod) oraz zapowiedzianego przez Egmont cyklu „Marshall Blueberry” doczekamy się także kontynuacji „Comanche” już bez Hermanna na „pokładzie” tego projektu? Na ten moment brak jakichkolwiek deklaracji w tej sprawie ze strony wydawcy polskiej edycji serii. Pewne jest natomiast, że publikacja dziesięciu jej albumów to kolejne, obok m.in. „Valeriana”, „Blueberry’ego” i „Bruce’a J. Hawkera” uzupełnienie luki w prezentacji polskim czytelnikom klasyki frankofońskiego komiksu.

 

Tytuł: „Comanche” tom 10: „Zwłoki Algernona Browna”

  • Tytuł oryginału: „Le corps d’Algernon Brown”
  • Scenariusz: Michel „Greg” Régnier
  • Rysunki: Hermann Huppen
  • Kolory: Fraymond
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Le Lombard
  • Wydawca wersji polskiej: Prószyński Media Sp z o.o.
  • Data publikacji wersji oryginalnej: sierpień 1983 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 5 grudnia 2017 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 24,5 x 32,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus