„Komiks i My" nr 5 - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 10-12-2017 13:18 ()


Z dużą dawką przyjemności obserwuję rozwój i zmiany, które zaszły na przestrzeni zaledwie pięciu numerów magazynu „Komiks i My”, projekcie Sławomira Zajączkowskiego. Niby to tylko pięć numerów, ale z każdą kolejną częścią dostrzegalny jest progres poziomu tego pisma. Coraz głośniejsze nazwiska, coraz lepsze komiksy znajdujemy w środku magazynu, a i to nie wszystko, co należy chwalić. Jeśli ktoś do tej pory nie miał styczności z magazynem to czwarty i piąty numer stanowią doskonałą okazję, aby zaległości te nadrobić.

Nie ma w Polsce miłośnika komiksu (a przynajmniej myślę, że być nie powinno), któremu obce byłyby takie nazwiska jak Stefan Weinfeld i Marek Szyszko. Wystarczy więc napisać, że w najnowszej odsłonie magazynu znajdują się aż dwa ich komiksy i to powinno być wystarczającą zachętą do wydania swoich pieniędzy w najbliższym Empiku. Ta powinna być tym większa, jeśli mamy do czynienia z pracą taką jak „Olbrzym z Cardiff”, dzięki któremu możemy podziwiać kunszt starej szkoły polskiego komiksu. Obcowanie z rysunkami (niezwykle szczegółowymi i robionymi w najbardziej tradycyjny z możliwych sposobów) Marka Szyszki jest prawdziwą ucztą. Nawet dziś po tylu latach wciąż się one bronią. Ogromną zaletą recenzowanego pisma jest więc fakt, że Sławomir Zajączkowski daje nam okazję, aby zagłębić się w ten odległy już czas, a „Komiks i My” (obok egmontowskich kompilacji komiksów z „Relaxu”) staje się tym samym magazynem, który dla każdego fana komiksowego retro jest pozycją obowiązkową.

Oczywiście nie samymi starociami „Komiks i My” stoi, więc i miejsce na kilka nowości się znalazło. Otrzymujemy nie tylko zakończenie „Lirnika”, ale też kontynuację „Ixbuniety”. I trochę szkoda, że komiks duetu Sławomir Zajączkowski/Krzysztof Wyrzykowski zajmuje w piśmie tak mało miejsca, gdyż ta krótka historia pozostawia spory niedosyt u czytelnika, pragnącego dużo więcej.

To, co w jakimś stopniu z kolei wyróżnia najnowszą odsłonę tego komiksowego magazynu (od jego poprzednich części) to nieco zmienione proporcje pomiędzy zamieszczonymi artykułami a samymi komiksami. Od początku Zajączkowski odważnie stawiał na publicystykę, ale chyba po raz pierwszy odgrywa ona tak dominującą rolę. Dość napisać, że artykuł pomysłodawcy pisma, zatytułowany „Komiks – odrębne pole twórczości” zajmuje całe dziesięć stron. A nie jest to jedyny zawarty tekst, gdyż znajdziemy tam też m.in. recenzję dwóch tomów komiksu „Relax. Antologia opowieści rysunkowych” czy przybliżenie sylwetki wspomnianego wcześniej Weinfelda. Osoby rozkoszujące się w publicystyce z pewnością poczują się usatysfakcjonowane. Czy proporcje są zdrowe i czy komiksy nie zostały tym razem przysłonięte tekstem pisanym? To już pewnie kwestia gustu i indywidualnego podejścia każdego z czytelników. Myślę jednak, że artykuły te są na tyle ciekawe, że absolutnie nie należy ich traktować jak „zapychaczy”, a jako cenne wzbogacenie magazynu. To na co zwróciłbym jedynie uwagę to brak podawanej bibliografii, a szkoda, bo zainteresowani mogliby sięgnąć głębiej.

Nieustannie jestem też pod wrażeniem bezkompromisowości i sporej odwagi redaktora naczelnego magazynu, który idzie niejako pod prąd i zdając sobie sprawę z krytyki, która może na niego spaść, nie waha się przy swoich poglądach. Jednocześnie nie ma on obaw przed wygłaszaniem kontrowersyjnych (przynajmniej dla niektórych) tez. To z jednej strony może sprowadzać kłopoty, ale z drugiej pokazuje też szczerość i prawdziwość zarówno samego Zajączkowskiego, jak i jego najmłodszego dziecka. Przykłady? Proszę bardzo kilka z brzegu. Wspomniany wcześniej artykuł napisany przez redaktora naczelnego, w którym już w pierwszym akapicie obrywa się... recenzentom. Idziemy dalej. Seria szortów Mieczysława Skalimowskiego „Stefan vs. Mehmed”, w których spora część przez liberalne środowisko i media z góry może zostać osądzone jako antyimigranckie? Kolejny? Też się znajdzie. Kontynuacja serii komiksów Grzegorza Weigta opartych na wspomnieniach jednej z sióstr zakonnych. Zresztą w magazynie obrywa się też pewnemu polskiemu twórcy (wymienionemu z nazwiska) za, jak to ujął autor, „brzydki i niechlujnie narysowany komiks”. I teraz tylko od czytelnika zależy, jak podejdzie do sprawy. W mojej opinii Zajączkowski nie przekracza tej cienkiej linii, której przekraczać nie powinien. Nie jest to jakaś krucjata przeciwko wszystkim, magazyn nie ma za zadanie wywoływać wojny. Spełnia on tylko swoją rolę, czyli bawi, ale też prowokuje do myślenia, a w ciekawie napisanych artykułach prezentuje spojrzenie jego autorów na podnoszoną problematykę. Czy bowiem komiksy o Mehmedzie są rasistowskie? Nie, a na pewno nie bardziej niż te, które krytykują wszelkie wartości konserwatywne czy (nie lubię tego słowa) prawicowe. Przy okazji są to historie w mojej ocenie dowcipne i z zaskakującymi puentami. Czy obrażam się, za wyrażone o recenzentach zdanie? Nie, bo na pewno po części jest ono słuszne, a trzeba być osobą niezwykle zapatrzoną w siebie, aby nie przyjmować do siebie krytyki. Publicystyka ma za zadanie wskazywać na zagrożenia i sprawiać, że czytelnik zastanowi się, w jakim stopniu przedstawione zdanie jest słuszne i w tej roli tekst Zajączkowskiego sprawdza się doskonale (nie wspominając o dużej wartości merytorycznej dalszej części tego artykułu). W końcu czy umieszczenie komiksów opartych na wspomnieniach siostry Dolores sprawia, że magazyn jest „moherowy”? Zdecydowanie nie, gdyż przypowieści te niosą też ze sobą sporo wartościowej i uniwersalnej treści vide ostatnia historia, która porusza w pewien sposób tak drażliwy i będący na czasie temat wspólnego życia muzułmanów i chrześcijan. I to porusza w sposób absolutnie nienachalny, a wręcz skłaniający do refleksji i myli się ten, kto uważa, że z pewnością będzie to kolejna krytyka obcej nam w końcu kultury. Choćby te kilka przykładów powinno (a przynajmniej mam taką nadzieję) świadczyć, że magazyn „Komiks i My” jest naprawdę wartym poznania pismem, które poza samą rozrywką niesie ze sobą coś więcej.

Krótko podsumowując najnowszą odsłonę magazynu, co może nas skłonić do jego zakupu? Na pierwszym miejscu postawiłbym komiksy Weinfelda i Szyszki, które przynajmniej dla mnie są jego najjaśniejszym punktem. Drugi argument to duża dawka publicystyki, której chyba trochę w komiksowie brakuje, gdyż poza „Zeszytami Komiksowymi” ciężko jest takową znaleźć poza Internetem. A jeśli te dwa elementy nie przyciągną was do sięgnięcia po magazyn, to zawsze można wyciągnąć asa z rękawa w postaci kontynuacji przygodowej historii „Ixbunieta”, która z odcinka na odcinek zyskuje tylko na dramaturgii. A co z krytykami magazynu? Z pewnością po piątej części będą mieli kolejną pożywkę do atakowania jego autora. Ja standardowo śmiało polecam, tym bardziej że tempo jego wydawania stale wzrasta i już wkrótce kolejny numer trafi do sklepów.

 

Tytuł: „Komiks i My" nr 5

  • Scenariusz: Stefan Weinfeld, Mieczysław Skalimowski,  Grzegorz Weigt, Sławomir Zajączkowski, 
  • Rysunki: Jakub Kijuc, Łukasz Pawlak, Marek Szyszko, Jerzy Ozga, Mieczysław Skalimowski, Krzysztof Wyrzykowski
  • Publicystyka: Sławomir Zajączkowski, Grzegorz Weigt, Hubert Czajkowski
  • Miesiąc wydania: 11/2017
  • Liczba stron: 64 + okładka
  • Format: 205x275 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: cz.-b. + kolor
  • Wydanie: I
  • Cena z okładki: 19 zł

Dziękujemy wydawnictwu Komiks i My za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus