„Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni” tom 1: „Prawo Sinestro” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 06-12-2017 00:07 ()


Gdy w 2013 r. polska filia Egmontu stopniowo intensyfikowała publikacje wybranych przedruków z oferty wydawnictwa DC Comics, wydawać się mogło, że sięgnięcie po tytuły z udziałem znanego przecież polskim czytelnikom Hala Jordana – chociażby za sprawą krótkiej, acz pamiętnej serii wydanej pod szyldem TM-Semic – to naturalny i zasadny kierunek rozwoju kolekcji „Nowe DC Comics!”. Tak się jednak nie stało, a udział rzeczonego w tej początkowo ostrożnie prowadzonej „inwazji DC Comics na Polskę” ograniczył się do jego aktywności w szeregach Ligi Sprawiedliwości.

Mocne uderzenie, za jakie bez cienia wątpliwości należy uznać prezentację aż piętnastu serii w ramach „Odrodzenia”, umożliwiło spolszczenie również osobnego tytułu poświęconego właśnie wspomnianemu przedstawicielowi Korpusu Zielonej Latarni, a przy okazji także innym adeptom tej zasłużonej formacji. Wypada zatem rzec: „Panie i Panowie! Po latach ciszy w tym temacie Szmaragdowy Rycerz nareszcie doczekał się solowej serii!”. I rzeczywiście, bo optyka cyklu „Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni” to pomijając opublikowany niedawno w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics” album „Tajna Geneza” (t. XXIII) pierwszy tego typu występ niegdysiejszego pilota-oblatywacza prototypowych konstrukcji lotniczych od czasów „Dziedzictwa Green Lanterna: Testamentu i ostatniej woli Hala Jordana”, tj. od zamierzchłego października 2003 r.

Podobnie jak w owej realizacji, także pierwszy tom „odrodzonej” serii – zgodnie zresztą z jej tytułem – wręcz tętni od pozaziemskich istot udzielających się w tej oraz w jeszcze jednej interplanetarnej organizacji. Osią fabularną niniejszej inicjatywy uczyniono bowiem konflikt Korpusu (notabene na tym etapie powszechnie uznawanego za zaginiony) z jej analogicznym odpowiednikiem sformowanym swego czasu przez dobrze znanego fanom mitologii Zielonych Latarni Sinestro. Przypomnijmy, że ów Korugarianin, niegdyś uchodzący za najskuteczniejszego Green Lanterna, z czasem został z tej organizacji wykluczony w dużej mierze za skłonność do zdecydowanie zbyt radykalnych metod zarządzania powierzonym mu sektorem Wszechświata (o czym więcej we wciąż oczekującej swojej polskiej edycji mini-serii „Emerald Dawn II”). Mniej więcej od tamtej pory datuje się niemal zwierzęcy antagonizm pomiędzy nim a najsłynniejszym przedstawicielem Korpusu Zielonych Latarni rodem z Ziemi, tj. Halem Jordanem. Dysponując pochodzącym z równoległego wymiaru (czy może ściślej: antywymiaru) Qward pierścieniem emitującym żółtą energię, stał się on najgroźniejszym przeciwnikiem Hala. Ich ciągnący się latami spór obfitował w dramatyczne epizody (więcej na ten temat m.in. w pięćdziesiątym numerze serii „Green Lantern vol.3” oraz opowieści „The Resurrection of Sinestro” przybliżonej na kartach cyklu „The Spectre vol.4” – nr 21-23), a swojej kulminacji (oczywiście tymczasowej) doczekał się w trakcie wielkiego wydarzenia, które wstrząsnęło posadami uniwersum Zielonych Latarni w drugiej połowie 2007 r. Mowa tu mianowicie o „Sinestro Corps War” (swoją drogą kolejnym, godnym polskiej edycji tytule), epickiej konfrontacji na kosmiczną skalę, w której formacja powstała za sprawą Strażników Wszechświata zmuszona była stawić czoła analogicznej armii dysponującej pierścieniami identycznymi z tym sprowadzonym swego czasu przez Sinestro z wymiaru Qward. Yellow Lanterni okazali się bardzo wymagającymi przeciwnikami, o czym świadczy okoliczność, że wbrew wysiłkom podkomendnych Hala Jordana Korpus Sinestro nie został w pełni zneutralizowany, na trwałe wpisał się w ramy uniwersum DC Comics, a nawet przyczynił się do powstrzymaniu machinacji istoty znanej jako Nekron (vide „Blackest Night” z przełomu 2009 i 2010 r.).

Otwierające niniejszą serię „Prawo Sinestro” to de facto eksploatowanie wątków powstałych w trakcie wzmiankowanych opowieści. Podobnie jak swego czasu protegowani Kontrolerów (spokrewnionej ze Strażnikami Wszechświata rasy, która ewoluowała od starożytnych mieszkańców planety Maltus), znani jako Darkstars, tym razem to Yellow Lanterni odnajdują się w roli kosmicznych sił bezpieczeństwa strzegących podzielonego na sektory Wszechświata. Jak już bowiem wzmiankowano, Korpus Zielonych Latarni przepadł bez wieści i tym samym konglomerat zamieszkanych galaktyk pozostał bez ochrony niezbędnej do dalszej, względnie bezpiecznej egzystencji. Jak nie trudno się domyślić, podwładni Sinestro preferują odmienną, zdecydowanie bardziej zamordystyczną metodykę kontroli strzeżonej przez nich przestrzeni kosmicznej. O rosnących wpływach wspomnianego niech świadczy tylko, że zdołał on okiełznać niegdyś szerzący postrach Świat Wojny i uczynił zeń swoją kwaterę dowodzenia. Tym samym znany Kosmos jest na dobrej drodze, by przeobrazić się w jeden wielki gułag zastraszonych istot, całkowicie podległych supremacji Korugarianina.

Ten stan rzeczy, z oczywistych względów, nie może wzbudzać entuzjazmu Hala Jordana. Dlatego cieszący się sławą najwybitniejszego Green Lanterna w dziejach tej organizacji Ziemianin podejmuje próbę wygenerowania pierścienia mocy tylko za pomocą swojej woli. Zadanie to należy do kategorii arcytrudnych, jako że ów wyczyn udawał się do tej pory jedynie Strażnikom Wszechświata. Hal nie na darmo jednak zyskał wspomnianą chwilę temu estymę i tym samym dysponuje on istotnym argumentem w zmaganiach ze swoim emblematycznym przeciwnikiem. Nie próżnuje też Sinestro, który za sprawą bytu znanego jako Parallax odzyskał dawną witalność oraz skonstruował machinę destylującą esencję strachu więzionych w niej istot. Ambicją tegoż megalomana jest pochwycenie Jordana i uczynienie zeń najważniejszego „składnika” infernalnego urządzenia. Wbrew dyspozycjom wydanym przez Sinestro jego podwładni dostarczają nie Hala, lecz… również znanego Korugarianinowi Guya Gardnera. To zaś oznacza, że przedstawiciele Korpusu Zielonej Latarni nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa i już niebawem można się spodziewać ich powrotu do wielkiej gry.

Wprost rzecz ujmując, opinie formułowane przez amerykańskich czytelników i recenzentów pod adresem „Prawa Sinestro” do nadmiernie entuzjastycznych nie należały. Stąd po fabule powstałej za sprawą Roberta Vendetti (autora znanego m.in. z realizowanej na potrzeby wydawnictwa Valiant uwspółcześnionej odsłony cyklu „X-O Manowar”) można było spodziewać się kolejnego tzw. produkcyjnika, a zatem utworu w wymiarze fabularnym nieprzesadnie wyszukanego i tym samym dalekiego od oczekiwań wymagających czytelników. Tymczasem okazuje się, że o ile trudno w tym przypadku mówić o dziele wybitnym, o tyle przywołany chwilę temu scenarzysta nie tylko zdołał podźwignąć brzemię rozbuchanej za sprawą Geoffa Johnsa mitologii Zielonych Latarni, ale też całkiem swobodnie sobie w jej ramach poczyna. Wprowadza bowiem w jej „przestrzeń” nowe i na ogół przekonujące motywy. Relacja głównych antagonistów charakteryzuje się narastającym, umiejętnie zaprezentowanym napięciem. Z dużą wprawą Vendettiemu udało się „sportretować” także Guya Gardnera oraz jak niemal zawsze racjonalnego i precyzyjnego w poczynaniach Johna Stewarta. Obiecująco na przyszłość jawi się zwłaszcza postać Soranik Natu, niegdysiejszej adeptki Korpusu Zielonych Latarni, jednej z najbardziej udanych kreacji zaistniałych w dobie tzw. ery Johnsa (przypomnijmy, że debiutowała ona na kartach współtworzonej przez tego scenarzystę wysoko ocenianej mini-serii „Green Lantern Corps: Recharge” z lat 2005-2006). Również sam Sinestro to pełnokrwisty totalitarysta z furią reagujący na sam tylko dźwięk imienia swojego głównego adwersarza. Owa kawalkada osobowości nie przytłacza, a nawet składa się na ich udaną mozaikę. Co więcej, zgodnie z tytułem serii, uwaga czytelnika została w równym stopniu rozłożona zarówno na Hala Jordana, jak i jego towarzyszek i towarzyszy z Korpusu Zielonych Latarni. Stąd ryzyko zachwiania proporcji w tej prezentacji ominęło tę akurat produkcję. Miast tego Vendetti osiągnął pułap dobrze pojmowanej epickości, do pewnego stopnia pokrewną wzmiankowanej „Sinestro Corps War”.

Walnie przyczynia się ku temu Ethan Van Sciver, plastyk współodpowiedzialny za sukces mini-serii „Green Lantern: Rebirth” z przełomu 2004 i 2005 r. To właśnie dzięki jego detalicznym, dopracowanym rysunkom (choć równocześnie nie wolnym od okazjonalnych, błędnie ujętych szczegółów anatomicznych) udało się „kupić” przychylność czytelników, którzy niemal piali z zachwytu na widok jego pełnej niespotykanych dotąd efektów wizualnych (m.in. symbolu Korpusu emanującego w formie świetlistego „poblasku” z pierścienia mocy) interpretacji rzeczywistości kreowanej zarówno tej mini-serii, jak i pełnowymiarowego cyklu „Green Lantern vol.4”. W niniejszym zbiorze Van Sciver zachowuje wysoką jakość swoich prac i z miejsca znać, że przynajmniej na obecnym etapie twórczości ani myśli o tzw. odcinaniu kuponów od wcześniejszych dokonań. Rozrysowywanie często fantazyjnie zaprojektowanych przedstawicieli pozaziemskich cywilizacji nie sprawia mu większego problemu. Stąd Kosmos w jego wykonaniu to wręcz kłębowisko niesamowitych ras, a konstrukty materializowane za pomocą pierścieni mocy (i to zarówno tych użytkowanych przez Green Lanternów, jak i ich bazujących na wszechogarniającym strachu przeciwników) na ogół również charakteryzują się wyszukaniem i kreatywnością porównywalną z dokonaniami na tym polu rysowników współtworzących serię „Green Lantern vol.3” w latach 1994-2004, tj. w okresie, gdy na jej kartach „brylował” uzdolniony plastycznie Kyle Rayner. Dotyczy to także andaluzyjskiego rysownika, Rafy Sandovala (aktywnego m.in. przy publikowanej również u nas serii „Uncanny Avengers”), w którego efektach pracy brak co prawda blasku i precyzji Van Scivera; nie sposób jednak i jemu odmówić fachowości, a nawet nieco większej pomysłowości w zakresie komponowania układu kadrów w ramach planszy. Prace rzeczonego znamionuje znaczna dynamika oraz duża swoboda w odnajdywaniu się przy produkcji utworów w konwencji science fiction. Uznanie należy się ponadto duetowi odpowiedzialnemu za warstwę kolorystyczną - Jasonowi Wrightowi i Tomeu Morey – którzy zadbali, aby scenograficznemu rozbuchaniu towarzyszyła eksplozja barw podkreślających epickość przybliżanych tu wydarzeń.

Powtórzmy zatem raz jeszcze: epickość – oto cecha, która w najpełniejszym stopniu definiuje „Prawo Sinestro”. Niniejszy utwór raczej nie ma większych szans, by doczekać się statusu często wznawianego klasyka. Zapewnia jednak rozrywkę na kosmiczną skalę, a przy okazji możliwość spotkania z rzadka widywanych u nas osobowości, które nareszcie doczekały się własnego tytułu. Nawet jeśli część ewentualnych czytelników nie od razu odnajdzie się w niuansach pojemnej przecież i w ostatnich dwóch dekadach znacząco rozbudowanej mitologii Zielonych Latarni, to odrobina kredytu zaufania udzielonego tej serii ma szansę zaowocować satysfakcjonującą lekturą.

Tytuł: „Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni” tom 1: „Prawo Sinestro”

  • Tytuł oryginału: „Hal Jordan and Green Lantern Corps Vol.1: Sinestro’s Law”
  • Scenariusz: Robert Venditti
  • Szkic: Rafa Sandoval, Ethan Van Sciver
  • Tusz: Jordi Tarragona, Ethan Van Sciver
  • Kolory: Jason Wright i Tomeu Morey
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
  • Wstęp: Małgorzata Chudziak
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 14 lutego 2017 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 7 listopada 2017 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 17 x 26 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 156
  • Cena: 39,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w wydaniu specjalnym „Hal Jordan and Green Lantern Corps: Rebirth” nr 1 (wrzesień 2016) oraz dwutygodniku „Hal Jordan and Green Lantern Corps” nr 1-7 (wrzesień-grudzień 2016).

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus