„Comanche" tom 8: „Szeryfowie” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 17-11-2017 22:54 ()


Z dzika prosięcia nie uczynisz” jak zwykli niegdyś mawiać kurpiowscy włościanie. Nie zaskakuje zatem, że również Red Dust, niegdyś jeden z opiekunów stad hodowanych na farmie „Trzy Szóstki”, nieszczególnie odnajduje się jako lokator przysłowiowego małego domku na prerii. Malowanie okiennic tudzież doglądanie kwietników w narożach świeżo odbudowanej chaty to jednak nie do końca formuła aktywności, która mogłaby uczynić rzeczonego i jego kolegów szczęśliwymi. Osobliwe urozmaicenie codzienności daje o sobie jednak znać szybciej, niż można było się tego spodziewać.

Nie ma bowiem możliwości, aby owo grono wciąż wprawnych w nie tak znowuż dawno uprawianym fachu usiedziało w jednym miejscu bez typowych dla Dzikiego Zachodu atrakcji. Stąd na posesję starego Duncana przybywa meksykański jeździec o cwanym spojrzeniu. Co więcej, okazuje się on kolejnym, „starym, dobrym” znajomym Red Dusta, poszukującym kontaktu z rudowłosym rewolwerowcem. Prędko wychodzi na jaw, że towarzyszy mu grupa kilku groźnie wyglądających jeźdźców, którzy w odróżnieniu od ich poprzedników z tomu siódmego nie mają w planach składać tzw. propozycji nie do odrzucenia. Owszem, propozycja pada, ale jej adresat w osobie wzmiankowanego chwilę temu Red Dusta ma pełną swobodę ewentualnej odmowy. Tym bardziej że przybyszami okazuje się grono niegdysiejszych stróżów prawa, w tym znany wspomnianemu z wcześniejszych przygód eks-szeryf Wallace.

To właśnie on przewodzi temuż gronu, które nosi się z zamiarem rozprawienia z grasującą w okolicy bandą Ruhmanna i jego czterech synów. Sprawa jest o tyle poważna, że ową hanzę nie przebierających w środkach rzezimieszków zasiliła przeszło setka dezerterów z obozu karnego w Oregonie. W warunkach wciąż jeszcze nie w pełni rozbudowanych struktur stanowych (a zatem także niedoborów kadrowych wśród stróżów prawa) można śmiało mówić o poważnym zagrożeniu dla miejscowych osadników. I rzeczywiście, bo kierujący de facto małą armią stary Ruhmann może pozwolić sobie nawet na obleganie przygranicznych fortów. Jak się okazuje, jego wybór padł na Summerfield, w którym obok okolicznych uciekinierów znalazła się… Comanche. W tej sytuacji oczywiste jest, że Red Dust nie spocznie, dopóki nie doprowadzi do zakończonej powodzeniem odsieczy.

Zapewne nie trzeba nadmiernego rozeznania w dziedzictwie westernowej konwencji, by w zarysie tej fabuły dostrzec powielenie schematu znanego z nie tak dawno zrealizowanych raz jeszcze „Siedmiu wspaniałych”. Takaż bowiem liczba jeźdźców (już po dołączeniu do nich Red Dusta) wyrusza do nierównej walki. O dziwo jednak scenarzyście tego przedsięwzięcia, udało się wzbogacić ów motyw o nieco odmienne niż w klasycznym obrazie kinowym interakcje. Dla czytelników preferujących współczesne trendy narracyjne metoda, którą posłużył się ku temu Michel Greg, może wydać się co najmniej dyskusyjna. Mnogość słów, sążniste dialogi, liczne refleksje uczestników – wszystko to, w dobie narastającej przewagi obrazu nad słowem, sprawiać może, że również seria „Comanche”, przez co poniektórych zostanie uznana za jeszcze jeden relikt epoki chwalebnej, acz minionej. Formalnie i fabularnie wartej odnotowania, choć równocześnie nieprzystającej do modelu percepcji dzisiejszego odbiorcy. Trudno jednak nie dostrzec, że za sprawą nieco obszerniejszej warstwy tekstowej niż ma to miejsce m.in. w takich seriach jak „Fechmistrz” czy Saga bohaterowie tegoż westernu w sposób zdecydowany zyskują na swym profilu osobowościowym, okazując się więcej niż tylko zlepkiem kilku powierzchownych cech. Dotyczy to zresztą nie tylko Red Dusta, Duncana czy Wallace’a, ale też postaci udzielających się w dalszym planie. Ponadto Greg sugestywnie i przekonująco uchwycił atmosferę amerykańskiego pogranicza, miejsca zamieszkiwanego przez ludzi twardych, świadomych polegania tylko na własnej sile i zdolnościach oraz ryzyka wynikłego z aktywności tamtejszego odpowiednika staropolskich kup swawolnych. Z taką bowiem zbieraniną żerującą na cudzym, wypracowanych w trudach mieniu, mamy do czynienia w niniejszym albumie.

Niby znowuż daje o sobie znać bazowanie na dobrze znanym schemacie konfrontacji, eksploatowanym choćby z takich albumów jak „Mroczna pustynia” czy „Dziedziczka”. Widać jednak za sprawą wirtuozów słowa i obrazu (bo za takich bez szmerania wypada uznać realizatorów tej serii), udaje się tchnąć nowego ducha w motywy zapożyczone z wcześniejszych tego typu utworów. Dzięki przemyślanemu kadrowaniu Hermann udatnie dynamizuje narracje i ogólnie, choć zapewne niełatwo w to uwierzyć, na planszach „Szeryfów” przechodzi samego siebie. Co prawda na etapie realizacji tego albumu jego pozycja jako jednego z czołowych autorów komiksu frankofońskiego nie podlegała dyskusji. Najwyraźniej jednak ów twórca nie zamierzał rezygnować z artystycznego rozwoju, co przejawiło się właśnie w niniejszym albumie. Sposób prowadzenia przezeń kreski ulega dalszej sublimacji, na czym składniki świata kreowanego mogą tylko zyskiwać. Wiele kadrów to de facto szkoła wzorcowego komponowania. Rewelacyjnie prezentują się zwłaszcza plenery, w których łatwo daje się odczuć głębię perspektywiczną. Jak zawsze w przypadku tego twórcy bardzo ważną rolę odgrywa również kolor, za pomocą którego podsyca on nastrojowość chwili oraz sugestywnie ujmuje przejścia pomiędzy poszczególnymi porami dnia i nocy.

Z jednej strony „Szeryfowie” to na swój sposób produkcja przewidywalna, by nie rzec, że wręcz wtórna. Z drugiej natomiast za sprawą talentów jej realizatorów ów album (a przy okazji cała seria „Comanche”) to kolejny dowód na, jeśli nie ponadczasowość dokonań obu panów, to na pewno długowieczność projektów, do którym mieli okazję się angażować.

 

Tytuł: „Comanche" tom 8: „Szeryfowie”

  • Tytuł oryginału: „Les shériffs”
  • Scenariusz: Michel Greg
  • Rysunki i kolor: Hermann Huppen
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Le Lombard
  • Wydawca wersji polskiej: Prószyński i S-ka
  • Data premiery wersji oryginalnej: styczeń 1980
  • Data premiery wersji polskiej: wrzesień 2017
  • Oprawa: twarda
  • Format: 24,5 x 32,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 


comments powered by Disqus