„Punisher MAX” tom 2 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 04-09-2017 22:34 ()


Po hucznym powrocie do typowej dla „Franciszka Zameckiego” aktywności blady strach pada nie tylko na przysłowiowe płotki półświatka, ale też liderów zorganizowanej przestępczości. „Pogromca” ani myśli certolić się zarówno z jednymi, jak i drugimi czemu dał on wyraz w trakcie nietypowej pod względem formy wizyty na przyjęciu urodzinowym jednego z mafijnych bossów. To właśnie owo wydarzenie zainicjowało ciąg wypadów, które posłużyły za sedno fabularne zasłużenie cenionej serii „Punisher MAX”. W drugim albumie zbiorczym jednoosobowa wojna tytułowego bohatera tego cyklu trwa zatem w najlepsze. 

Zanim jednak będzie okazja rozeznania się w kolejnej odsłonie zmagań Franka ze specjalistami od m.in. stręczycielstwa i wymuszania „abonamentów za ochronę”, do akcji wkracza sam Nick Fury, legendarny weteran m.in. II wojny światowej oraz prominent amerykańskiej bezpieki („Mateczka Rosja”). To właśnie rzeczony w przypływie wyższej konieczności doprowadza do zaangażowania Franka przez – nazwijmy to umownie – czynniki decydenckie armii Stanów Zjednoczonych do teoretycznie niewykonalnej misji. Stawką w tej rozgrywce jest przejęcie kontroli nad arcygroźnym retrowirusem zwanym przez nieliczne grono świadomych jego istnienia pod nazwą „Barbarossa”. Sęk w tym, że jedynym „naczyniem” dla tegoż pseudo-drobnoustroju jest córka jego twórcy, ośmioletnia Galina Stenkowa. Ta zaś jest przetrzymywana przez Rosjan (i rzecz jasna pilnie strzeżona) w jednym z silosów dla pocisków z głowicami nuklearnymi nad Oceanem Arktycznym. W zamian za przejęcie i przekazanie dziewczynki amerykańskim służbom Punisher ma otrzymać kody dostępu do baz danych m.in. FBI na całym wschodnim wybrzeżu USA. To zaś w znaczący sposób usprawniłoby jego prywatną „krucjatę”, co siłą rzeczy wydaje się perspektywą wielce kuszącą. Odrobina szacunku dla Fury’ego (rzadkie zjawisko w przypadku Castle’a), a zapewne również wciąż trawiące Franka wspomnienie zamordowanej córki, przesądza sprawę i tym samym „Człowiek-Armata” (a przy okazji towarzyszący mu oficer jednostki Delta Force) wyrusza na skutą wiecznym lodem północną Syberię.

Druga z zaprezentowanych tu historii („Góra jest dołem, a czarne jest białe”) to powrót do dobrze znanych i prawdopodobnie najbardziej adekwatnych dla postaci Punishera scenerii miejskich. To właśnie w nowojorskich zaułkach ów bohater (?) rozsmarowuje za pomocą wszelkiej dostępnej mu broni wszystkich tych, którzy w jego mniemaniu zasłużyli, by trwale opuścić doczesną sferę egzystencji. Nie oglądając się na obiekcje przedstawicieli służb mundurowych, Daredevila tudzież Spider-Mana, Frank nie traci zapału konsekwentnie przetrzebiając kadry lokalnych struktur mafijnych. Pomimo dojmującego lęku przywódcy przestępczego podziemia nie zamierzają jednak biernie przyglądać się eliminacji ich podkomendnych i tym samym gwałtownego ograniczania możliwości oddziaływania wspomnianych. Jak to często w podobnych sytuacjach bywa próbom zażegnania kryzysu, towarzyszą przetasowania na szczytach mafijnej hierarchii. Tym bardziej że daje o sobie znać pretendent do roli nowego „szefa wszystkich szefów”, zdeterminowany, bezwzględny i z precyzyjną wizją „ostatecznego rozwiązania” problemu Punishera. Zadanie to rzecz jasna niełatwe i niejeden degenerat o czarnej jak noc listopadowa duszy skruszył na nim swoje ambicje. Niemniej Nicky Cavella (bo o nim właśnie mowa) okazuje się dysponować nie tylko ogólną koncepcją, ale też co najmniej kilkoma bardzo mocnymi atutami.

Jeśli czytelnikom zaznajomionym z pierwszym wydaniem zbiorczym niniejszej serii wydawało się, że o bardziej zbrutalizowane (a przy tym emocjonujące) fabuły będzie już raczej niełatwo, to z niemałym prawdopodobieństwem zostaną oni mile zaskoczeni. Odpowiedzialny za skrypty obu opowieści Garth Ennis udowadnia, że pomimo licznych, na ogół nie wolnych od detalicznie prezentowanego okrucieństwa historii (by wspomnieć wznawianego obecnie przez Egmont „Kaznodzieję”), nadal jest ona władny do tworzenia fabuł o analogicznej nastrojowości, a zarazem przynajmniej niekiedy wolnych od znamion cytowania samego siebie. O ile przedsięwzięcia takie jak „Fury” czy „Ghost Rider: Droga ku potępieniu” rażą wtórnością, o tyle w przypadku serii „Punisher MAX” (przynajmniej na etapie niniejszego tomu) irlandzki scenarzysta wykazał się – nie bójmy się tego słowa – błyskotliwością zarówno w zakresie konstrukcji poszczególnych fabuł (desynchronizacja ciągu fabularnego, umiejętnie wkomponowane retrospekcje), jak i ogólnej koncepcji cyklu. Znać przy tym biegłość tego autora w zakresie kreowania silnych, męskich osobowości (notabene w produkcjach Domy Pomysłów ostatnich lat zupełnie niepotrzebnie marginalizowanych) pokroju tytułowego protagonisty czy wyraźnie przez Ennisa lubianego Nicka Fury’ego. Do tego w tym akurat przypadku bez znamion przerysowania jak to się okazjonalnie zdarzało przy okazji rozpisywania przezeń kwestii dla Jesse’ego Custera czy oponentów wspominanego przed chwilą naczelnika SHIELD. Znać przy tym osobliwy, acz wart docenienia humor, który w utworach pomysłodawcy nieodżałowanego Hitmana można śmiało uznać za przysłowiową wisienkę na torcie.

Osobną kategorię stanowią adwersarze Franka, wśród których odnajdujemy zarówno przenikliwych i skłonnych do okrucieństw strategów pokroju generała Mikołaja Aleksandrowicza Zacharowa, jego na swój sposób egzotycznego pomagiera określanego mianem „Mongoła”, jak i zaniepokojonych o pomyślność rodowych interesów przedstawicieli włoskiej mafii. Komiksowa scena tegoż cyklu zapełniona jest zatem przykuwającymi uwagę osobowościami, z których każda ma do odegrania ściśle określoną i przemyślaną przez autora rolę. Ukoronowaniem twórczych wysiłków Ennisa w tym właśnie kontekście jest rzecz jasna sam Frank Castle, osobnik wyzbyty złudzeń i z jasno sprecyzowanym oglądem rzeczywistości. Co więcej, patologiczna dla wielu żądza wymierzania jedynej skutecznej w jego mniemaniu sprawiedliwości zdaje się nasilać, a sam Punisher, pomimo niemal sześćdziesiątki na karku, jest nie mniej skuteczny niż w czasach, gdy zmuszony był konfrontować się z Kingpinem („Punisher” nr 5-6/1990 oraz 1-2/1991) i Jigsawem (nr 10-12/1991). Widać zatem, że to właśnie niezliczone konfrontacje z półświatkiem przestępczym niejako utwardziły zarówno ogląd rzeczonego na metodykę zwalczania tego problemu, jak i jego samego. Tu nie ma miejsca na litowanie się nad pozornie skruszonymi bandziorami, tak jak to incydentalnie bywało w dobie rozpisywania perypetii Franka m.in. przez Mike’a Barona i Chucka Dixona. Miast tego jest tylko i wyłącznie bezkompromisowy odstrzał oraz zero tolerancji dla tzw. ludzi z miasta.

Widać to zresztą także w stylistyce prac plastyków, których zaproszono do współpracy przy tym projekcie. Przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa Doug Braithwaite, obok takich twórców jak John Romita Młodszy („The Punisher War Zone vol.1” – nr 3/1993) i Mike Zeck („The Punisher: Krąg krwi” – „Superbohaterowie Marvela” t. 19), najpełniej pojął i wizualnie przedstawił charakterologiczną ideę tej postaci. Stąd „Franciszek Zamecki” w jego wykonaniu raczej nie miałby wielkich szans w konkursie męskiej urody ze Steve’em Rogersem czy restaurowanym kolejnym odwykiem Tonym Starkiem. Nie zmienia to faktu, że na widok jego oblicza zwieńczonego wielokrotnie złamanym nosem i ponurym wejrzeniem przynajmniej część niewiast popada niemal w szał reprodukcyjny. Sam zaś Frank w wykonaniu niegdysiejszego Braithwaite’a prezentuje się bardziej prawdopodobnie niż „wygładzona” wersja Steve’a Dillona („The Punisher: Witaj ponownie Frank” – „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” t. 15 i 43). Dotyczy to zresztą także Fury’ego (jak go określił sam Castle - „twardziela”) oraz ogólnej wizji świata przedstawionego. W tym zwłaszcza nieszczęśników rozerwanych amunicją użytkowaną w przeciwlotniczych karabinach maszynowych.

Podobnie jak w poprzednim tomie, także i tym razem Leandro Fernández (ilustrator drugiej z zamieszczonych tu fabuł) wypada dostrzegalnie słabiej niż jego kolega. Trzeba jednak przyznać, że w zestawieniu z „Małą Irlandią” w „Góra jest dołem…” znać większą swobodę autora w portretowaniu zarówno tytułowego bohatera, jak i usiłujących dotrzymać mu kroku gangsterów. Z nakreślaniem mowy ciała oraz mimiki jest w tym przypadku zdecydowanie lepiej, a trafny dobór zarówno osoby odpowiedzialnej za nałożenie tuszu (za „sterami” zasłużony pod tym względem Scott Hanna), jak i barw (Dan Brown) pogłębia sugestywność dojmującej, ponurej atmosfery tej opowieści. Stąd także w tym kontekście można zaryzykować twierdzenie, że mamy do czynienia z tendencją zwyżkującą. Na odpowiedź czy w kolejnym tomie zespołowi twórców tej serii uda się utrzymać poziom niniejszego albumu będzie okazja przekonać się już w grudniu. A to z tego względu, że właśnie naonczas zaplanowano trzecie wydanie zbiorcze dla wielu najbardziej udanej odsłony dziejów Franka Castle’a.

 

Tytuł: „Punisher MAX” tom 2

  • Tytuł oryginału: „Punisher MAX vol.2”
  • Scenariusz: Garth Ennis
  • Szkic: Doug Braithwaite, Leandro Fernández
  • Tusz: Bill Reinhold, Scott Hanna
  • Kolory: Raul Trevino, Dan Brown
  • Ilustracje na okładkach: Tim Bradstreet
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
  • Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 27 stycznia 2006
  • Data publikacji wersji polskiej: 9 sierpnia 2017
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 288
  • Cena: 89,99 zł

Zwartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „The Punisher MAX” nr 13-24 (styczeń-październik 2005).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus