„Lis" #5: „Echa przeszłości" - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 04-08-2017 17:49 ()


W październiku 2014 roku na rynku zadebiutował nowy polski superbohater nazwany „Lisem”. Dziś, gdy mamy 2017 roku swoją premierę miał piąty zeszyt tej serii, który kończy pewien etap, zamykając wątek „Strażnika”. Nie oznacza to oczywiście* końca całej serii, a z częścią bohaterów jak komisarz Zgroza widzimy się nawet w serii pobocznej. W międzyczasie o „Lisie” można było również przeczytać w innych miejscach jak choćby „Darmozin”. Jaki był jednak finał batalii Lisa ze Strażnikiem?

Między publikacją czwartego i piątego zeszytu minął równo rok. To wystarczająca ilość czasu, aby o pewnych niuansach zapomnieć, więc najlepszym rozwiązaniem jest przypomnieć sobie wszystkie części, zanim przejdzie się do dania głównego. A więc po kolei. Głównym bohaterem całej serii jest niejaki Gabriel, który emigruje do Anglii, gdzie poddany zostaje, wbrew swej woli, eksperymentowi, który daje mu nadludzką siłę. Młody człowiek nie słucha rozważań o mocy i płynącej za nią odpowiedzialności i postanawia wykorzystać swoje nowo nabyte umiejętności w sposób nie do końca konwencjonalny, a mianowicie zostając...złodziejem. Taki to z niego nietypowy superbohater. Sytuacja dodatkowo komplikuje się, gdy na mieście pojawia się niejaki „Strażnik”, który chce oczyścić stolicę z brudów, nie patrząc przy tym na ofiary. Postać ta jest bardzo mocno powiązana z sytuacją „Lisa”, więc ich bezpośrednie starcie jest nieuniknione. Powstrzymać brutalnego łowcę (Frank Castle to przy nim pikuś) stara się też policja, ale zarówno ona, jak i Gabriel jakoś średnio sobie z tym radzą. I tu docieramy do piątego zeszytu, który ma zamknąć wszystkie dotychczasowe wątki.

Przepraszam chłopaki, że to piszę, kibicowałem „Lisowi” od samego początku aż do samego końca, ale finał całej rozgrywki mnie nieco hmm...rozczarował. Zabrakło tu spektakularnego pojedynku, wielkiego finału, czegoś, co zapamiętalibyśmy na długo. Owszem znalazło się tu miejsce na rozwiązanie pewnych zagwozdek osobistych, co na pewno trzeba zapisać na plus, aczkolwiek to, że w tak ważnym odcinku samego Lisa jest, jak na lekarstwo, wygląda już nieco gorzej. Ponadto, jak na tak udanie budowaną postać Strażnika, który wyglądał na mega mocnego czy wręcz niepokonanego, to fakt jak sobie z nim poradzono w finałowej batalii, również nie do końca jest tym, czego oczekiwałem. Nie jest oczywiście tak, że jest to epizod zły. Znajdzie się tu sporo dobrych rozwiązań jak wspomniane wcześniej kwestie osobiste, czy umiejętnie prowadzone przez Zgrozę śledztwo, prowadzące go do kryjówki Strażnika. Idąc dalej, scenarzysta w dalszym ciągu potrafi zaskoczyć czytelnika, wplatając elementy znane z realnego świata do wykreowanej rzeczywistości. Jakiś przykład? Tym razem jest to pewien dziennikarz opowiadający o walce ze Strażnikiem, który „mówi jak jest". Fajny smaczek dla czytelników.

Największy żal mam natomiast o to, że zniszczono cały efekt historii o Zgrozie, którą pokazano w „Darmozinie”. Lektura tego „szorta” niosła ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, człowiek po jej skończeniu miał poczucie (tak, zdaje sobie sprawę, że przecież nic wówczas nie przesądzono, ani nie powiedziano wprost), że stało się coś wielkiego, spektakularnego i coś, co nie zdarza się często, gdyż autorom brakuje na podobne rozwiązania odwagi. To był świetny komiks, który został w pewien sposób przekreślony niestety piątym zeszytem „Lisa”. Żałuję, że Dariusz Stańczyk wybrał taką, a nie inną drogę, choć wiem, że brnięcie w sytuację przedstawioną w „Respawnie” skomplikowałby sprawę i utrudniło kontynuowanie pracy nad kolejnymi częściami.

Graficznie „Lis” trzyma natomiast poziom znany z poprzednich części i to pomimo tego, że za rysunki odpowiada już trzecia kolejna osoba. O powodach tego posunięcia opowiada scenarzysta serii:

Dariusz Stańczyk: Oryginalnie zależało nam na przyspieszeniu procesu wydawniczego. Dorota zaś miała kilka spraw, które uniemożliwiły jej tak szybką pracę i zasugerowała Patrycję na swoje ewentualne zastępstwo. Choć zależało nam na tym, by Dorota dokończyła serię, wszyscy wiemy, ile pracy wymaga od człowieka stworzenie albumu, gdy codziennie pracuje na etat, a dodatkowo pełni ważną funkcję rodzica. Zaproponowaliśmy więc wykonanie piątego zeszytu Patrycji, która ochoczo się zgodziła. Patrycja wniosła wiele nowego do dynamiki pojedynków. Potyczka przedstawiona w „Echach przeszłości” miała być ukłonem w stronę shounenów i Pati wychwyciła to bezbłędnie. Co do przyspieszenia procesu twórczego zaś, to wszyscy wiemy, co z tego wyszło.

Rysowniczka dodaje skromnie:

Patrycja Awdjenko: Uważam, że spójność kreski to zasługa Kuby. Niezależnie od tego, kto robi szkic, Oleksów sprawia, że „Lis” zawsze wygląda jak LIS. Też uważam, że dołączenie do projektu było dla mnie wręcz łatwiejsze, bo nie oszukujmy się, przyszłam na gotowe.

Tym razem warstwą graficzną zajęła się więc Patrycja Awdjenko. Mogłoby się wydawać, że tak duża liczba rysowników (biorąc pod uwagę tak małą ilość zeszytów) sprawi, że w całość wkradnie się pewien chaos, a serii zabraknie spójności. Na szczęście nic takiego nie ma tu miejsca, a styl całej trójki jest bardzo do siebie zbliżony, przez co udało się uniknąć tego, co było krytykowane np. przy pierwszym zeszycie „Rycerza Ciernistego Krzewu”. Kadrom tworzonym przez Awdjenko nie brakuje dynamiki, co doskonale sprawdza się w szybkiej narracji zaproponowanej przez Stańczyka. Dzięki temu sceny pojedynków są naprawdę efektowne (duża w tym zapewne zasługa Jakuba Oleksowa), a i tym ujęciom nieco bardziej statycznym nie można wiele zarzucić. Postaci przez nią tworzone są nieco kanciaste, ale charakteryzują się też dobrą mimiką. Dość ryzykowny eksperyment dopuszczenia zupełnie nowego rysownika do finału historii zdał więc egzamin, tzn. udało się zachować ciągłość z poprzednimi odsłonami. Zapytana jak układała się współpraca z inkerem i czy woli pracować solo, czy w duecie rysowniczka odpowiada:

PA: Przyznam, że nie jestem w stanie powiedzieć czy lepiej solo, czy w dwie osoby. I tak, i tak czuje się dobrze, tylko tyle, że żadna moja praca solo nie została wydana (śmiech). Z Kubą natomiast pracowało mi się bardzo dobrze, jak i zresztą z całym zespołem.

Jaki jest więc ten finał „Lisa”? W mojej opinii na pewno mógłby być bardziej efektowny i z większym udziałem tytułowego bohatera. Niby wątek się zakończył, a jednak podświadomie gdzieś tam czuję niedosyt, że nie tak to powinno do końca wyglądać. Z drugiej jednak strony jest to komiks bardzo poprawny i na pewno nie można zarzucić, że ma jakieś scenariuszowe dziury, tudzież został źle skonstruowany. Technicznie i teoretycznie Stańczyk zrobił praktycznie wszystko zgodnie z zasadami, natomiast brakuje mi tej iskry, tego „czegoś” co wywołałoby we mnie większy efekt. Jest więc poprawnie, lecz bez szału. Pozostaję więc nam czekać na to, co przyniosą kolejne odsłony tej serii.

Ps. dość ciekawą kwestią w tej serii jest...ksywka bohatera. Zwróciliście uwagę, jak rzadko się ona pojawia? To dziwne o tyle, że w większości „superhero” postaci szczycą się swoimi pseudonimami. W tym wypadku jest trochę inaczej:

DS: Lis nie jest klasycznym superbohaterem. Gabriel wciąż działa z czysto pragmatycznych pobudek i wszelka rozpoznawalność jest mu zdecydowanie nie na rękę. W końcu to złodziej.

*Ta oczywistość nie jest taka jasna.. .sam złapałem się (i chyba nie tylko ja) na tym, że wydawało mi się, iż mamy do czynienia z zamknięciem całej serii, a nie tylko pewnego etapu. Najlepiej wyjaśni to jednak sam scenarzysta:

DS: Wiele osób zastanawia się nad tym niepotrzebnie. Nigdy nie mówiliśmy, że „Lis” zakończy się na piątym zeszycie. Piąty zeszyt to jedynie zakończenie wątku Strażnika. Historia Gabriela Majewskiego trwa. Wkrótce będziemy zaczynać prace nad kolejnym zeszytem, który przyniesie Gabrielowi nowe kłopoty.

 

Tytuł: „Lis" #5: „Echa przeszłości" 

  • Scenariusz: Dariusz Stańczyk
  • Rysunki: Patrycja Awdjenko
  • Kolory: Jakub Oleksów, Patrycja Awdjenko
  • Wydawca: Sol Invictus
  • Data wydania: 04.2017
  • Liczba stron: 32
  • Format: 170 x 260mm
  • Okładka: miękka
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 10 zł

  Dziękujemy wydawnictwu Sol Invictus za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus