„Smerfy: Poszukiwacze zaginionej wioski” - recenzja

Autor: Ewelina Sikorska Redaktor: Motyl

Dodane: 14-06-2017 16:34 ()


Mamy rok 1958 r. W jednym z odcinków „Johan et Pirlouit” zatytułowanym „La flute a six trous” pojawiają się małe niebieskie skrzaty, pomocnicy czarodzieja Homnibusa. Wtedy jeszcze nikt, nawet ich twórca, Peyo, nie spodziewa się, jak mocno wpłyną na współczesną popkulturę. Nie oszukujmy się. Bez Smerfów nie byłoby dziś m.in. Minionków.

Dlatego tak mocno bolały dwa ostatnie filmy live action ze Smerfami w rolach głównych. To, że były okropne to mało powiedziane. To był gwałt na dorobku Peyo. Na szczęście studio SONY po fali krytyki poszło po rozum do głowy. Zrestartowali całą historię. Zaprosili do współpracy Kelly'ego Asbury'ego („Shrek", „Gnomeo i Julia") i w końcu dostaliśmy porządną animację. Fakt, nie jest to animacja rysunkowa tylko komputerowa. Pod kątem fabuły nie jest idealna (pierwszy akt filmu z problemami egzystencjalnymi Smerfetki był poprowadzony strasznie topornie i dopiero w Zakazanym Lesie akcja nabiera właściwego tempa). Jednak widać, ile pasji włożono w tę animację. Jak bardzo starano się, aby była jak najbardziej zbliżona wizualnie, również kreską, do oryginalnych komiksów i serialu, który wielu z nas oglądało na dobranoc, będąc dzieckiem. Nawet humor przypomina ten z klasycznych opowieści o Smerfach. To produkcja, w której zadbano o każdy, nawet najdrobniejszy detal.

Teoretycznie to animacja głównie skierowana do młodszej widowni. Z prostą linią fabularną skupiającą się na jedynej dziewczynie w wiosce Smerfów, a dokładniej na jej kryzysie tożsamości. W toku akcji okazuje się, że istnieje druga wioska Smerfów w Zaginionym Lesie, gdzie mieszkają tylko Smerfy płci żeńskiej. Smerfetka razem z Osiłkiem, Ciamajdą i Ważniakiem wyruszają do Zakazanego Lasu, by odnaleźć wioskę, zanim to zrobi czarnoksiężnik Gargamel. W trakcie całej tej wyprawy sama Smerfetka musi odpowiedzieć sobie na kilka nurtujących ją pytań: No bo, czy stworzona przez Gargamela może tak naprawdę czuć się Smerfem? A co jeśli nigdy nie będzie prawdziwym Smerfem? I czy w ogóle musi być „prawdziwym” Smerfem, aby być dobra?

Pod tym płaszczykiem schematycznej fabuły można znaleźć kilka odniesień do współczesności. Jest to bardzo delikatnie zakomunikowane, dlatego może dorosłemu widzowi umknąć. Jednak najważniejszym przekazem dla dorosłych i dzieci, spośród wielu płynących podczas seansu, jest ten, że nieważne kim jesteś: ważne są twoje czyny. To one determinują cię jako osobę, a nie twoje pochodzenie.

Wracając do fabuły: twórcy odświeżyli, uwspółcześnili całą historię, ale w duchu Peyo. I za to im chwała. Szczególnie widać to w przedstawieniu postaci. Starano się nie modyfikować zbyt wiele, ale jeśli już są jakieś zmiany to raczej na plus. Dużym ryzykiem, który ostatecznie się opłacił, było wprowadzenie Smerfów odmiennej płci. Oczywiście przy tworzeniu scenariusz do najnowszych Smerfów, nie obyło się bez skrótów, które mogą oburzyć niejednego smerfowego purystę (np. w serialu Monty był ptakiem wiedźmy Hogaty, nie Gargamela jak ma to miejsce w pełnometrażówce) jednak to są tak drobne zmiany, że nie mają wpływu na pozytywny odbiór całości.

Co do zmian: najbardziej zmodyfikowano charakter dwóch postaci: Smerfetki i Ważniaka. W serialu Smerfetka była tylko ładną istotką, która zajmowała się kwiatkami. I tyle. W pełnometrażowej animacji pogłębiono jej charakter. To nie tylko jedyna dziewczyna w wiosce Smerfów, ale postać, która szuka dla siebie miejsca w smerfowej społeczności. Mimo akceptacji przez inne Smerfy ma kompleksy z powodu swojego pochodzenia. Dodatkowo dźwiga na sobie ciężar przeszłości. Boi się, że to, co mówi jej twórca – Gargamel okaże się prawdą. Jednak mimo to potrafi być silna, niezależna, pomysłowa, odważna, mądra, przebiegła, dobroduszna i zdolna do największych poświęceń, aby chronić tych, których kocha. To ogromna metamorfoza w porównaniu do oryginału.

Co do Ważniaka.... O dziwo, w filmie jest o wiele sympatyczniejszy niż w serialu. O ile oryginalna postać to był przemądrzały i zadufany w sobie smerf, to w filmie zdecydowanie złagodzono mu charakter. Dalej trafia mu się mała złośliwa uwaga, ale częściej podkreśla się jego zdolności manualne, sporą wiedzę i pomysłowość. Nie jest już takim przemądrzałym bufonem jak jego komiksowy pierwowzór. A i byłabym zapomniała. Smali cholewki do Smerfetki, do której miętę czuje również Osiłek.

W przypadku nowych postaci – wojowniczych Smerfek ze Smerfowego Gaju z Zakazanego Lasu nie można zbyt wiele powiedzieć. Najwięcej czasu poświęcono dwóm spośród tamtejszej społeczności: Gradobitce, nieufnej wobec obcych i przywódczyni dziewczyn Smerfów - Wierzbince. Szkoda, że nie zdradzono nam genezy mieszkanek Smerfowego Gaju: skąd właściwie wzięły się w Zakazanym Lesie oraz dlaczego przez tyle lat nikt nie wiedział o ich istnieniu. Po cichu liczyłam, że animacja odpowie na to pytanie. Myliłam się. Szkoda. Twórcy poszli w inną stronę ze swoją opowieścią. Może komiks, który ostatnio zadebiutował na rynku: „Smerfy i Wioska Dziewczyn: Zakazany Las” coś zdradzi. A być może kontynuacja „Smerfów: Poszukiwaczy zaginionej wioski”. Kto wie.

Sama animacja od strony wizualnej jest obłędna. Widać jak wielką pracę wykonano. Szczególnie zachwycają kadry z Zakazanego Lasu. Wizualnie wygląda on przepięknie. To najbardziej przepełnione kreatywnością sekwencje animacji. Fluorescencyjne żar-króliki zachowujące się jak konie, ocznogałkowe trawy, ognioważki obdarzone smoczym ogniem, całuśne kwiatki, roślinki z bokserskimi zapędami. Jest tego naprawdę sporo (moim największym faworytem na najlepszy kreatywny pomysł jest wielofunkcyjna biedronka Pstryczek, robiąca jednocześnie za przenośny aparat fotograficzny, drukarkę i dyktafon w jednym. Też chciałbym mieć taki gadżet). To naprawdę robi pozytywne wrażenie i świadczy bardzo dobrze o twórcach. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie rzeka w Zakazanym Lesie. Nigdy nie pomyślałabym, że tak można wykreować zwyczajną rzekę, że może być aż tak niezwykła (fantastycznie ogląda się ją w 3D, ale nie zdradzę wam, co wymyślili twórcy, żebyście sami to sprawdzili). Praca kreatywna na najwyższym poziomie. Ode mnie: Chapeau bas!

Oprócz tego twórcy przemycili w swojej opowieści kilka odniesień do innych filmów animowanych (nadchodzącego „Kapitana Majtasa” czy ostatniej części „Kung Fu Pandy”). Polska wersja językowa. Największa niewiadoma przed seansem. Czy wyszło? Czy pobije głosowo swoje serialowe odpowiedniki? Więc jeśli chodzi o dubbing: nie jest źle, ale są zgrzyty. Uwielbiam pana Macieja Stuhra w każdej roli (nie tylko dubbingowej), ale nie powinien być Gargamelem. O ile od strony technicznej wszystko gra to głównie chodzi o to, że jego głos za młodo brzmi. I nie ma tego „czegoś” co miał serialowy właściciel Klakiera. Raczej tu trzeba winić osobę, która nie za bardzo obsadziła tę postać niż samego aktora, który spisał się bardzo dobrze. Starał się, ale pewnych spraw nie da się przeskoczyć. Tak to już jest. Reszta obsady dubbingu jest ok. Pozytywnie zaskoczyła mnie Margaret jako Gradobitka. Fantastycznie słuchało się Kingi Preis jako Wierzbinki. Trochę obawiałam się głosu Papy Smerfa (podobny problem, co głos Gargamela). Czasem było różnie, ale pan Pawlak to stary wyga dubbingowy i dał sobie radę. Jego Papa Smerf się obronił.

Co do soundtracku: Christopher Lennertz („Sausage Party”) stworzył całkiem niezłą ścieżkę dźwiękową. Czuć tu inspirację muzyką z m.in. serii o Dzwoneczku Disneya czy serii o „Harrym Potterze". Jeden z najciekawszych motywów muzycznych to ten opisujący temat Gargamela (troszeczkę trąci tu dobrym serialowym „Sherlockiem”) i sam główny motyw. Na chwilę pojawia się też temat muzyczny z serialu animowanego o Smerfach (na początku seansu nuci go Ciamajda). Wykorzystane w animacji piosenki zazwyczaj w toku akcji sprawdzają się bez zarzutu ( no może jedną lub dwie bym wywaliła). Obie piosenki promocyjne: Margaret („Blue Vibes”) i Megan Trainor („I'm Lady”) są ok. Jednak mi najbardziej przypadła do serducha „You Will Always Find Me in Your Heart” stworzona przez Christopher Lennertz & Shaley Scott, która pojawia się pod koniec animacji w jej najbardziej wzruszającym momencie (nie powiem jakim, za duży spoiler).

„Smerfy: Poszukiwacze zaginionej wioski” to film, który z pewnością spodobałby się mistrzowi Peyo. Nie jest może arcydziełem, wiele mu brakuje, ale ma w sobie tę magię, która czarowała nas każdego wieczoru przed telewizorami kilkanaście lat temu. Teraz w pełnym wymiarze mogą ją poczuć również kolejne pokolenia dzieciaków na całym świecie.

Ocena: 7,5/10

Tytuł: „Smerfy: Poszukiwacze zaginionej wioski”

Reżyseria: Kelly Asbury

Scenariusz: Pamela Ribon, Stacey Harman

Obsada - głosy:

  • Demi Lovato            
  • Rainn Wilson        
  • Joe Manganiello    
  • Jack McBrayer        
  • Danny Pudi
  • Mandy Patinkin    
  • Dee Bradley Baker        
  • Frank Welker

Muzyka: Christopher Lennertz

Zdjęcia: Eric Steelberg

Montaż: Bret Marnell

Scenografia: Marcelo Vignali, Dean Gordon, Noelle Triaureau

Czas trwania: 89 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus