„Sprzymierzeni” - recenzja

Autor: Damian Drabik Redaktor: Motyl

Dodane: 29-12-2016 17:16 ()


Oglądając kolejne produkcje sygnowane nazwiskiem reżysera-wizjonera Roberta Zemeckisa, aż trudno uwierzyć, że to właśnie spod jego ręki wyszły takie hity, jak trylogia „Powrotu do przyszłości” czy „Forrest Gump”. Zdaje się, że po 2000 roku reżyser „Cast Away” gdzieś się zagubił, rozwój technologii i CGI kierowały go w stronę eksperymentalnych animacji, które niestety nie grzeszyły jakością. Wydawało się, że doceniony w 2012 roku „Lot” będzie przełomem w karierze Zemeckisa, dzięki któremu wróci na właściwe tory. Nic z tego. W ubiegłym roku oglądaliśmy ciężkostrawny „The Walk”, z kolei w tym roku do kin weszli pozbawieni pazura „Sprzymierzeni”.

Ta ostatnia produkcja mogła liczyć przynajmniej na znakomitą promocję, choć niestety spod znaku czarnego „pijaru”. Wszyscy bowiem wiedzieli, że to właśnie na planie tego filmu Brad Pitt miał ponoć zdradzić Angelinę Jolie. Wyniki box office’u udowadniają jednak, że na nic zda się promocja i występ gwiazd, jeśli mamy do czynienia ze słabym filmem. A takim niestety są „Sprzymierzeni”.

Akcja filmu rozpoczyna się w 1942 roku w Casablance, gdzie kanadyjski oficer ma zlikwidować ambasadora III Rzeszy. W zadaniu pomaga mu piękna Francuska Marianne Beauséjour. Zaczyna się jak klasyczne kino szpiegowskie z wojną w tle, przekształca się z kolei w klasyczny romans z kinem szpiegowskim w tle. Nie bez powodu już na początku mowa tu o Casablance, jako miejscu, w którym zawiązuje się akcja, lecz odwołań do majstersztyku Michaela Curtiza jest tu co niemiara. Przede wszystkim w stylizacji – „Sprzymierzeni” pozszywani są z niedzisiejszych zupełnie nici, których zadaniem jest odwołanie się do minionej epoki, wywołanie nostalgii. Zemeckis niestety próbuje grać na emocjach widza w sposób, którego współczesny odbiorca nie kupuje (pomijam już fakt, że kluczowe dla fabuły „emocjonalne” motywy zostały zdradzone w zwiastunach).

Naszego bohatera – Maxa Vatana oraz Beauséjour szybko połączy namiętne uczucie. Przełożeni Vatana oskarżają jednak Marianne o bycie szpiegiem. Max musi poprowadzić własne śledztwo, w celu odpowiedzi na pytanie – „czy sypia z wrogiem”?

Wątek miłosny jest w filmie Zemeckisa poprowadzony topornie, z kolei między aktorami-bohaterami w ogóle nie widać uczucia. W związku z tym twórcy próbują nadać temu związkowi emocji w najgorszy z możliwych sposobów – poprzez kiczowate „granie tłem”. Wyobraźcie sobie tylko: pocałunki podczas strzelaniny, seks podczas burzy piaskowej na pustyni. Niektóre sceny, jak poród podczas bombardowania, są tak absurdalne, że pozostaje jedynie złapać się za głowę.

Znacznie lepiej wypada wątek kryminalno-szpiegowski. W niepokój bohatera, rozerwanego między poczuciem wierności wobec ukochanej i wobec ojczyzny, można uwierzyć o wiele łatwiej. Jego śledztwo ogląda się w napięciu także dzięki ciekawej roli Cotillard, która dobrze radzi sobie z tym, żeby nie zdradzić widzowi intencji swojej bohaterki do samego końca.

Szkoda jednak, że „Sprzymierzeni” to kino ze zmarnowanym potencjałem. Przede wszystkim brakuje wyważenia pomiędzy konwencjami, z jakich korzysta reżyser. Jedne wątki wypadają lepiej, inne gorzej, najbardziej jednak boli, gdy dobrzy aktorzy marnują się podczas kręcenia absurdalnych sekwencji, a pod wieloma względami dobry scenariusz traci gdzieś na znaczeniu przy tym, co widać na ekranie. A widać piękne gładkie twarze, eleganckich ludzi wyglądających nienagannie nawet w środku wojennej zawieruchy. To bardziej spektakl niż prawdziwe kino. Niestety.

 

Tytuł: „Sprzymierzeni”

Reżyseria: Robert Zemeckis

Scenariusz: Steven Knight

Obsada:

  • Brad Pitt    
  • Marion Cotillard
  • Jared Harris
  • Simon McBurney
  • Lizzy Caplan
  • Daniel Betts
  • Matthew Goode

Muzyka: Alan Silvestri

Zdjęcia: Don Burgess

Montaż: Mick Audsley, Jeremiah O'Driscoll

Scenografia: Jason Knox-Johnston, Gary Freeman

Kostiumy: Joanna Johnston

Czas trwania: 124 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus