„Vaiana: Skarb oceanu” - recenzja

Autor: Ewelina Sikorska Redaktor: Motyl

Dodane: 07-12-2016 11:33 ()


Za oknami śnieg i mróz, a w kinach dominują tropikalne klimaty za sprawą „Vaiany: Skarbu oceanu”, nowej animacji Disneya i kolejnej produkcji Rona Clementsa i Johna Muskera.

Tym razem duet, który ma w swoim dorobku takie hity jak m.in. „Mała syrenka”, „Herkules”, „Alladyn” czy „Księżniczka i żaba”, wziął na swój warsztat historię młodej dziewczyny, Vaiany (Moana w oryginale, ach te zastrzeżenia nazw własnych), córki wodza polinezyjskiego plemienia, która w obliczu zagrożenia grożącego jej ludowi, wyrusza przez bezkres oceanu z misją odnalezienia zaginionego przed wiekami półboga Maui, sprawcę wszystkich nieszczęść, a zarazem jedyną osobę, która może ocalić Vaianę i jej lud.

Jednak czy po dość mocno skrytykowanej „Księżniczce i żabie”, nowe dzieło pary Clements/Musker ma szansę dorównać tegorocznemu „Zwierzogrodowi”, a tym bardziej hitowi ostatnich lat „Krainie lodu”? Pomimo mojej całej sympatii, niestety nie jest to dzieło „wybitne”, raczej do szpiku kości poprawne, które naprawdę miało szansę przebić przygody sióstr z „Frozen”, jednak mu się ta sztuka nie udała. Zastanawiacie się, czemu tak się nie stało?

„Vaiana: Skarb oceanu” cierpi na coś, na co wiele współczesnych animacji - o ile pod kątem grafiki i oddania szczegółów (genialna animacja wody, kultura Polinezji, bardzo dobre 3D, przedmioty ukazane na napisach końcowych wyglądające jak prawdziwe, zachowanie zasad nawigacji morskiej wraz z fachowym słownictwem) to majstersztyk, o tyle wszystko rozbija się o fabułę, która miała potencjał, ale twórcy nie potrafili lub nie umieli go wykorzystać.

Mimo świetnie zarysowanej osi fabularnej, małej autoironii (tekst Maui o „księżniczkach”) i dobrego morału, boli ilość niewykorzystanych rozwiązań fabularnych (m.in. konfrontacja Maui z zastaną rzeczywistością po tak długim czasie nieobecności, konflikt Vaiany i jej ojca kompletnie pozbawiony dramaturgii, a odpowiednio wygrany świetnie nadawałby klimatu całej opowieści), które lepiej by ukazały całą historię. Mam też problem z samą postacią Vaiany, która nie do końca wyszła. Jest trochę nijaka, wręcz „papierowa” mimo usilnych starań twórców.

Najgorzej jednak fabularnie wypada ta część animacji, która rozgrywa się w Motunui. Im dalej jesteśmy od rodzinnej wyspy głównej bohaterki, tym akcja nabiera tempa (świetne sceny w Krainie Potworów), aż do ciekawego twistu na samym końcu (nie opuszczajcie kina zbyt szybko, bo scena po napisach jest warta uwagi).

Oprócz minusów są też i silne strony „Vaiany: Skarbu oceanu”, z których zdecydowanie najmocniejszym punktem jest relacja Vaiany z półbogiem Maui. Mimo że na pozór są zupełnie różni, to mają więcej wspólnego, niż może nam się na pierwszy rzut oka wydawać. Oboje czują się inni, oboje pragną akceptacji ze strony innych, za wszelką cenę (Vaiana wyrzekając się marzeń i własnego ja, które ją determinuje, a Maui dokonując niewybaczalnego czynu).

To właśnie perypetie tych dwojga bronią całą opowieść, mimo potknięć po drodze, opowieść mówiącą o inności, winie, karze i przebaczeniu, ale przede wszystkim zaakceptowaniu siebie takim, jakim się jest oraz odpowiedzialności i ponoszeniu konsekwencji swoich czynów, niezależnie kim się jest.

Czy można jeszcze coś pochwalić? Zdecydowanie muzykę. Nie jest może tak przebojowa ja w przypadku „Krainy lodu”, ale i tak chylę czoła. Mark Mancina odrobił lekcję i mamy tu dużo polinezyjskich melodii oraz eksperymentów z elektronicznymi brzmieniami. Co do piosenek, Manuel Lin-Miranda (w USA znany z muzyki do musicalu „Hamilton”) odwalił kawał dobrej roboty. Od strony ścieżki dźwiękowej to świetne kawałki (na plus szczególnie wybija się trochę w klimatach Davida Bowiego, „Błyszczeć” oraz „Drobnostka” bardziej nawiązująca muzycznie z kolei do „Hamiltona”).

Na plus warto też zaznaczyć, iż w całej animacji jest wiele odniesień do dorobku studia spod znaku Myszki Miki. Zarówno w warstwie fabularnej (relacja Vaiany i jej ojca przypomina tę, którą mogliśmy oglądać w „Małej syrence” pomiędzy Ariel i królem Trytonem), tekstach piosenek („Twoje ja” mocno momentami nawiązuje w warstwie tekstowej „Na morza dnie”, a „Pół kroku stąd” to trochę aluzja do piosenki Belli z „Pięknej i Bestii”), postaciach (babcia Vaiany przypomina babcię Wierzbę z „Pocahontas”, a tatuaże na ciele Maui podobne są do greckich rysunków na amforach z „Herkulesa”). Mamy nawiązania też do innych animacji tego studia (bardziej wprawne oko dostrzeże odniesienia do „Lilo i Stitcha”, „Księżniczki i żaby”, „Mojego brata niedźwiedzia”, „Krainy lodu”), ale też filmów aktorskich („Mad Max”, „Hobbit”). Nie brak też standardowych easter egg’ów: z „Wielkiej Szóstki”, „Ralpha Demolki” czy wcześniej wspomnianej „Krainy lodu”.

Jeżeli chodzi o polski dubbing, to raczej jest bez zarzutu, jedynie wyjątkowo muszę przyznać, że piosenka „Drobnostka” bardziej do mnie przemawia w oryginalnym wykonaniu, ale z kolei „Błyszczeć” tylko w interpretacji Macieja Maleńczuka.

Podsumowując, „Vaiana: Skarb oceanu” to film, który nie jest bez wad, ale młodszej widowni powinien się spodobać. I ma dość mocny i ważny morał – zawsze podążaj za swoim „Ja”.

Ocena: 6/10

Tytuł: „Vaiana: Skarb oceanu"

Reżyseria: Ron Clements, John Musker

Scenariusz: Jared Bush

Obsada:

  • Auli'i Cravalho        
  • Dwayne Johnson
  • Rachel House    
  • Temuera Morrison    
  • Jemaine Clement    
  • Nicole Scherzinger    
  • Alan Tudyk
  • Oscar Kightley

Muzyka: Mark Mancina

Zdjęcia: Charlotte Bruus Christensen

Montaż: Jeff Draheim      

Scenografia: Ian Gooding

Czas trwania: 103 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus