„Lucky Luke" tom 48: „Jednoręki bandyta" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 13-11-2016 22:23 ()


Dziki Zachód nieodłącznie kojarzy się z saloonami, a jak już ktoś zadomowi się w tym przybytku rozpusty to nie tylko, by raczyć się wodą ognistą. Partie pokera na stałe wpisały się w krajobraz spelun czy mieścin o wątpliwej reputacji. Chyba że - wzorem autorów „Jednorękiego bandyty” – zdecydujemy się na wersję nieco łagodniejszą, a dokładnie niestresującą partię domina.

Trudno sobie wyobrazić przygody Lucky Luke’a bez wszędobylskiego hazardu. Mimo że krystaliczny stróż prawa stroni od takich rozrywek, to i jemu czasami zdarzy się założyć o coś ze swoim koniem. Tym razem jednak Luke dostaje zadanie przypilnowanie nowatorskiego wynalazku. Transportu maszyny stworzonej przez braci Adolfa i Artura Caille, która może zrewolucjonizować raczkujący rynek gier hazardowych.

Postęp, mechanizacja, wynalazki – te praktyczne i te mniej – czy w końcu próby ułatwienia codziennego życia. Może automatyczny kogut – protoplasta budzika - nie jest najtrafniejszym rozwiązaniem, ale to niewątpliwie zapał, fantazja, a przede wszystkim fascynacja techniką i jej możliwościami stanowią sens życia braci Caille. Black Cat – innowacyjna maszyna do gry, jednoręki bandyta to rzecz przełomowa, a jednocześnie mało podatna na wszelkiego rodzaju kanty, oszustwa i ściemy. Z jednej strony krok do przodu w rozwoju hazardu, z drugiej realne zagrożenie dla pomniejszych krętaczy i hochsztaplerów. A skoro maszynę trzeba przetestować w miejscowościach, gdzie hazard nie tyle kwitnie, ile jest wyznacznikiem dnia codziennego, wyprawa taka wymaga stosownej ochrony. 

Historia o maszynie na monety nie wyszła spod ręki Rene Goscinnego, który zmarł w 1977 r. (5 listopada minęła trzydziesta dziewiąta rocznica jego śmierci). Jest autorstwa Boba De Groota, który starał się utrzymać styl żartów i konstrukcję opowieści według ram narzucanych wcześniej przez twórcę „Asteriksa”. Trzeba uczciwe przyznać, że niniejszy album czyta się z przyjemnością, a gagi dotyczące przeróżnych form hazardu są zazwyczaj udane. Niekiedy jednak De Groot odchodzi w kierunku humoru absurdalnego, co w przygodach najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie nie zawsze się sprawdza. Należy to jednak rozpatrywać w kategorii nadania autorskiego sznytu przez scenarzystę, a nie bezpardonowego kopiowania mistrza Goscinnego.    

Pomysł wplecenia w przygody samotnego kowboja autentycznych postaci pokroju braci Caille należy uznać za interesujące posunięcie. Jednak to nie wszystkie niespodzianki, jakie możemy znaleźć w „Jednorękim bandycie”, oprócz żartów sytuacyjnych i zaskakujących wynalazków, na drugim planie na czoło wybija się postać złoczyńcy przypominająca słynnego francuskiego aktora. Jakiego? Nie powiem, zdradzę tylko, że w swoich filmach wzorem Luke’a opowiadał się po stronie prawa. To zadanie dla Was, nie możecie go nie zauważyć, jego domeną były komedie, które bawiły miliony widzów na świecie. Tak jak przygody najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie.

 

Tytuł: „Lucky Luke" tom 48: „Jednoręki bandyta"

  • Scenariusz: De Groot
  • Rysunek: Morris
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
  • Tytuł oryginalny: Chasseur de primes
  • Wydawca oryginalny: Dargaud
  • Rok wydania oryginału: 1968
  • Liczba stron: 48
  • Format: 215x290 mm
  • Oprawa: miękka
  • Druk: kolor
  • Data wydania: 09.11.2016 r.
  • Cena: 24,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus