„Lucky Luke" tom 33: „Żółtodziób" - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 13-11-2016 09:59 ()


Nie ma to jak pośmiać się z „tego nowego”. Ze „świeżaka”, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, posiłkując się słowem zaczerpniętym z gwary więziennej. Czy to w klasie, czy to w drużynie, czy to na Dzikim Zachodzie. Motyw żółtodzioba na Nowym Kontynencie został między innymi uwieczniony na obrazie z początku XX wieku pędzla Charlesa Mariona Russella, jednego z najbardziej popularnych amerykańskich malarzy Dzikiego Zachodu. Widać na nim grupę ludzi stojących przed saloonem i naśmiewających się z młodzieńca, który podskakuje, unikając pocisków wystrzeliwanych pod jego nogi przez jakiegoś kowboja, wyglądającego na takiego, co to lubi dokuczyć słabszym. Podobną scenę znajdziemy również w albumie z przygodami rewolwerowca szybszego niż jego własny cień. A tym razem za motyw przewodni posłużyła właśnie postać nowicjusza, dla którego Ameryka to świat zupełnie obcy.

Tytułowym żółtodziobem jest Waldo Badmington. To angielski dżentelmen, potomek szacownego rodu, który dziedziczy po swoim zmarłym kuzynie majątek ziemski w Stanach Zjednoczonych. Jego pojawienie się na Dzikim Zachodzie to okazja do wyśmiania brytyjskiej flegmatyczności, sztywności zachowania i sposobu mówienia oraz wielu przywar osób, które przyzwyczajone do lekkiego życia, trafiały do miejsc, gdzie warunki życia mocno różniły się od tych, jakie znali ze Starego Kontynentu. I tak też dość mocno zmanierowany Waldo przybywa do Ameryki ze swoim kamerdynerem, przywożąc ze sobą nie tylko strój jeździecki do polowań na lisa, rodową zbroję, obrazy i żyrandole do urządzenia nowego domu, lecz również zupełnie niepasujący do realiów Dzikiego Zachodu sposób bycia. Prowokuje to oczywiście szereg zabawnych sytuacji, tym bardziej że na ranczo zmarłego Baddy'ego czyha ranczer Jack Ready, który nie będzie przebierać w środkach, by dopiąć swego. Można powiedzieć, że ów czarny charakter jest gotowy (ang. ready) na wszystko. A jeśli i wy jesteście gotowi na solidną porcję dobrego humoru, to zapewniam, że lektura tego albumu to naprawdę przednia zabawa.

„Żółtodziób” ukazał się nakładem Egmontu na początku lat dziewięćdziesiątych. Szmat czasu! Wówczas na okładce albumu widniał tytuł „Wrażliwa stopa” i był on bezpośrednim przekładem terminu określającego osobę w czymś nieobeznaną, zieloną, czyli kogoś, kogo można nazwać żółtodziobem właśnie. Mnie jednak bardzo podobała się kalka językowa określenia „tenderfoot”, chyba przede wszystkim dlatego, że brzmiało to trochę jak przydomek nadany przez Indian. Natomiast o tym, że jest to drugie wydanie tego albumu, chciałbym wspomnieć przede wszystkim w kontekście tego, że nowa edycja Egmontu (z założenia kompletna!) drukowana jest na dużo lepszym papierze, z dużo lepszej jakości okładką i po prostu aż szkoda, że trzeba było czekać tyle lat, by polski wydawca zdecydował się na solidną kolekcję przygód Lucky Luke'a, bo jest to seria, która po prostu na to zasługiwała. Tym, którzy pierwsze wydanie mają na półkach, pewnie łezka się w oku zakręci, tym bardziej, jeśli nadgryzł je ząb czasu, a także niejedna powtórka z lektury.

 

Tytuł: „Lucky Luke" tom 33: „Żółtodziób"

  • Scenariusz: Rene Goscinny
  • Rysunek: Morris
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
  • Tytuł oryginalny: Chasseur de primes
  • Wydawca oryginalny: Dargaud
  • Rok wydania oryginału: 1968
  • Liczba stron: 48
  • Format: 215x290 mm
  • Oprawa: miękka
  • Druk: kolor
  • Data wydania: 09.11.2016 r.
  • Cena: 24,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus