„Lucky Luke" tom 39: „Łowca nagród" - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 11-11-2016 15:16 ()


Profesja najemnika ścigającego przestępców do najprostszych z pewnością nie należała, natomiast na trwałe wpisała się w krajobraz Dzikiego Zachodu. Lecz choć w westernach łowcy nagród byli zazwyczaj ukazywani jako twardziele, a już na pewno dosyć wyraziste postaci, w komiksie Goscinnego i Morrisa modelowy łowca głów staje się obiektem drwin. Dlaczego? A chociażby dlatego, że płaci mu się za pozbawianie wolności innych ludzi. W dodatku co do centa. I chociaż mnie nadmierne eksponowanie faktu, że typowy łowca nagród to centuś bez serca jakoś nieszczególnie się podoba, cała reszta przywar przylepionych do przedstawicieli tego zawodu nawet do nich pasuje. A skoro tak, to wydaje się, że jest to gotowe podłoże do kolejnej dobrej historii z udziałem kowboja szybszego niż jego własny cień.

Takim modelowym łowcą nagród w kolejnej przygodzie Lucky Luke'a jest Elliot Belt, którego powołaniem było zarabianie na łapaniu przestępców. Belt jest mistrzem w swojej profesji, czemu dowody dawał od maleńkości: donosząc na kolegów, handlując informacjami albo wyłudzaniem pieniędzy. To prawdziwy tropiciel, który zrobi wszystko, by zarobić na tym, że komuś powinęła się noga i złamał prawo. Oprócz cech charakteru, które pozwoliły mu przetrwać w tym zawodzie, wygląda zupełnie jak Lee Van Cleef, kultowy aktor westernowy, znany między innymi z filmów Sergio Leone, a więc pierwszy rzut oka na jego buźkę wystarczy, by ocenić, że żaden z niego przyjemniaczek. Drogi Elliota Belta i Luky Lucke'a krzyżują się w Cheyenne Pass, gdzie pewien ekscentryczny hodowca koni zgłasza kradzież swojego czempiona, o co oskarżony zostaje pracujący u niego w stajni czerwonoskóry Tea Spoon. A skoro mamy zbiega i kryminalistę, w dodatku takiego, za którego dają wysoką nagrodę, pojawić się musi ktoś, kto będzie chciał go złapać i na tym zarobić.

Stworzony w 1972 r. album posiada mnóstwo niewymuszonego humoru. Na szczęście Goscinny nie kreuje zabawnych sytuacji tylko i wyłącznie w oparciu o założenie naśmiewania się z łowców nagród. Wartko posuwającą się naprzód akcję co krok urozmaicają liczne gagi budujące żywe tło dla głównego wątku fabularnego. Na przykład mnie setnie rozbawiła scena, w której szeryf, po tym, jak zapowiedział swoim ludziom, żeby zaczęli strzelać, kiedy on opuści rękę jako sygnał, mówi po dłuższej przerwie: „Słuchajcie, chłopcy. Choć zaraz opuszczę rękę, nie strzelajcie... Po prostu się zmęczyłem...” Ten rodzaj dobrze rozegranych dowcipów to znak rozpoznawczy Goscinnego.

„Łowca nagród” wpisuje się na listę jak najbardziej udanych odcinków serii z przygodami Lucky Luke'a, do których można spokojnie wrócić w poszukiwaniu dobrej rozrywki. Mimo wszystko zagadką dla mnie pozostanie, dlaczego indiański szaman nosi maskę w kształcie ogromnej głowy potwora doktora Frankensteina. Tego żartu chyba nie załapałem...

 

Tytuł: „Lucky Luke" tom 39: „Łowca nagród"

  • Scenariusz: Rene Goscinny
  • Rysunek: Morris
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
  • Tytuł oryginalny: Chasseur de primes
  • Wydawca oryginalny: Dargaud
  • Rok wydania oryginału: 1972
  • Liczba stron: 48
  • Format: 215x290 mm
  • Oprawa: miękka
  • Druk: kolor
  • Data wydania: 09.11.2016 r.
  • Cena: 24,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus